By szukać pomocy dla swojego dziecka, porzuciła prestiżową pracę w Brukseli. Wróciła do Gliwic, stworzyła jedyny w kraju kurs internetowy dla rodziców i pomaga im przezwyciężać trudności wychowawcze. Aleksandra Żabicka, supermama i superniania. 
Na jej stronie internetowej znajduję taki mniej więcej wpis. Są dzieci, które uwielbiają spać, jeść, zawsze mówią „proszę” i noszą czapki. Są też dzieci, które walczą ze snem, biją rekordy funkcjonowania o samych soczkach i suchym chlebie. Zamiast poprosić o rzecz – wyrywają ją, kiedy nie chcą iść, kładą się na ziemi, a gdy pragną uwagi rodzica, kopią go lub gryzą.

Znajome? Tak wyglądały sceny z telewizyjnych programów o superniani, specjalistce od dziecięcych trudnych przypadków, która przez kilka dni przebywała z rodziną, by rozwiązać problem. Ona taką supernianią jest w Gliwicach. Bo uważa, że choć tradycyjne metody czasem zawodzą, na każde dziecko znajdzie się jakiś sposób. Poza tym ma doświadczenie – sama musiała znaleźć sposób na własnego synka. Chłopiec, który zaczął mówić do niej „mamo” dopiero w wieku sześciu lat, dziś chodzi do zwyczajnej szkoły, doskonale się uczy, ma przyjaciół i trudno uwierzyć, że to to samo dziecko, które bezskutecznie prowadzała od specjalisty do specjalisty.

Od problemów z synem do pasji
Kiedy Adaś (imię dziecka zmienione) potrafił już wyrazić swoją wolę w sposób zrozumiały, ona i mąż zauważyli, że wygląda to inaczej niż w przypadku dzieci ich znajomych. Zainteresowania, dążenia małego Adasia były jakby bardziej intensywne, bardziej stanowcze, wiele prostych spraw się komplikowało. Jak choćby wyjścia z domu, powroty, kąpiele, ubieranie. 

W czym problem? W rutynie. Wszystko, za każdym razem, musiało odbywać się identycznie. Jak już Adaś czymś się bawił, przerwanie zabawy graniczyło z cudem. Trudne były dla niego, dajmy na to, przejścia między porami roku – przyzwyczaił się do chodzenia w samej koszulce latem, więc jesienią nie można było przekonać go do kurtki. 

Aleksandra Żabicka mieszkała wtedy w Belgii. Z wykształcenia filolog, była tłumaczką języka angielskiego i francuskiego przy Komisji Europejskiej. W Brukseli, zaniepokojona, poszła z Adasiem do lekarza, ale dowiedziała się, że wszystko w porządku.  

- Jednak matka zawsze czuje, że coś jest nie tak – mówi. Zaczęła szukać na własną rękę, zakopała się w fachowej literaturze, buszowała w internecie, rozwiązywała testy, które miały przyporządkować jej syna konkretnemu problemowi. W końcu, nie mogąc znaleźć pomocy u belgijskich lekarzy, wraz z mężem podjęła decyzję o powrocie do rodzinnych Gliwic, gdzie mogła dostać wsparcie chociażby ze strony najbliższych.

I w Polsce ktoś ze znajomych polecił jej psychologa. Musieli jechać aż do Warszawy, ale było warto – specjalistka poświęciła Adasiowi dużo czasu i postawiła diagnozę: zespół Aspergera. 

Może to dziwić, ale rodzicie diagnozę przyjęli pozytywnie. Zwyczajnie im ulżyło, bo wiedzieli już, co z ich synkiem jest grane, a to z kolei pozwoliło szukać konkretnej terapii. Znaleźli ją niedaleko rodzinnego miasta – w niewielkim ośrodku w Szałszy, zajmującym się terapią behawioralną. Zapisali tam Adasia i już po kilku tygodniach zobaczyli znaczną poprawę. 

Chłopczyk zaczął jeździć na zajęcia do Szałszy we wrześniu, a w październiku jego mama, zachęcona własnym doświadczeniem, zaczęła studia podyplomowe. I tak ukończyła stosowaną analizę zachowania na wydziale psychologii (studia dla terapeutów zaburzeń rozwoju), po czym ruszyła w Polskę, by dowiedzieć się, jak pracują najlepsze tego typu ośrodki. Staż odbyła aż 600 kilometrów od domu, bo nigdzie bliżej terapeuci nie pracowali tak łagodnymi, a zarazem skutecznymi metodami. 

„To niewiarygodne, że jest taka wiedza w zasięgu ręki, ale nie dociera do wielu rodziców, którzy mają problemy z dziećmi”, pomyślała już w pierwszych dniach studiów. Jak chociażby wiedza o zaburzeniach karmienia. 

Jej syn miał ten problem. Było niewiele rzeczy, które jadł – ot, sucha bułka, suchy makaron, jabłko, jogurt. I koniec. Zamiast się frustrować, znalazła specjalistę. Znów daleko do domu, bo w Gdańsku. Musiała przeprowadzić się tam z dzieckiem na dwa tygodnie, by terapeuta mógł spokojnie popracować. 

To wszystko: brak wielu specjalistów na miejscu, trudności w otrzymaniu diagnozy, doświadczenie z własnym synem i wreszcie wiedza zdobyta na studiach doprowadziły ją do zupełnej zmiany życia. Z tłumaczki języków obcych stała się pracującą w nurcie behawioralnym terapeutką dziecięcą. 

- Od zawsze lubiłam psychologię, interesowałam się nią, ale życie ułożyło się inaczej, skończyłam filologię. To dopiero syn dał mi drugą szansę na rozwój pasji – wyznaje. 

Nie trać wiary w swoje dziecko 
Początkowo chciała pracować z dziećmi autystycznymi. Szybko dotarło do niej jednak, że ich rodzice mają gdzie szukać wsparcia. I kiedy koleżanki zaczęły coraz częściej prosić o radę, pomoc w rozwiązaniu jakiegoś konkretnego problemu ze swoim, niecierpiącym na żadne zaburzenia, dzieckiem, zrozumiała: brakuje oferty dla opiekunów maluchów przejawiających po prostu trudne zachowania. 

W końcu stwierdziła, że warto swoją wiedzą dzielić się w sposób bardziej usystematyzowany. Wymyśliła stacjonarne warsztaty, potem przeniosła działalność do internetu. Tak było łatwiej i rodzicom, i jej samej – nie chciała przy okazji zaniedbywać własnej rodziny. 

Zaczęła udzielać doraźnej pomocy w kryzysie. Założyła stronę internetową, umawia się na konsultacje online, prowadzi pełen dobrych rad blog oraz darmową grupę wsparcia „Wychowanie przez wzmacnianie” na Facebooku. Organizuje bezpłatny minikurs „Poranki bez nerwów”, na którym przedstawia najlepsze sposoby na bezstresowe wyjścia z domu do przedszkola czy szkoły. Gliwickie mamy przychodzą też do niej na konsultacje, a ona ma dla nich usługę superniani, czyli audyt w domu rodziny i obserwację interakcji rodziców z dziećmi – po czym przedstawia zalecenia do dalszej pracy.

- Mój przekaz do rodziców jest następujący: zachowania nie są przypisane do dzieci raz na zawsze. Istnieją przyjazne metody, aby nad nimi 
pracować. Nie należy nigdy tracić wiary w swoje dziecko – mówi. 

Najnowszy projekt Żabickiej, Akademia Wychowania przez Wzmacnianie, który rusza już październiku, to jedyny w Polsce kurs online uczący rodziców rozumienia zachowań dzieci i pracy nad nimi za pomocą przyjaznych, naukowo udowodnionych technik wychowawczych.  

Pani Aleksandra pomaga rodzicom zmęczonym i sfrustrowanym, na których dzieci nie działają ani tłumaczenia, ani kary, ani obietnice. To dzieciaki niechętnie się uczące, wycofane, zbuntowane, histeryczne, nawet agresywne. Prowadzi też terapie karmienia – coś czego w Gliwicach i najbliższej okolicy nie ma. Przecież ona sama, gdy zaburzenia w karmieniu wystąpiły u Adasia, musiała szukać pomocy na drugim końcu Polski. Dlatego postanowiła pomóc rodzicom grymaszących przy stole niejadków lub dzieci z poważną neofobią żywieniową. 

Chce być osobą, jakiej sama szukała, gdy miała problem. - Chciałam wtedy mieć siebie z „teraz” - żartuje. I poważnie już dodaje: - Chcę pomóc mamom, które, zamiast cieszyć się rodzicielstwem, przeżywają stresy. Macierzyństwo naprawdę nie musi tak wyglądać – przekonuje. 


Kotlet 2x2 milimetry i gospodarka żetonowa: kilka rad superniani Oli Żabickiej
    
• Kiedy dziecko ma poważne zaburzenie karmienia, praca z nim wymaga oceanów cierpliwości. Ale przynosi efekty. Takiemu dziecku nie można przed nosem położyć kotleta. Trzeba stosować metodę małych (a w tym przypadku nawet malutkich) kroków – najpierw dajemy do spróbowania okruszek i codziennie go zwiększamy, aż dziecko zje cały kotlet. Mój syn zjadł ze smakiem bułkę z masłem dopiero po trzech latach terapii! 
   
• Jeśli dziecko buntuje się, nie chce odrabiać zadanych w szkole lekcji, jedyną metodą jest zachęta i uczenie kolejność. Czyli: będzie przyjemność, ale po odrobieniu zadania. To tzw. zasada babuni: najpierw obiad, potem deser. Jeżeli zaś przyjemność będzie przed obowiązkiem, to obowiązek zostanie odebrany jako kara. Kolejność trzeba odwrócić, nagroda ma motywować. 
    
• Gospodarka żetonowa, czyli przyznawanie punkcików. Niektórzy tę metodę krytykują, ale ona sprawdza się, gdy ją dobrze zastosujemy. Chodzi o to, by skupiać się na pozytywach. Nie dajemy więc minusów za złe zachowanie, ale plusy za dobre. Nagroda za jakąś konkretną liczbę plusów musi zaś być tym, co ucieszy dziecko, nie nas. Powinniśmy nagrodę ustalić z naszą pociechą. 
   
• By zachęcić maluszka do sprzątania pokoju, warto zacząć od jednej zabawki (znów metoda małych kroków). Dziecko wrzuci zabawkę – my je chwalimy, że świetnie pomaga. Na drugi dzień wrzuca dwie, potem trzy itd. Dobrze jest stworzyć maluchowi odpowiednie warunki, np. kosze z obrazkami: tu autka, tu klocki, tu pluszaki. Nie stać nad nim, nie grozić.  
    
• Dziecko jest opryskliwe, pyskuje, krzyczy, bije rodzeństwo. W takim przypadku nigdy nie pracujemy nad wszystkimi problemami naraz. My, dorośli, musimy ustanowić hierarchię, wiedzieć, co jest najważniejsze i nad tym pracować w pierwszej kolejności. 

Marysia Sławańska 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj