Do turnieju, który odbył się we francuskim Cognac, zgłosiło się 260 szpadzistów z naszego kontynentu, w tym aż 80 Francuzów. Polskę reprezentowało tylko dwóch. Nas najbardziej interesowało, jak w tym doborowym gronie poradzi sobie Dariusz Zieliński ( na zdjęciu drugi z lewej). 

50-latek nie był bez szans. W młodszej kategorii stanął na najwyższym stopniu mistrzostw Europy i igrzysk weteranów. We Francji faworytami byli jednak gospodarze oraz Włosi.

W fazie grupowej reprezentant Polski przegrał tylko jedną walkę. To jednak miało wpływ na fakt, że do części pucharowej startował z 19. pozycji. 
Przy tak licznej obsadzie spodziewano się, że na podium staną zawodnicy najlepiej przygotowani pod względem fizycznym i mentalnym. Ten drugi czynnik, w którym Zieliński jest świetny, bo sam prowadzi treningi mentalne, okazał się decydujący.

Im bliżej było finału, tym walki stawały się bardziej zacięte. Po kolei wyższość gliwiczanina uznać musieli: Francuz, Austriak, Szwed, Szwajcar, Belg, znów Francuz, Szwed i na koniec Włoch.

– Wcześniej nie miałem okazji zmierzyć się z nim – mówi o Włochu Zieliński. -Wiedziałem jednak, że jest groźny, bo oglądałem go wiele razy. Przyjąłem prostą strategię: żadnych ataków. Taka taktyka przyniosła niespodziewanie pozytywne efekty.

Zieliński dosłownie zmiótł konkurenta 10:3, co w finale tak dużej imprezy praktycznie się nie zdarza. Poza tym aż trzy z najważniejszych walk wygrał różnicą jednego punktu. 
Teraz celem szermierza Piasta jest medal mistrzostw świata: - Szykuję się do tego startu od 10 lat. Wiele rzeczy musi się jednak ułożyć, by było to możliwe. Nie wiem na przykład, w jakim stanie będą moje kolana. Po zawodach nie mogłem wsiąść do pociągu i musiałem wracać dopiero na drugi dzień. 

- Dziesięć lat temu w jednym ośrodku specjalistycznym spotkałem dwóch lekarzy – kontynuuje Zieliński. - Pierwszy ostrzegł, że jeśli dalej będę szermierzem, w przyszłości czekają mnie kule. Odpowiedziałem, że skończę z tym sportem, gdy zdobędę  mistrzostwo świata. (śmiech) Usłyszałem: „idź, pan, w cholerę, po to swoje mistrzostwo”. To poszedłem (a nie miałem daleko, tylko piętro wyżej) do mojego prawdziwego eksperta, Krzysztofa Ficka, wtedy doktora, dziś profesora. Gdy dowiedział się, że trenuję już 32 lata, powiedział, że trzeba coś wymyślić, bym mógł robić to dalej. Również dzięki niemu jestem teraz mistrzem Europy. 
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj