„Ja, jedźcie jeszcze trocha, tam zaroz bydzie taki roztwarty ajfart, tam wjedźcie”. Tak pani Anna Omozik, utalentowana rękodzielniczka kierowała mnie do swojego domu w Chudowie. Nigdy bym nie przypuszczał, że osoba tak pięknie mówiąca gwarą śląską wcale nie pochodzi z naszego regionu.
– Jak leżałam w szpitalu i powiedziałam, że wcale nie jestem ze Śląska, nie chcieli mi uwierzyć – śmieje się. – Taka ciekawostka: bierzmował mnie papież Jan Paweł II, wtedy biskup krakowski.
 Ale to nie jedyne zaskoczenie, jakie spotkało mnie, gdy odwiedziłem panią Anię w Chudowie.

Urodziła się 71 lat temu w okolicach Krakowa, a na Śląsk przyjechała w wieku 16 lat, za pracą. – Ciężko było, w domu dziesięcioro dzieci, chciałam się uczyć za nauczycielkę, ale rodziców nie było stać – wspomina. – Musiałam iść do pracy i po podstawówce wyjechałam na Śląsk. Dwadzieścia siedem lat byłam listonoszem w Chudowie.

Siedzimy w gościnnym pokoju domu pani Anny. Na stole aniołki, kurki, kogutki, koszyczki, wazon z kwiatami, korale z orzechów otulone nicią, serwetki, serweteczki, obrusy, bombki na Boże Narodzenie. Wszystkie zrobione na szydełku. Śliczne. Małe dzieła sztuki.
- Nauczyłam się heklować (szydełkować – red.) tutaj na Śląsku – opowiada chudowianka. – Długi czas miałam jednak przerwę. Wie pan – praca, dzieci, budowa domu. Nie było czasu na hobby. Wróciłam do tego ze dwadzieścia lat temu. Na nowo uczyła mnie moja koleżanka Róża Niedobecka. A tak solidniej wzięłam się za szydełkowanie sześć lat temu, kiedy zmarł mi mąż. Heklowaniem zabijam nudę.

Moja rozmówczyni uaktywnia się twórczo szczególnie w okresie świąt. Wtedy gminny ośrodek kultury organizuje kiermasze i bez jej dzieł – ani rusz. Inspiracje czerpie ze specjalistycznych czasopism. – Wykonanie jakiejś prostej pracy zajmuje mi jeden wieczór, potem trzeba to uprać, wyszpanować i usztywnić specjalnym środkiem. Ale bywają i takie, że jak sobie przypomnę, od razu mi się odechciewa szydełkowania – śmieje się pani Anna. – Niech pan popatrzy na ten koszyk z kwiatami albo te kwiatki wyszydełkowane w wazonie. To była prawdziwa droga przez mękę, dłubanina – podsumowuje. – Już bym za milion złotych tego nie robiła. Tyle mnie to nerwów kosztowało.
– Ale jakie piękne – zauważam.

 Anna Omzik najbardziej lubi robić serwetki. Bo powstają najszybciej. Większość rzeczy rozdaje bliskim i znajomym. Czasem uda się coś sprzedać na świątecznych jarmarkach. – Ale prace moje i koleżanki powędrowały też zagranicę – mówi z dumą. – Pojechały do Norwegii i na Węgry. Wysłała je pani Agnieszka Czapelka z gierałtowickiego GOK-u.

Moja rozmówczyni ubolewa, że szydełkowanie cieszy się małą popularnością wśród młodych. – Wszyscy gonią za pracą, pieniędzmi – zauważa. – Nie ma czasu na to, by trochę przystanąć, pomyśleć, odsapnąć. Młodym brakuje też cierpliwości. Kiedyś córkom kupiłam szydełka i nici. Mówię: spróbujcie. A one: dej mama pokój.
(san)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj