W środowisku szermierczym Polski i Europy znają go prawie wszyscy. Fechmistrz Maciej Chudzikiewicz (67 lat) obchodzi w tym roku jubileusz 55-lecia związku z szermierką i GKS Piast Gliwice. Popularny „Chudy” to niewątpliwie ikona gliwickiego klubu. Nie ma trenera i działacza, który tak długo pracowałby w Piaście!
Sport od zawsze był jego pasją. Zaczynał od pływania, ale mając 8 lat,
poszedł na pierwsze zajęcia z szermierki do gliwickiego Piasta. Chciał
tylko zobaczyć. Zakochał się jednak w klindze i miłość trwa już ponad
pół wieku
Zaczynał od szabli. Pierwsze sukcesy: wicemistrzostwo Polski
CRZZ-u, srebrny medal w drużynie na olimpiadzie młodzieży. Nie miał
oszałamiających wyników jako zawodnik, ale znakomite jako trener.
Fachu
uczył się u boku prawdziwego mistrza. To prof. Zbigniew Czajkowski –
koordynator sekcji zaproponował Chudzikiewiczowi szkolenie w szpadzie.
Mozolnie, krok po kroku, zdobywał zaufanie sowich podopiecznych,
namawiając ich do wytrwałości i ciężkiej pracy. I przyszły sukcesy.
Prawdziwy wysyp medali, zwycięstw nie tylko w Polsce, ale i w Europie,
na świecie. Jego zdolności trenerskie rychło dostrzegli działacze
szermierczego związku i powierzali mu szkolenie kadry Polski seniorów
oraz juniorów.
- Bo „Chudy”, czego się nie dotknie, zamienia w sukces – mówi o swoim przyjacielu Zdzisław Mikulski, człowiek, który wspólnie z nim nie pozwolił, aby w trudnych czasach transformacji Piast zniknął z szermierczej mapy Polski. „Chudy” z popularnym „Dziuńkiem” tworzą dzisiaj zresztą fantastyczny duet organizatorów.
Po latach reprezentacyjnej przygody trenerskiej Chudzikiewicz wrócił do Gliwic i poświęcił się Piastowi. Razem z Markiem Julczewskim, Piotrem Tomalą, Mikołajem Pac Pomarnackim, Waldemarem Maszczyszczynem, Anną Ridzewską i Wojciechem Koziołem szlifują kolejne szermiercze talenty z Gliwic. Codziennie można ich spotkać w hali sportowej przy ul. Warszawskiej.
Z fechmistrzem i kierownikiem sekcji szermierczej Piasta Gliwice Maciejem Chudzikiewiczem rozmawia Andrzej Sługocki.
- Bo „Chudy”, czego się nie dotknie, zamienia w sukces – mówi o swoim przyjacielu Zdzisław Mikulski, człowiek, który wspólnie z nim nie pozwolił, aby w trudnych czasach transformacji Piast zniknął z szermierczej mapy Polski. „Chudy” z popularnym „Dziuńkiem” tworzą dzisiaj zresztą fantastyczny duet organizatorów.
Po latach reprezentacyjnej przygody trenerskiej Chudzikiewicz wrócił do Gliwic i poświęcił się Piastowi. Razem z Markiem Julczewskim, Piotrem Tomalą, Mikołajem Pac Pomarnackim, Waldemarem Maszczyszczynem, Anną Ridzewską i Wojciechem Koziołem szlifują kolejne szermiercze talenty z Gliwic. Codziennie można ich spotkać w hali sportowej przy ul. Warszawskiej.
Z fechmistrzem i kierownikiem sekcji szermierczej Piasta Gliwice Maciejem Chudzikiewiczem rozmawia Andrzej Sługocki.
- Kiedy myślę Gliwice, to…
- Rozpiera mnie duma, że się tutaj urodziłem i mieszkam. Piękne miasto, w którym mieszkają fajni ludzie. W Gliwicach dorastałem, uczyłem się w moim ukochanym LO nr 1. Tutaj towarzyszyły mi pierwsze uniesienia miłosne (śmiech). Miasto inteligencji i stolica polskiej szermierki. Dobrze się czuję w grodzie nad Kłodnicą, które rozwija się bardzo dynamicznie.
- Kiedy myślę Piast Gliwice to…
- Widzę historię, symbol i sekcję szermierczą, która jest sportową wizytówką Gliwic. W ostatnich latach szermierze Piasta zdobyli 150 medali na różnej rangi zawodach, z igrzyskami olimpijskimi, mistrzostwami Europy i świata włącznie. Dwa razy byliśmy wicemistrzami zawodów mistrzów krajowych. To tak, jakbyśmy w piłce nożnej zagrali w finale ligi mistrzów. Tylko w ostatnim roku Damiana Michalak i Bartosz Staszulonek zdobyli wicemistrzostwo świata i brąz na młodzieżowych mistrzostwach Europy. Mateusz Nycz i Jagoda Zagała zdobyli w tym roku tytuły wicemistrzów Polski seniorów. Triumfy święcą ich młodsze koleżanki i koledzy. Promocja miasta jest przy tym nieprawdopodobna. Jako gliwiczanie jesteśmy z honorami przyjmowani w większości krajów, w których odbywają się turnieje. Pokazuje się nas w telewizji. Szkoda, że nasza dyscyplina nie jest tak popularyzowana w Polsce. Ale to wina mediów, szczególnie zaś telewizji, która po macoszemu traktuje sporty indywidualne.
- Wybrałem szermierkę, bo…
- Kolega z klatki schodowej powiedział mi, że zamiast uganiać się z drewnianą szpadą, mogę nauczyć się prawdziwej szermierki i trenować tę dyscyplinę sportu. Poszedłem, zobaczyłem i… się zakochałem. Minęło już ponad pół wieku. Szmat czasu. Dobrze trafiłem, bo do sekcji trenera Antoniego Franza i pod skrzydła trener Grażyny Grabary, a potem Albina Majewskiego. Kiedy skończyłem zawodniczą przygodę, bardzo pomogli mi Weronika i Adam Medyńscy. Brali mnie na obozy kadry i podpowiadali, jak zostać dobrym trenerem. Chyba nie byłem najgorszym uczniem (śmiech).
- Szermierka to moja sportowa miłość, ale…
- Ale nie tylko ona. Być może niewiele osób wie, ale przez pewien czas byłem mocno związany z futbolem w wydaniu pięcioosobowym i kobiecym. Wspólnie z Piotrkiem Wernerem i Jurkiem Wojewódzkim byliśmy animatorami powstania jednych z pierwszych w Polsce rozgrywek w minifutbolu. Powołaliśmy do życia drużynę piłki nożnej kobiet Piastunki, która przez kilka sezonów grała w I lidze. Niestety, zabrakło pieniędzy. W dzisiejszych czasach na pewno jakoś byśmy sobie poradzili. Szkoda. Mam satysfakcję, że jako przedstawiciel innej dyscypliny sportu jestem posiadaczem srebrnej honorowej odznaki PZPN. Wiem, że nie wszyscy znani polscy piłkarze mogą się pochwalić takim wyróżnieniem.
- Gdybym nie był szermierzem to…
- Nie, to jest niemożliwe. To tak we mnie wrosło, że nie mam dla swojego życia innej alternatywy. To coś, co mnie ukształtowało jako człowieka, to pasja, której nigdy nie zarzucę. Zresztą, ona mnie osacza z każdej strony. W telefonie większość numerów to kontakty do wielkiej szermierczej rodziny. W domu, gdzie się nie obrócę, medale, puchary, odznaczenia, nagrody. Popołudnia spędzam z klingą w dłoni, w hali, w której panuje rewelacyjna atmosfera. Nie potrafię żyć bez tego.
- Sukcesem dla mnie jest to…
- Że pracuję w jednym klubie, że byłem 15 lat trenerem kadry, że
wychowałem wielu wspaniałych zawodników, że jestem posiadaczem tytułu
fechmistrza. Za osiągnięcia sportowe otrzymałem Krzyż Kawalerski Orderu
Odrodzenia Polski, znalazłem się w finale plebiscytu Człowiek Ziemi
Gliwickiej. Ale przede wszystkim sukcesem jest to, że miałem szczęście i
spotkałem i ciągle spotykam na swojej drodze fantastycznych ludzi.
- Rodzina to dla mnie…
- Oparcie i azyl. Najważniejsza rzecz. Kiedy myślę, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat byłem poza domem średnio 240 razy w roku, że nie ma mnie w weekendy i popołudnia, uzmysłowiam sobie, jak wyrozumiałą i kochającą mam rodzinę.
- Marzę o…
- Nowej hali szermierczej. Takiej z prawdziwego zdarzenia. Przestronnej, w której w jednym momencie może ćwiczyć kilkadziesiąt osób. Ta przy ul. Warszawskiej staje się zbyt ciasna. Kiedy likwidowano hutę 1 Maja, gdzie, przypomnę, mieliśmy małą salę do treningów, i miasto zaadaptowało byłą stołówkę szkolną przy ul. Warszawskiej, czuliśmy się, jakbyśmy złapali pana Boga za nogi. Niestety, dzisiaj ten obiekt wymaga już rozbudowy. Sukcesy zaczęły napędzać młodzież chętną do uprawiania szermierki. Jest potencjał, jest wspaniały rodzinny klimat w sekcji, tylko trzeba nam więcej miejsca do treningów. Nie możemy puszczać wszystkiego na żywioł i pozwalać ćwiczyć na stu metrach kwadratowych kilkudziesięciu osobom. A zasady higieny? Trenują u nas dzieci i dorośli. Mamy np. 30-osobową grupę „dinozaurów”, ludzi dojrzałych, którzy ćwiczą szermierkę rekreacyjnie. A do dyspozycji są tylko dwie toalety. Byliśmy u wiceprezydenta Krystiana Tomali. Zapewnił nas, że miastu zależy na rozwoju sportu, w szczególności szermierki, która przecież w ostatnich latach przynosi Gliwicom najwięcej sportowego splendoru. Wierzę, że nasi samorządowcy, po wybudowaniu hali Gliwice, pomyślą o szermierzach.
- Chciałbym…
- Większego wsparcia finansowego dla szermierzy ze strony miasta. Wyraźnie pogorszyła się sytuacja w Piaście w chwili, kiedy osiem lat temu stworzono z sekcji piłkarskiej sportową spółkę i usamodzielniono ją. Wcześniej, kiedy byli jeszcze w stowarzyszeniu futboliści i nam wiodło się nie najgorzej. Z pańskiego stołu i szermierzom udało się trochę okruszków zebrać. Gdyby nie pomoc miasta i ludzi dobrej woli, moglibyśmy już dzisiaj powiesić kłódkę na drzwiach sali przy ul. Warszawskiej i napisać „nieczynne do odwołania”. Tą drogą chciałbym podziękować za pomoc Henrykowi Małyszowi i Waldemarowi Macyszynowi z gliwickiego PRUiM-u, Jackowi Krzyżanowskiemu z firmy Dako, Tadeuszowi Wesołowskiemu z fundacji Radan oraz Andrzejowi Kyrczowi z firmy Ambasodor. Szermierka nie jest tania. Jeżeli chcemy lepszych wyników, to potrzebne są nakłady. Ot, chociażby sprzęt dla najmłodszych adeptów tej dyscypliny sportu. Nie wszystkich rodziców stać na wydatek rzędu kilku tysięcy złotych na maskę czy klingę. Kiedy mieliśmy środki, to kupowaliśmy amatorski sprzęt i dzieciaki z niego korzystały. Ufam, że miasto nie zostawi szermierzy, a my dalej swoimi wynikami będziemy przynosili splendor Gliwicom.
Komentarze (0) Skomentuj