Marta Orlińska i Tomasz Sobania, wraz z innymi młodymi Polakami, promowali nasz kraj, płynąc dookoła świata. Punktem kulminacyjnym wyjątkowego rejsu z okazji 100-lecia niepodległości były Światowe Dni Młodzieży w Panamie.    

Najpierw prezentowali się na zdjęciach lub krótkich filmach w roli młodych ambasadorów, potem napisali test wiedzy o historii Polski, który wyłonił zwycięzców. W Rejs Niepodległości dookoła świata na Darze Młodzieży popłynęło 400 młodych Polaków. Wchodzili na podkład żaglowca na różnych etapach rejsu i po drodze  zmieniali się, by każdy miał szansę wziąć udział w  morskiej przygodzie.  Rejs zorganizowano dla uczczenia rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. 

Dar Młodzieży wypłynął z Gdyni w maju 2018 roku, by okrążyć glob. Punktem kulminacyjnym był udział uczestników w 34. Światowych Dniach Młodzieży w Panamie w styczniu 2019. Żaglowiec wrócił do Polski 28 marca br. Na morzu spędził ponad 10 miesięcy, odwiedził 23 porty w kilkunastu państwach. 

Wśród szczęśliwców, którzy znaleźli się na pokładzie, byli Marta Orlińska z Gliwic i Tomasz Sobania z Toszka. Po powrocie opowiedzieli nam o swoich wrażeniach.

- W internecie pojawiła się informacja, że Dar Młodzieży wybiera się w rejs dookoła świata i werbuje uczestników. Ogłoszono konkurs. Każdy, kto przeszedł jego dwa etapy, mógł w nagrodę polecieć za darmo na Światowe Dni Młodzieży do Panamy i popłynąć na wybranym przez siebie odcinku wspomnianego rejsu. Marta i ja zostaliśmy laureatami, wybranymi spośród prawie tysiąca osób.

Po roku wsiedli do samolotu lecącego do Panamy. Wcześniej musieli przejść szereg badań lekarskich, zaliczyć szkolenie w Gdyni, wyrobić paszport i książeczkę żeglarską, otrzymać amerykańską wizę.

- Przygoda zaczęła się 11 stycznia, podczas spotkania z parą prezydencką w Warszawie - opowiada Marta. - Przeżycie było niezwykłe, choć myślami byliśmy już gdzie indziej. Trzeba było zadbać o bagaże, przygotować się na trzynastogodzinny lot z Okęcia do Panamy. Od momentu, gdy wstaliśmy, by pojechać na lotnisko, do zakwaterowania w domach panamskich rodzin, minęły ponad dwadzieścia cztery godziny. Po drodze doświadczyliśmy ogromnego przeskoku temperatury - z minus pięciu stopni w Polsce do ponad trzydziestu w plusie – oraz przesunięcia czasu o sześć godzin do tyłu. Z temperatury byliśmy zadowoleni, ze zmiany czasu niekoniecznie.

W Panamie spędzili dwa i pół tygodnia. Najpierw mieszkali u Panamczyków, którzy traktowali ich jak swoich. 

- W domach, w których czasem brakowało bieżącej wody, a pod prysznicem biegał karaluch, goszczono nas z takim sercem, że łatwiej było znosić niedogodności - mówi Tomek. - Prócz trudnych warunków, o tym, że jesteśmy na drugim końcu świata, przypominały codzienne sytuacje. Bo w którym polskim ogrodzie uprawia się kawę, a potem praży ją i mieli? Panamczycy w kolorowych strojach i z przepięknymi kapeluszami na głowach prezentowali nam ludowe tańce, a wieczorami bawili się na festynach – opowiada mieszkaniec Toszka. - Pewnego dnia na ulicy pojawił się… byk. Ludzie uciekali przed nim pieszo i konno, co jakiś czas rozlegał się okrzyk „viene!”, a tłum czmychał w przeciwnym kierunku. Miałem okazję oglądać tę scenę, siedząc na koniu. Oczywiście nie sam. Lejce trzymał ubrany jak kowboj tubylec.

- To zupełnie inny świat – wspomina Marta. - Zdarzało się, że na autobus czekaliśmy pół godziny, innym razem godzinę, a raz nie przyjechał w ogóle. Byliśmy w dżungli, pływaliśmy w sadzawce w samym sercu lasu. W Panama City, gdzie odbywały się obchody centralne dni młodzieży, mieszkaliśmy już na żaglowcu. Poznaliśmy miasto, do którego zjechało prawie milion młodych ludzi z całego świata. Oczywiście mieliśmy też okazję spotkać papieża Franciszka.

Z Panamy wypłynęli 28 stycznia. Przed nimi był dwumiesięczny rejs do Polski. - Wtedy jeszcze nie myślałem, że może mnie dopaść choroba morska - śmieje się Tomek. - A ja cieszyłam się, że zrobię psychiczny reset - dodaje Marta. 

Kolejne tygodnie na morzu były świetną okazją do rozmów. To naturalne, kiedy na małej przestrzeni przebywa razem ponad sto sześćdziesiąt osób. Plan dnia wyznaczał rytm wachty. Czuwanie kilka godzin rano, to samo wieczorem, a w pozostałych godzinach sen i, oczywiście, życie towarzyskie. 

- Tak mijał czas od jednego portu do drugiego – mówi Tomek. - 9 lutego poszliśmy na najprawdziwszy bal w Miami Beach! Co ciekawe, zostaliśmy z Martą, zupełnie przypadkowo, przydzieleni sobie jako para. I tak chłopak z Toszka oraz dziewczyna z Gliwic wylądowali razem na balu polonijnym w hotelu na Florydzie.

- W pozostałych portach też się działo - dopowiada gliwiczanka. - Na Bahamach zobaczyliśmy przepiękne plaże, a na Azorach cudowne tereny. Połączenie morza i gór porośniętych zielenią to widok, którego z pewnością nie zapomnimy.  - Nie zapomnimy też Atlantyku, na którym podpływały do nas delfiny, wyskakiwały z wody, pływały obok - wtrąca Tomek. 

Po tych cudach natura pokazała i swoją groźną stronę - przez trzy dni doświadczali sztormu, co oznaczało spanie, jedzenie i branie prysznica w warunkach zbliżonych do tych na ogromnym wahadle w wesołym miasteczku. Odetchnęli dopiero w Londynie, zwiedzając muzea i zażywając spokoju europejskiego miasta. 

- Powitanie w Polsce, w porcie w Gdyni, było niesamowite – podkreślają zgodnie. - Gdy wpływaliśmy, towarzyszyła nam parada statków, w tym cztery jednostki Marynarki Wojennej – okręty ORP Piorun i ORP Grom oraz dwie łodzie hybrydowe. Czuliśmy się jak zdobywcy wracający z ekstremalnej wyprawy. Wyprawy, która być może wpłynie na całe nasze życie. A już na pewno zostawi w naszej pamięci mnóstwo niezapomnianych wspomnień.

(san)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj