O lodach w Gliwicach, ultrasach w Kosowie, transferach w GTK rozmawiamy z Matthiasem Zollnerem, nowym szkoleniowcem GTK Gliwice.
Co zadecydowało, że przyjął pan posadę szkoleniowca gliwickiej drużyny?
– Działacze GTK przedstawili mi swoją wizję budowy silnego klubu w Gliwicach i nie będę ukrywał, że bardzo mi się ona spodobała. Jestem trenerem, który nie lubi zmieniać pracy co roku, interesują mnie projekty długofalowe. Trafiłem do klubu chcącego się rozwijać, a ja zamierzam mu w tym pomóc. Uważam, że to miejsce z dużym potencjałem. Jestem przekonany, iż razem możemy zajść daleko. Jeśli będziemy rozwijać się w takim tempie, jak choćby przez te kilka ostatnich tygodni, to optymistycznie patrzę w naszą przyszłość.

Jest pan już kilka tygodni trenerem GTK. Pańska ocena funkcjonowania klubu?
– Jak już wspomniałem wcześniej, klub znajduje się w fazie intensywnej nauki i rozwoju. Naszej sytuacji nie ułatwia pandemia koronawirusa, ale staramy się robić wszystko, by iść do przodu. Jestem bardzo zadowolony z tego, co zastałem w kwestii szkolenia młodzieży. Widać, że wykonywana tutaj praca stała na wysokim poziomie, a zawodnicy drużyn młodzieżowych, którzy otrzymali szansę trenowania z pierwszym zespołem, praktycznie z tygodnia na tydzień notują progres umiejętności. Przede mną jeszcze spotkanie z trenerami grup młodzieżowych, bo chcę, aby nasza wspólna praca była w przyszłości jak najbardziej spójna i by wszyscy mogli na niej skorzystać.

Miał już pan okazję zwiedzić Gliwice? Jak się podoba nasze miasto?
– No cóż, najlepiej poznałem do tej pory Arenę i moje biuro. (śmiech) Tak już zupełnie na poważnie, miałem okazję pospacerować po rynku – niezwykle urokliwe miejsce. Od niedawna jest ze mną rodzina, a to doskonały moment, by spróbować lokalnych lodów. Szczególnie teraz, przy tak wysokich upałach. Wracając jednak do meritum: nie przyjechałem tutaj na wakacje. Moim celem jest rozwijać klub i zwyciężać. Na tym koncentruję się w pełni. 

Czy zna pan polską Energa Basket Ligę?
– Zanim podpisałem kontrakt, analizowałem polską ekstraklasę. Robię to również w tym momencie, sprawdzam, z jakimi trenerami i zawodnikami przyjdzie nam się mierzyć. Generalnie EBL należy do wyróżniających się w Europie i co roku sporo ciekawych obcokrajowców trafia do Polski. 

Jakie stawia pan cele przed drużyną na nadchodzący sezon?
– Nie jestem zwolennikiem określania celu konkretnym miejscem w ligowej tabeli. Najważniejsze jest wygrywanie w każdym meczu. Takie ma być podejście mojej drużyny. Nie zamierzamy oglądać się na rywali. Na ich grę nie mamy wpływu, liczy się tylko to, co sami będziemy w stanie zaprezentować i osiągnąć. Jestem entuzjastycznie nastawiony do nadchodzącego sezonu, bo wiem, jaki mam zespół i jaki jest jego potencjał. 

Kadrę zasiliło kilku nowych zawodników, również tych zza oceanu. Miał pan wpływ na transfery?
– Trener powinien mieć istotny wpływ na transfery. W GTK otrzymałem pełne zaufanie w tej kwestii od klubowych działaczy i mogłem zbudować swój autorski skład. W tym miejscu chciałem działaczom gorąco podziękować, bo to dla szkoleniowca zawsze niezwykle korzystna sytuacja. Udało się sprowadzić zawodników o wysokich umiejętnościach indywidualnych oraz zdolnościach adaptacyjnych. 

Czy kadra jest już zamknięta, czy będziecie jeszcze szukać wzmocnień na określone pozycje?
– Na chwilę obecną skład jest zamknięty. To było trudne okno transferowe, bo władze Polskiej Ligi Koszykówki podjęły decyzję o szybkim starcie rozgrywek. Sytuacja nie ułatwiła rozmów z zawodnikami, którzy w niektórych przypadkach chcieli jeszcze czekać na inne oferty. Fakt jest jednak taki, że na cztery tygodnie przed startem sezonu udało się skompletować kadrę i taki okres musi wystarczyć, by być gotowym do pierwszego meczu o punkty.

Pracował pan w Niemczech, Austrii, Kosowie i na Węgrzech. Teraz w Polsce. Pokusi się pan o jakieś porównanie?
– Praktycznie w każdym z tych krajów sytuacja wygląda inaczej. W Austrii liczą się przede wszystkim sporty zimowe. Na następnym miejscu jest piłka nożna oraz siatkówka i gdzieś na samym końcu koszykówka, która, jeśli cieszy się jakimkolwiek zainteresowaniem, to głównie w małych miejscowościach. Co innego na Węgrzech, gdzie piłka nożna nie jest już tak popularna, jak kiedyś. Dziś nad Dunajem bardzo dużą popularność zdobyła właśnie koszykówka. W większości przypadków hale wypełniają się kompletem fanów. Gdy pracowałem w Kormend, które jest 10-tysięcznym miasteczkiem, klubowy obiekt miał pojemność 2,5 tys. widzów i na każdym meczu zapełniony był po brzegi. Jeśli zastosowalibyśmy taką samą proporcję w Gliwicach, moglibyśmy zawsze grać na dużej Arenie, a jeszcze brakowałoby miejsc. W Kosowie pracowałem w Prisztinie, która jest stolicą. Dodatkowo trzeba pamiętać, że w krajach byłej Jugosławii koszykówka ma status religii. Na każde spotkanie przychodzi blisko 5 tysięcy „ultrasów”, niemających oporów, by używać środków pirotechnicznych. Wszystkie te miejsca pozwoliły mi zebrać wiele cennych doświadczeń i nigdy nie żałowałem, że znalazłem się w każdym z wymienionych krajów. Teraz jednak jestem w Gliwicach i skupiam się, by jak najlepiej wykonywać swoją pracę właśnie w tym mieście.

Rozmawiał: Andrzej Sługocki

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj