Związkowiec i radny, a prywatnie zapalony narciarz i kajakarz.
Z natury jest spokojnego uosobienia, opanowany, otwarty na ludzi, tolerancyjny i umiejący słuchać innych.
Urodził się wprawdzie w Strzelcach Opolskich, ale dzieciństwo i młodość spędził w pyskowickim przysiółku - Czerwionka, zaraz nieopodal Bumaru - Łabędy. - Mój dom rodzinny sąsiadował z fabryką i już jako brzdąc wiedziałem, że produkują tam czołgi, bo podglądałem jak na rampie kolejowej pakowali je na wagony i wywozili – śmieje się.
Dzieciństwo miał beztroskie. - Ta nasza miejscowość to w zasadzie wioska. W koło mnóstwo zieleni, każdy dom miał ogród i było się gdzie bawić w wojnę, Indian. Strzelaliśmy z łuków, biegaliśmy po pobliskim lasku.
Podstawówkę skończył w Dzierżnie, a po niej uczył się w nieistniejącym dzisiaj Zespole Szkół Technicznych przy ul. Barlickiego w Gliwicach. Wybór wydawał mu się naturalny, bo już jako dziecko interesował się techniką, podglądając ojca przy różnych przydomowych pracach. Z sentymentem wspomina szkołę średnią do której dojeżdżał rowerem i pociągiem. - Wsiadałem na rower, jechałem na przystanek Łabędy-Kuźnica, zostawiałem tam jednoślad i pociągiem jechałem do Gliwic. Gorzej było z powrotem, bo wtedy pracę kończyła pierwsza zmiana w Bumarze i jak te kilka tysięcy osób wyległo na peron i zaczęło wsiadać do wagonów, to kłopotem było z niego wysiąść – opowiada.
Po maturze bez powodzenia próbował dostać się na studia prawnicze. Nie udało się. W 1987 r. upomniała się o niego armia i dwa lata spędził w jednostkach wojskowych w Giżycku i Wrocławiu. Po wyjściu do cywila znalazł pracę w Bumarze – Łabędy. - Z natury jestem spokojny, ale jeśli wiem, że mam rację, potrafię jej bronić. Kiedy starsi koledzy, należący wtedy do bumarowskiej Solidarności, zobaczyli, że młokos nie daje sobie w kaszę dmuchać zaprosili mnie w swoje szeregi. Na początku działaliśmy w podziemiu. Mocno zaangażowałem się w tę robotę i to nie tylko na terenie fabryki.
Po upadku komuny, w 1995 r. został wybrany na przewodniczącego Międzyzakładowej Organizacji Związkowej NSZZ Solidarność w Bumarze-Łabędy i pełnił tę funkcję przez 27 lat i sześć miesięcy. - Przeszedłem na emeryturę i oddałem stery młodszym – mówi. - Te wszystkie lata wspominam jako czas trudnej związkowej roboty. Bumar i przemysł zbrojeniowy przez kolejne rządy marginalizowany jest w kryzysie. Musieliśmy mocno pracować, żeby nie doszło do upadku firmy. Udało się utrzymać ją przy życiu, ale poniesione zostały ogromne koszty. Były nimi np. zwolnienia grupowe.
W czasach AWS-u, za namową gliwiczanina Piotra Dudy, dzisiaj szefa ogólnopolskiej Solidarności, wystartował z powodzeniem do rady miasta i za wyjątkiem jednej kadencji jest w niej dwie dekady, pełniąc tam szereg funkcji z przewodniczeniem temu gremium włącznie. - Do rady poszedłem pomagać ludziom i wiele rzeczy udawało się robić wspólnie z innymi klubami, nawet jeśli politycznie nie było nam po drodze. Zawsze najważniejszy był jednak kompromis i dobro mieszkańców Gliwic. Z przykrością muszę powiedzieć, że w ostatnich latach jest z tym coraz gorzej. Głosy opozycji są lekceważone – ubolewa.
W wolnych chwilach lubi aktywny wypoczynek: narty, spływy kajakowe, spacery.
Poznajcie ulubione miejsca w Gliwicach Zdzisława Goliszewskiego, jednego z najstarszych stażem gliwickich radnych.(s)
Komentarze (3) Skomentuj
Ten pan przoduje w negatywnej statystyce dotyczącej ilości opuszczonych posiedzeń komisji oraz sesji Rady Miasta!!! A kasa mu leci... Żenada.
...w zestawieniach przygotowanych przez biuro Rady Miasta. Ten pan przoduje w negatywnej statystyce dotyczącej ilości opuszczonych posiedzeń komisji oraz sesji Rady Miasta!!! A kasa mu leci... Kto takich ludzi wybiera?!
W zestawieniach przygotowanych przez biuro Rady Miasta można sprawdzić, że ten pan przoduje w negatywnej statystyce dotyczącej ilości opuszczonych posiedzeń komisji oraz sesji Rady Miasta!!! A kasa mu leci... - dlatego tam poszedł. Kto takich ludzi wybiera?! I co, moderator nie opublikuje tego komentarza? Podobno to wolny kraj i można wyrażać swoje opinie... Podobno...