Gliwice należą, obok 33 innych polskich miast, do grona najbardziej zanieczyszczonych w Europie według Światowej Organizacji Zdrowia. Walka ze smogiem to sztandarowe hasło władz naszego miasta. Jak się okazuje,  deklaracje stosuje się jednak wybiórczo.
W bezwietrzne zimowe dni Gliwice toną w smogu. Chmury pyłów idą w niebo z domowych kominów. Szczególnie brudne kłęby wylatują ze starszych pieców węglowych, bez filtrów zanieczyszczeń. Takich jak kopciuch ogrzewający dom pana Andrzeja.

- Od jakiegoś czasu myślałem, żeby zamienić truciciela na nowoczesny, ekologiczny piec węglowy. Jednak odkładałem plany. Urządzenia nowej generacji są kosztowne. Ucieszyłem się na wieść, że w wymianie ogrzewania może mi pomóc finansowo gmina.

Do mieszkańca trafiła informacja o Programie Ograniczenia Niskiej Emisji. To pilotażowy projekt kierowany do osób, które zdecydują się zmienić ogrzewanie na kocioł gazowy, pompę ciepła, piec akumulacyjny czy kocioł węglowy spełniający najostrzejsze wymogi niskoemisyjne. Wysokość wsparcia w ramach programu zależy od rodzaju zastosowanego systemu. Pan Andrzej, zainteresowany piecem na gaz, mógłby liczyć nawet na 8 tys. zł.
 
Oferta miasta wydawała się jak ulał. Urząd odrzucił jednak wniosek. Na drodze do otrzymania dotacji na nowy piec stanęła ta udzielona na zakup starego. Pracownicy wydziału środowiska w swojej odpowiedzi wyjaśniają, że zgodnie z regulaminem PONE, inwestorowi nie przysługuje prawo do ubiegania się o wsparcie, jeśli system grzewczy w lokalu otrzymał już dofinansowanie z miasta do kosztów „instalacji OZE typu pompa ciepła lub kocioł na biomasę lub do kosztów zmiany systemu grzewczego na proekologiczny”. 

- Urzędnicy stroją sobie żarty. Faktycznie, poprzedni właściciel lokalu dostał dofinansowanie, ale nie sposób przyjąć, że piec spełnia ekologiczne normy. Nie jest klasycznym kopciuchem, który strawi wszystko, nawet śmieci. Pali się w nim tzw. ekogroszkiem. Ale urządzenie pochodzi z 2004 roku i nie odpowiada  współczesnym standardom. Automatyczny dozownik to jedyny przykład zastosowania nowoczesnej technologii. Kocioł nie spełnia obowiązującej piątej klasy czystości spalin i w ogóle żadnej. Jestem zawiedziony. Decyzję odbieram jako niezrozumiałą i krzywdzącą.

Panu Andrzejowi nie należy się pomoc miasta również z innych źródeł na likwidację niskiej emisji. Dyskwalifikująco działa wspomniana już przeszkoda. O tym, że osób w takiej sytuacji jest więcej, mówi statystyka działań miasta. Gliwice prowadzą dofinansowanie do zmiany źródeł ciepła od 1997 r. i w tym czasie objęły wsparciem około sześć tysięcy lokali.   

Jakaś część urządzeń, dotyczy to kotłów węglowych montowanych w początkowym okresie, zdążyła się technologicznie zestarzeć. Kiedyś uchodziły za nowoczesne, dziś wiadomo, że do ekologiczności im daleko. Współczesne normy środowiskowe nakazują je traktować na równi z kopciuchami. 

W ratuszu znają problem, ale póki co nie wiedzą, co z nim zrobić. 

– Wiemy o jednostkowych przypadkach. Rozwiązanie musi odpowiadać skali problemu, a ta na razie jest nieznana. Przy czym chciałbym podkreślić, że podstawowy cel, czyli walka o czystsze powietrze, nie może prowadzić do sytuacji, gdy wsparcie trafia do osób, które już raz ją otrzymały, a rośnie kolejka mieszkańców dopiero go oczekujących. Pamiętajmy: samorząd ma ograniczone możliwości i pomocy nie wystarczy dla wszystkich – podkreśla Marek Jarzębowski, rzecznik prezydenta Gliwic.

Niech za komentarz do sprawy posłuży apel radnych naszego miasta do premiera o stosowanie równych zasad, co ma związek z wykluczeniem Gliwic z rządowego programu antysmogowego. Znajdziemy tam i taki fragment: 

„Niezbędne jest utworzenie krajowych mechanizmów wsparcia dotacyjnego, prostych i dostępnych bezpośrednio dla każdego obywatela, które doprowadzą do wykluczenia pozaklasowych urządzeń grzewczych na paliwa stałe”. 

Gdybyż jeszcze to  przekonanie, że tylko kompleksowe, powszechnie dostępne działania dają efekt w walce ze smogiem, władze Gliwic stosowały również na własnym podwórku. 

(pik)
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj