W zeszłym tygodniu, 10 maja, na scenie CK Jazovia zagrał Lars Danielsson. By go posłuchać na żywo, niektórzy przejechali aż z Wrocławia. Komuś, kto nie zna realiów imprez animowanych przez Krzysztofa Kobylińskiego, może się to wydać dziwne – jeden gość z kontrabasem nie zapowiada sensacji. Stali bywalcy i goście z daleka wyczuli jednak pismo nosem.
Nazwisko Danielssona stanowiło gwarancję udanego wieczoru. Jeden z najwybitniejszych basistów w Europie, członek „dream teamu” Leszka Możdżera, współpracownik Johna Scofielda i Triloka Gurtu pokazał się z jak najlepszej strony. Po pierwsze, jego występ miał dramaturgię i określony porządek, po drugie – nie zagrał ani jednego zbędnego dźwięku, a te zagrane brzmiały świetnie. Wykonywał przede wszystkim własne improwizacje, osnute wokół utworów Joni Mitchell i Krzysztofa Komedy – tych świetnie znanych i tych mniej popularnych. Część koncertu poświęcona Mitchell była bardziej pogodna, ta odnosząca się do Komedy – dość mroczna. Świeżość, poczucie humoru, muzyczna inwencja i wspaniała technika, dzięki której instrument stał się równorzędnym partnerem artysty, wzbudziły aplauz widowni. A że na bis Danielsson wykonał dość odległą od oryginału wariację na temat popularnej piosenki włoskiej „Santa Lucia”, oklaskom i śmiechom nie było końca. Zgodnie z zapowiedziami Danielsson dał jeden z najlepszych koncertów tej części festiwalu.

XY Quartet, który wystąpił dzień później, również oklaskiwany gorąco, przyniósł zmianę klimatu i podejścia. Czterech sympatycznych Włochów szybko nawiązało kontakt z widownią, a ich muzyka była po prostu… kosmiczna! Nicola Fazzini na saksofonie, Alessandro Fedrigo na akustycznej gitarze basowej, Saverio Tasca na wibrafonie i Luca Colussi na perkusji grali swoje własne kompozycje poświęcone najsłynniejszym kosmonautom: Malcolmowi Carpenterowi, Giermanowi Titowowi, a nawet Walentynie Tierieszkowej. Każdy z tych utworów był na swój sposób niezwykły, budził odmienne emocje i wrażenia. Łączyła je wszystkie melodyjność i wysokiej klasy muzyczny luz, przejawiający się w swobodnym wplataniu we własną twórczość niektórych elementów znanych gatunków i stylów muzycznych (pop. blues, itd.) oraz biegłość improwizacyjna i wspaniałe zgranie. Świetny koncert, w czasie którego świetnie bawili się wszyscy obecni na sali – i muzycy, i słuchacze.

Sobotni (12 maja) Piano Day miał zupełnie inny charakter. Po pierwsze dlatego, że zgodnie z formułą wieczoru koncertowało trzech różnych pianistów: Jan Hajnal, Valeriu Culea i Tizian Jost. Po drugie, bo dotychczasowe dni fortepianu przyzwyczaiły nas do tego, że wykonawcy wchodzili na scenę jeden po drugim, dając tak naprawdę trzy niepowiązane ze sobą recitale. Tym razem każdy z muzyków grał po trzy utwory, po czym ustępował miejsca następnemu. Ta zmiana zaskoczyła, ale i ożywiła słuchaczy, nadając koncertowi charakter przyjacielskiej rywalizacji: pianiści najpierw wykonywali własne muzyczne wizytówki, a potem próbowali przekonać publiczność do swego osobistego stylu, charakteru, indywidualności.

Hajnal zaproponował mariaż jazzu ze słowackim folklorem, Culea przedstawił zbiór lirycznych miniatur na fortepian, Jost, jako multiinstrumentalista, postawił przede wszystkim na wibrafon. Temperatura, i tak wysoka po drugiej turze utworów, podniosła się jeszcze, kiedy panowie na scenie zaczęli spontanicznie jamować na cztery ręce z towarzyszeniem wibrafonu. Jazz połączył na scenie artystów z różnych krańców Europy, tworząc jedyne w swoim rodzaju muzyczne danie o niezrównanym smaku, w pełni zasługujące na aplauz zadowolonych słuchaczy.

W maju Filharmonia zaprosi nas jeszcze na wystawę „Beksiński nieznany”, która zdobyła już status kultowej i dorobiła się grona fanów, podróżujących za nią po całej Polsce. Nie bez przyczyny, jako że Beksiński wciąż należy do najpopularniejszych polskich plastyków, jest artystą o światowej renomie, a swą twórczością zapracował sobie na status ikony popkultury. Najbardziej znane są jednak jego obrazy, zwłaszcza te o tematyce fantastycznej; o grafikach komputerowych, fotografiach i kolażach wie się i mówi stosunkowo niewiele.

Gliwiczanie na pewno tłumnie ruszą więc 25 i 26 maja do galerii CK Jazovia przy Rynku, by sprawdzić, czym zaskoczą ich twórcy wystawy. Nie będzie to łatwe, jako że akurat Gliwice – dzięki działaniom galerii Esta i miejskiego muzeum – wiedzą o grafikach komputerowych i wczesnych fotografiach mistrza Beksińskiego całkiem sporo. Wyjątkową atrakcją tej ekspozycji ma być możliwość wkroczenia w świat wyobraźni artysty z Sanoka, odtworzony dzięki zastosowaniu technologii VR.

Wiosenną odsłonę festiwalu zakończy koncert Aliny Rostotskiey, który odbędzie się 30 maja. Rostotskaya to finalistka wielu międzynarodowych festiwali i laureatka licznych nagród (m. in. Voicingers, Nŏmme Jazz i Moscow Jazz Vocalists Competition), niebanalna wokalistka o oryginalnym wyrazie i brzmieniu. Śpiewa głównie ze swym zespołem Jazzmobile, a jej muzyka jest akustyczną fuzją jazzu, rosyjskiego folku i muzyki klasycznej. Porusza się swobodnie w różnych technikach śpiewu instrumentalnego, od jazzy scatu po współczesną klasyczną wokalizę i chętnie eksperymentuje ze stylami, a w Jazovii przedstawi materiał z debiutanckiego albumu „Flow”.

Fanów festiwalu Filharmonia, spragnionych nowinek i szukających miłych wspomnień, zapraszamy na profil FB: centrum kultury jazovia.
Festiwal Filharmonia został dofinansowany z budżetu Miasta Gliwice.

Eve Sand
 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj