O  występach w zespole „Mazowsze”, niechęci do matematyki, podpowiedziach na maturze, znajomości z Władysławem Szpilmanem oraz spacerach z kijkami rozmawiamy z Ireną Santor. 
Na estradzie obecna od blisko 60 lat. Niekwestionowana pierwsza dama polskiej piosenki. W swojej karierze nagrała ponad tysiąc utworów. Wiele z nich stało się ponadczasowymi przebojami – wystarczy wspomnieć chociażby „Powrócisz tu”, „Tych lat nie odda nikt” czy „Już nie ma dzikich plaż”. 

Irena Santor, bo o niej mowa, wystąpiła niedawno w Gliwicach. Po koncercie, w zaciszu garderoby Centrum Kultury Studenckiej „Mrowisko”, udzieliła „Nowinom Gliwickim” wywiadu. Zapraszamy do lektury. 

Podobno za nic w świecie nie chciałaby pani… liczyć. Na przykład jako księgowa. Skąd ta niechęć do królowej nauk? 

Nie wiem. Ktoś pewnie źle mnie uczył w przedszkolu czy szkole… Wiem, że dwa plus dwa równa się cztery, ale prawdziwa matematyka to głębsza sprawa, wręcz filozofia. I ja, co przyznaję, pogubiłam się w niej zupełnie. Mówi się, że dzięki wyliczeniom ludzie wylądowali na Księżycu. Wierzę, że tak było, zresztą - widziałam to w telewizji. Wiem też, że wrócili stamtąd. Ale jak tego dokonali, nie wiem. I nie dociekam za bardzo. Za to wierzę w cuda.

Aż boję się zapytać o oceny z matematyki z czasów szkolnych. 

Proszę pana, powiem wprost: maturę z matematyki zdałam nieuczciwie. Otóż jeden z egzaminujących, wiedząc, że z tym przedmiotem jestem na bakier, w czasie pisania matury często, pod pretekstem bolących korzonków, wstawał zza stołu i chodził po sali. Gdyby tego nie robił, gdyby się nie nachylał, nie sprawdzał, co piszę, nie dyktował wyników, pewnie dostałabym „pałę”. Ostatecznie skończyłam z trójką i byłam bardzo szczęśliwa. 

Rozmawiamy o maturze, którą zdawała pani w szkole muzycznej. Wcześniej jednak było Gimnazjum Zdobienia Szkła. 

Tak, miałam zostać szlifierzem szkła! Byłam jednak nogą w rysowaniu. Ale za to w szkole dużo śpiewałam. I jedna z nauczycielek poprosiła, by przesłuchał mnie Zdzisław Górzyński, ówczesny dyrygent poznańskiej opery, który akurat przebywał w Polanicy, gdzie mieszkałam z mamą. Zrobił to i wystawił list rekomendujący mnie Tadeuszowi Sygietyńskiemu z Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze”. 

I zaczął się ważny etap w pani życiu.

Przez osiem lat byłam solistką „Mazowsza”. Bardzo dobrze się tam czułam. Chociaż początki łatwe nie były. Sygietyński, gdy mnie po raz pierwszy usłyszał, powiedział: „Niewiele umie, ale niech się uczy”. I byłam mu wdzięczna za tę możliwość nauki. Lubiłam śpiewać repertuar ludowy, bo przecież muzyka wywodzi się z ludu. Z zespołem jeździliśmy do teatru, filharmonii, opery. A do Karolina przyjeżdżali wielcy pianiści, śpiewacy i zespoły ludowe, które uczyły nas tańców. 
Po kilku latach postanowiłam rozpocząć karierę solową. I powiem panu, że ciężko było przejść mi z tej ludowości do „cywilnego” śpiewania. Byłam bowiem zbyt... ugrzeczniona. Potem były kabarety, teatr, radio i telewizja. W tym występy w legendarnej już audycji „Podwieczorek przy mikrofonie”. Jedną z pierwszych piosenek, jaką nagrałam dla radia, był utwór „Straciłam twe serce”. Słowa napisał Ludwik Starski, a muzykę skomponował Władysław Szpilman. 

Dobrze znała pani Szpilmana?
Na korytarzach radiowych spotykaliśmy się często. Jednak nie była to znajomość prywatna. Nie rozmawialiśmy o naszych dzieciach, nie plotkowaliśmy o tym, co u kogo słychać. Miałam okazję zrobić z nim wywiad. Bardzo długi wywiad. 

To znaczy? 

Nagrało się siedem godzin rozmowy! Bo nie pozwolił mi dojść do słowa. Co chciałam kończyć, wychodzić już od niego, znowu zaczynał jakiś wątek. Opowiadał arcyciekawie, chociażby o swojej historii.

Historii, którą wszyscy poznaliśmy dzięki Romanowi Polańskiemu.

O tym, co zostało pokazane na ekranie, ja wiedziałam dużo wcześniej. Bo wspomnienia Szpilmana zaraz po wojnie spisał Jerzy Waldorff. O swoich przeżyciach Szpilman opowiadał mi także osobiście. Mimo to film „Pianista” i tak zrobił na mnie wielkie wrażenie.   

Podobnie jak pani na słuchaczach, wykonując brawurowo piosenkę „Powrócisz tu” w 1966 roku w Opolu. Czy to prawda, że jej wykonanie zaproponowano pani raptem półtora tygodnia przed festiwalem? 

Prawda. Mało tego, ja wcale tej piosenki nie chciałam śpiewać! 

Dlaczego? 

Bo ona nie była w moim stylu! Mój ówczesny repertuar to długie frazy, liryczne ballady. Ale kompozytor Piotrek Figiel upierał się. Mówił, że pora zerwać z tym stylem, że jest już nudny i czas na coś ostrzejszego. Zagrał mi cały utwór, zostawił nuty i powiedział: za tydzień próba. Chociaż szłam na nią z negatywnym nastawieniem, ostatecznie dałam się przekonać. Ogromne wrażenie zrobił na mnie rozbudowany wstęp i następująca po nim fortepianowa fraza. Monument. Autentyczna polska muzyka, patriotyzm czystej krwi! Za ten wstęp Piotrkowi należy się Nobel. A wracając do Opola - kiedy miałam po raz pierwszy zaśpiewać „Powrócisz tu”, trzęsłam się jak barani ogon. 

Gdzieś czytałem, że i dzisiaj stres przed występami panią nie opuszcza. 

To wynika z odpowiedzialności za to, co się robi. I jak się robi. Nie mogę przecież zawieść ludzi, którzy przychodzą na moje koncerty, płacą za bilety, chcą przeżyć miły wieczór. 

Ale nie na każdym koncercie wybrzmiewa „Powrócisz tu”. W Gliwicach tego przeboju nie usłyszeliśmy. 

Bo muszę mieć także inne propozycje. Żeby melomanii, idąc do domu, mówili: „Tego nie znaliśmy, ale też było ładne, też nam się podobało”. Bo Santor to nie tylko „Walc Embarras” czy właśnie „Powrócisz tu”. 

Artyści mają ulubione piosenki z własnego repertuaru? 

Nie, kocha się wszystkie utwory, nawet te nieudane. Jak rodzice kochają każde dziecko tak samo, nie ważne – pierwsze, trzecie czy piąte, chore czy zdrowe. 

Na scenie wciąż tryska pani energią. Jaka jest recepta na witalność? 

Czy ja wiem…

Zdrowa dieta? 

Nie. Jem to, co lubię i tyle, na ile mam ochotę. Jestem niesforna, w tej sprawie brakuje mi dyscypliny. Moją zmorą jest woda. Każą mi jej pić coraz więcej. Z tego powodu umieram. Wiem, że powinnam dużo się nawadniać. Mówią o 2,5 litrach dziennie. Ale dla mnie to nie do wypicia! 

Nordic walking - popularnie kijki?

Na szczęście wciąż chodzę na dwóch własnym nogach, ba, trzymam nawet prosto kręgosłup. Ale nie mam nic przeciwko spacerom z kijkami. Ten zdrowy krok marszowy usprawnia wiele mięśni. 

To może pani biega? 

Nie, to ja już wolę te kijki. (śmiech) Jak nie będę mogła ustać na nogach, wtedy przerzucę się na nordic walking. 

Zakończenie kariery zapowiadała już pani co najmniej dwukrotnie, ale wciąż jest czynna zawodowo. 

Miałam okres przerwy. Przez pięć lat nie śpiewałam. Potrzebowałam odpoczynku, bo wcześniej pracowałam na akord, byłam zobowiązana do określonej liczby regularnych występów. Czułam się zmęczona, więc postanowiłam spauzować. Mimo to wciąż zapraszano mnie do różnych projektów. Ludzie dzwonili i mówili: „Zaśpiewasz ze mną piosenkę dla dzieci?” albo: „Proszę, wróć tylko na jeden koncert”. Ciągle słyszałam takie namowy. No i wróciłam, choć nie udzielam się na scenie zbyt często. 

Dziękuję za rozmowę. 

Rozmawiał: Błażej Kupski


IRENA SANTOR z domu Wiśniewska (ur. 9 grudnia 1934 w Papowie Biskupim) - polska piosenkarka wykonująca szeroko pojęty pop tradycyjny. W latach 1951-1959 była solistką Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca "Mazowsze". Jest laureatką międzynarodowych festiwali piosenkarskich oraz wykonawczynią wielu utworów, które stały się przebojami. Pierwsza w Polsce piosenkarka uhonorowana doktoratem honoris causa. 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj