Blisko 470 mln zł to szacowana wielkość zobowiązań Gliwic na koniec bieżącego roku. W założeniach dwa lata później przekroczy już 700 mln. Pogłębiające się zadłużenie nie wpływa jednak na oceny ratingowe. A wysokie noty audytorów z Fitcha ułatwiają brać  kolejne kredyty.

Kula śniegowa zadłużenia, która ruszyła wraz z budową hali Arena, nabiera rozpędu. Spodziewane na koniec 2019 roku zadłużenie Gliwic wyniesie  niecałe 469 mln zł (informacje za Wieloletnią Prognozą Finansową), by w następnym zbliżyć się do granicy 500 mln. W szczytowym punkcie, w 2022 r., może dojść do 716 mln i w relacji do dochodów przekroczyć wtedy 50 proc. 

Jest się czego obawiać?

W opinii ekspertów z agencji finansowej Fitch Ratings, nie ma podstaw do niepokoju. Spłaty zadłużenia w okresie do 2028 stanowić będą nie więcej niż 8 proc. wartości długu  rocznie, a od 2029 – 5 proc. zadłużenia na koniec 2018 r. 

Wysoka płynność jest zresztą w ocenie audytorów najmocniejszym atutem Gliwic. Dowodzi tego również fakt, że miasto nie jest uzależnione od zewnętrznych źródeł finansowania, by móc wywiązywać się  z bieżących zobowiązań. 

Między innym z tego powodu w najnowszym ratingu zasłużyło na utrzymanie najwyższej z możliwych do uzyskania w Polsce ocen. Międzynarodowe długoterminowe ratingi Gliwic dla zadłużenia w walucie zagranicznej oraz krajowej pozostają na poziomie „A-”, a długoterminowy rating krajowy na poziomie „AA+(pol)”.      

Przy ogólnie dobrej i stabilnej ekonomiczno-finansowej kondycji miasta nie brakuje jednak zagrożeń. Najsłabszą stroną Gliwic jest ograniczona zdolność do zwiększania dochodów w sytuacji spowolnienia gospodarczego (tak jak w przypadku większości miast w Polsce, ocenianych przez Fitch). 

Ryzyko spowodowane jest stopniem uzależnienia finansowego od środków z państwa. Wpływy z podatków, w tym dochodowego PIT, i bezpośrednio z budżetu państwa wynoszą odpowiednio 48 i 37 proc. dochodów operacyjnych miasta. Tymczasem, jak zauważają audytorzy, „stawki podatku dochodowego oraz transfery z budżetu są ustalane przez rząd. Gliwice mają też ograniczoną elastyczność w zakresie podatków lokalnych”. 

Skoro sytuacja ekonomiczna Gliwic jest stabilna i w kasie, teoretycznie, są  pieniądze, z jakiego względu miasto potrzebuje kredytów? 

Otóż środków wystarcza na bieżące utrzymanie, ale już nie na inwestycje.  Aktualny rachunek zobowiązań w 99 proc. stanowi pożyczka z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, zaciągnięta w związku z budową hali widowiskowo-sportowej Arena Gliwice. Spłaty z tego tytułu kończą się w 2034 r. 

Ale po tym terminie nie wyjdziemy na prostą. Do uregulowania pozostanie bowiem kolejny dług, z pożyczki zaplanowanej na najbliższe lata. 

Miasto podpisało list intencyjny z EBI w ramach następnej pożyczki ramowej do 400 mln zł. Pierwsza transza, w kwocie 75 mln, już trafiła do Gliwic, dalsze 25 mln ujęto w budżecie na przyszły rok. Trzeba je będzie spłacić maksymalnie do 25 lat.

Przedstawiciele ratusza tłumaczą, że środki z nowej pożyczki zabezpieczają przyszłe potrzeby Gliwic, związane z inwestycjami współfinansowanymi z UE w latach 2018 -2020. Można założyć, że nie bez wpływu są też plany budowy siedziby nowego szpitala miejskiego. 

Placówka, która powstanie przy ul. Kujawskiej, przejmie funkcje realizowane obecnie w dwóch budynkach - przy Kościuszki i Zygmunta Starego.  Sama realizacja obiektów kosztować ma blisko 200 mln zł, ich wyposażenie w nowoczesny sprzęt medyczny wymaga dalszych dziesiątek, a może setek milionów. 

Raczej nie byłoby więc przesadą stwierdzenie, że całościowe koszty uruchomienia   szpitala mogą w przybliżeniu odpowiedzieć wielkości nowej pożyczki.  


Adam Pikul
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj