My nie chcemy więcej kasy, kompletnie nie o to nam chodzi! Wiemy, że zaraz pojawią się głosy, jacy to „biedni" lekarze. Proszę nam wierzyć: praca w takim młynie, bez jakiejkolwiek perspektywy poprawy, jest niebezpieczna, a na szali życie pacjentów – mówi jeden z lekarzy. 1 listopada 2016 r. oddział chirurgii ogólnej Szpitala Miejskiego nr 4 (dawny wojskowy) zawiesza pracę. Sytuacja szpitala jest trudna, a lekarze nie mają klarownej informacji o dalszej działalności medycznej.


Chirurdzy od dawna zgłaszali dyrekcji problemy związane z systemem pracy, który w ostatnich latach osiągnął stan krytyczny: lekarze pracowali na granicy ryzyka, nie mając żadnego wsparcia zarządzających. Mimo wielu pism słanych do prezesa Mariana Jarosza nie znalazł on sposobu na wyjście z kryzysu.   


Oficjalnym powodem decyzji, podjętej przez władze szpitala, jest niemożność wypełnienia zobowiązań kontraktu, czyli  brak personelu oddziału. Chorzy z zaplanowanymi zabiegami i operacjami są powiadamiani telefonicznie.

Dzisiejszy Szpital Miejski nr 4 od ośmiu lat pracuje w trybie ostrym, a to oznacza, że na Zygmunta Starego przywożone są ciężkie przypadki z wypadków, pobić, bójek, napadów. Ciągną wszyscy, którzy mają jakiekolwiek problemy chirurgiczne. Rejon duży – to nie tylko centrum, gdzie zdarzeń jest mnóstwo, ale też powiat. Paweł Nawrocki, ordynator szpitala (kończy pracę 31 października) twierdzi, że „czwórka" zabezpiecza 2/3  miasta.

Praca dyżurującego chirurga to horror: musi być jednocześnie w kilku miejscach: na izbie przyjęć – bo właśnie przywieźli kogoś z wypadku, na oddziale – bo trzeba nadzorować jego pracę, a jeśli wszystko  zostawia i jedzie z pacjentem na badanie tomograficzne z kontrastem – to dlatego, że w „czwórce"  takiego nie ma. – Proszę pani, to nieustanna walka z czasem, a liczą się sekundy. Jak pracować, kiedy człowiek bije się o wszystko – dosłownie i sam sobie organizuje  pracę, bo dyrekcja przywykła, że przecież damy radę – mówi jeden z lekarzy kontraktowych.  Miarka przebierała się wiele razy, a świadczą o tym pisma do dyrekcji. Przewijającym się motywem jest brak obsady dyżurowej. Lekarze proszą o wytyczne w przypadku stanów bezpośredniego zagrożenia życia i nadmieniają, że w takich  sytuacjach leczenie i interwencje w izbie przyjęć są dla chorych groźne.

- Istotą problemu są jednoosobowe dyżury lekarskie, a nasze wieloletnie prośby dotyczą zmiany, czyli wprowadzenia podwójnego dyżurowania. Dyrekcja albo na nasze pisma nie odpowiada, albo udaje, że nie widzi problemu – dr Anita Rogalska, przewodnicząca  OT OZZL jest jedynym chirurgiem w nieistniejącym już oddziale, który zostaje na placu boju.

Inni nie chcą już  pracować w takich warunkach, dlatego złożyli wypowiedzenia. Zaczęło się od ordynatora, który zrezygnował z funkcji. Prezes Jarosz potraktował to jako wypowiedzenie o pracę. – Nie będę się kopał z koniem, mieliśmy wszyscy naprawdę serdecznie dość traktowania nas jak na wojskowym poligonie. Chcieliśmy godnie pracować, nie udało się, więc odchodzimy – komentuje sytuację dr Nawrocki. A Rogalska dodaje, że jednoosobowa obsada dyżurowa na oddziałach nie jest w stanie zapewnić prawidłowego nadzoru, diagnostyki i leczenia, bo de facto taki lekarz pracuje na dwóch etatach.

Kolejni lekarze składali  wypowiedzenia, prezes  je przyjmował i nie widział problemu.  Zapytany o powody zawieszenia oddziału poradził, żeby pójść z tym do chirurgów. – Każdy ma prawo wyboru, ci państwo tak zdecydowali, więc co mogę na to poradzić – Jarosz nie chciał komentować wieloletniej korespondencji dotyczącej systemu pracy ani  stanu zagrożenia dla życia pacjentów, wynikającego  z chaosu  organizacyjnego. – Problem jest mi znany i w miarę możliwości staram się go rozwiązywać na tyle, na ile się da. Nie będzie już oddziału chirurgii i na razie nie planuję uruchomienia – skwitował krótko.   

Małgorzata Lichecka           
                     
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj