5 stycznia gliwiczanie wybiorą prezydenta Gliwic. Do tego czasu miastem zarządza osoba pełniąca obowiązki prezydenta. 
Z Januszem Moszyńskim, pełniącym obowiązki prezydenta Gliwic, rozmawia Małgorzata Lichecka. 

Na pewno śledzi pan lokalne życie polityczne, jak wobec tego odebrał pan decyzję Zygmunta Frankiewicza o kandydowaniu w wyborach parlamentarnych? 

W październiku 2018 roku pan Zygmunt Frankiewicz startował w wyborach prezydenckich, przedstawił mieszkańcom pewną ofertę i, wygrywając, został przez nich wynajęty na pięć lat. Taka osoba otrzymuje bardzo duży kredyt zaufania, pamiętajmy, że są to wybory bezpośrednie. Nikt nikogo do kandydowania nie przymusza, to dobrowolna i odpowiedzialna decyzja. Jeśli zatem po roku taka osoba uznaje, że kontrakt z mieszkańcami nic nie znaczy i chce go rozwiązać, bo na horyzoncie pojawił się inny, takie zachowanie nie jest w porządku. Między październikiem 2018 a październikiem 2019 roku nic się dla Gliwic nie zmieniło. 

Ale Frankiewicz podkreślał w swoich wypowiedziach, że zmieniło się wszystko: samorządy stoją na krawędzi, zagrożona jest ich samodzielność oraz szykuje się bardzo duży skok na finanse. Rząd po prostu chce samorząd zadusić i ubezwłasnowolnić. Choć z drugiej strony były prezydent, zapytany, czy w Gliwicach też jest tak źle, co uprawniałoby go choć trochę do startu w wyborach parlamentarnych, podkreślił, że miasto znajduje się w świetnej kondycji i jeszcze długo nie będzie zagrożone. 

Powtarzam: między październikiem 2018 a październikiem 2019 nic się dla Gliwic nie zmieniło, nie wydarzyło nic dramatycznego, co uzasadniałoby taką decyzję. Słowo dane wyborcom potraktowałbym poważnie. A decyzję trudno zrozumieć mieszkańcom, jak również, co teraz do mnie dociera, wielu byłym współpracownikom. 

Ale to miał być ratunek przed rewanżyzmem PiS. I Frankiewicz, już jako senator Koalicji Obywatelskiej, będzie z nim walczył. 

To będzie tylko jeden głos wśród stu. A możliwości wpływu na bieg wydarzeń ma się znacznie większe, zarządzając prawie 200-tysięcznym miastem. 

Decyzja Frankiewicza o kandydowaniu miała daleko idące konsekwencje dla miasta, będącego ostoją Platformy Obywatelskiej. Tu PiS nigdy nie miał szans na wygraną. Wytworzyła się więc, zdaniem wielu, niebezpieczna sytuacja, stwarzająca możliwość przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. 

Wybory się jeszcze nie odbyły. Dopiero poznaliśmy ich termin, więc nie przesądzajmy wyniku. Wszyscy kandydaci będą mieli szanse, a największe zapewne ci, którzy trafnie rozpoznają potrzeby i oczekiwania mieszkańców. I będą dla wyborców wiarygodni. 

A co pan powie na oficjalną prezentację kandydata na prezydenta Koalicji dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza. Chodzi o Adama Neumanna. Senator wypowiadał się o nim tak, jakby nie miał żadnych liczących się przeciwników i już te wybory wygrał. Bo inni są „słabi”. 

Mamy w mieście zamieszanie i bałagan spowodowane decyzją jednego człowieka. Gliwice na to nie zasługują. Protestuję też przeciwko narracji lansowanej przez środowisko byłego prezydenta, że trzeba bronić miasta przed „pisowskim” komisarzem. Z całym szacunkiem, nie należę do tej partii ani do żadnej innej, jestem doświadczonym samorządowcem, który zna miasto z pozycji zwykłego mieszkańca. 

Premier i wojewoda, czyli przedstawiciele administracji państwowej, realizując swój ustawowy obowiązek, zwrócili się do mnie z propozycją objęcia stanowiska osoby pełniącej obowiązki prezydenta. To nie wstyd, a wyzwanie, z którym chcę się zmierzyć. Znalazłem się tu zgodnie z procedurą przewidzianą prawem, które przecież wszyscy respektujemy. Wojewoda wybrał byłego marszałka województwa śląskiego, kiedyś członka innej partii niż ta, do której sam należy, wybrał też wieloletniego zastępcę prezydenta miasta, byłego radnego. Rozumiem, że dla prowadzących narrację w stylu „ratujmy miasto przed rzezią komisarza” może to być problem, ale to oni go mają, nie ja. 

Tę narrację prowadzą pana koledzy, byliście w jednej partii, przez lata razem pracowaliście. 

Takie zachowanie świadczy o nich. Ze swej strony mogę zapewnić, że jestem człowiekiem stabilnym, przewidywalnym i nieulegającym emocjom, zaś moim mottem jest łączenie, nie dzielenie. 

Nie ma pan dyskomfortu?

Nie. Z polityki odszedłem wiele lat temu. Od 12 lat jestem bezpartyjny i zamierzam ten stan utrzymać. Przez ten czas uważnie obserwowałem miasto z ulicy, roweru, nie urzędu. Wtedy widać więcej, ma się szerszą perspektywę. Oglądam Gliwice jako najzwyklejszy Janusz Moszyński. Obywatel. Rozmawiam o wielu ważnych sprawach z ludźmi w kolejce do lekarza, w markecie przy zakupach, na drodze rowerowej. I z tych głosów przebija często zupełnie inna gradacja potrzeb niż ta, jaką wyznaczyła sobie ekipa byłego prezydenta. Oczywiście, byłbym niesprawiedliwy i krótkowzroczny, gdybym powiedział, że miasto nie zmieniło się na korzyść, tym bardziej że w tych zmianach miałem przez wiele lat swój znaczący udział. 

Był pan postacią ze świecznika, na eksponowanych stanowiskach, ale miał dość długą przerwę. Co pan robił? 

To tak: w 2007 roku na marszałka województwa zgłosiła mnie moja ówczesna partia – Platforma Obywatelska. Było dla mnie zaszczytem, gdy na sesji sejmiku moją kandydaturę prezentowała prof. Ludgarda Buzek. Zarząd, który skonstruowałem, otrzymał w głosowaniu 42 na 48 głosów, a poprały go PO, PiS i PSL. 

Doszło do zaognienia sytuacji w skali kraju i rozpoczęła się totalna wojna między Platformą a Prawem i Sprawiedliwością. Żądano ode mnie, abym zerwał koalicję i dołączył do awantury. Powiedziałem: „róbcie ją w Warszawie, nie na Śląsku”. Niestety, nie znalazłem w PO sojuszników. Kotłowało się to wszystko do stycznia 2008 roku, kiedy zostałem odwołany. Byłem lojalny w stosunku do tych, którzy mnie wspierali, a wtedy był to również były już prezydent Gliwic. 

Przygarnęli pana do TUR-u, agendy gliwickiego MZUK. 

Tak, ale tylko na chwilę. Przy okazji restrukturyzacji zwolniono mnie. Założyłem firmę i przez lata pracowałem na własny rachunek. 

Ulica mówi: miasto rozwija się wspaniale, mieliśmy dobrego prezydenta. Ale już go nie ma. Przyszedł ktoś przyniesiony w teczce przez PiS i w ciągu trzech miesięcy zniszczy Gliwice. Ale ulica mówi też: czas na zmiany, bo Frankiewicz za długo siedział na urzędzie. A jakie głosy dochodzą do pana? 

To prawda, do pewnego momentu miasto rozwijało się dynamicznie, ale teraz zwolniło. Ta ulica, po której i ja chodzę, mówi, że miasto jest zaniedbane, w wielu miejscach brudne. Gliwice są zamożne, jednak gdy porównuje się je, jeśli chodzi o dbałość o przestrzenie publiczne, z o wiele mniejszymi, o rząd biedniejszymi miastami, okazuje się, że tamte są schludniejsze i często bardziej funkcjonalne. Co jeszcze słyszę? No, cóż, że będę się mścił, polecą głowy, będzie rzeź. 

Nie jestem rzeźnikiem, nie mam problemu z krytyką, lubię ludzi i dobrze się wśród nich czuję. A w przejmowaniu urzędu miejskiego po poprzedniej władzy mam doświadczenie: już raz to robiłem w 1989 r. ze świętej pamięci Zbigniewem Pańczykiem. Tamta kadra urzędnicza potrafiła zachować się godnie. Wierzę, że tę obecną stać na to, by zrobić to jeszcze lepiej. A ja jestem tu po to, by mogła w spokoju (!) służyć mieszkańcom. I proszę, by jej nie straszyć, bo na to nie zasługuje. 

Ale będzie pan potrzebował zaufanych. 

Już spotkałem się z naczelnikami, większość mnie zna. To są ludzie, do których można mieć zaufanie. Oczekuję tylko, że będą apolityczną służbą cywilną. Dla mnie takim wzorcem była nieżyjąca już Urszula Jachymska, osoba niezwykłej kompetencji, profesjonalna w każdym calu. Przeszła przez wszystkie szczeble urzędniczej kariery i znała się wybitnie na swoim fachu. Bardzo żałuję, że jej tu nie ma. 

Osoba pełniąca obowiązki prezydenta to nie… prezydent wybrany w demokratycznych wyborach. Pana jedynym obowiązkiem ma być przygotowanie wyborów?

Zgodnie z zapisami ustawy, jeśli wójt, burmistrz czy prezydent umrze, utraci prawa obywatelskie bądź pracę porzuci, a z tym ostatnim mamy do czynienia w Gliwicach, wówczas powołana zostanie osoba pełniąca obowiązki ze wszystkimi uprawnieniami, łącznie z prawem do powołania zastępców w takiej ilości, jaką przewiduje się dla danej jednostki samorządu. W przypadku Gliwic to trzy osoby. Prezydent z jesieni 2019 roku nie ma nic więcej do zrobienia wokół wyborów niż miał jesienią 2018 wówczas urzędujący.

Ale pan będzie już zawsze z PiS. 

Posuwa się pani za daleko... ale dobrze, odpowiem: oczywiście, mogłem się nie zgodzić, ale uznałem, że miastu przyda się moja wiedza i doświadczenie. Zresztą, tę wiedzę i doświadczenie podkreślał również pan senator. I ten gest należy docenić. 

Nie lubi pan słowa komisarz?

Bo ma pejoratywny wydźwięk, nie występuje w polskim porządku prawnym i nie ma kompletnie nic wspólnego z tym, do czego mnie powołano. Jeśli pani go użyje, zrzucę to na karb niewiedzy, ale gdy zrobi to eksponowany urzędnik czy radny, uznam, że wprowadza świadomą dezinformację. 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj