- Zlecenie to gwarancja zatrudnienia na najbliższe lata, ale nic ponad to – komentują kwaśno przedstawiciele załogi. Miał być przełom, jest kontrakt na przetrwanie. 22 lipca minister obrony narodowej w trakcie wizyty w Zakładach Mechanicznych Bumar podpisał wart blisko dwa miliardy złotych kontrakt na  remont czołgów T-72. Towarzyszący Mariuszowi Błaszczakowi premier Mateusz Morawiecki przekonywał, że to kolejny krok w odbudowie potencjału obronnego kraju. Reakcje załogi są  dalekie od entuzjazmu przedstawicieli władz państwa.

Umowa zakłada wyremontowanie 230 czołgów T-72 do 2026 roku, a jej wartość to rekordowe 1,75 mld zł. Zamówienie to dla zakładu polisa na najbliższą przyszłość. A jednak budzi mieszane uczucia.

- Z jednej strony kontrakt cieszy, bo daje gwarancję zatrudnienia na kolejne lata, ale z drugiej pozostawia niedosyt, bo MON dawał nadzieję na dużo więcej – wyjaśnia powody zawodu przedstawiciel zakładowej „Solidarności”.

Zlecenie w ostatecznym kształcie daleko odbiega od wstępnych założeń. Plan z jesieni ubiegłego roku, kiedy zaczęło się mówić o kontakcie dla „Bumaru”, w  najbardziej rozbudowanym wariancie przewidywał wykonanie gruntownej naprawy  300 czołgów z rodziny T-72 w połączeniu z ich unowocześnieniem. Zakładano wyposażenia pojazdów w najnowsze rozwiązania, m.in. wprowadzenie technologii cyfrowych do systemów obserwacji, łączności i kierowania ogniem, zaawansowanych systemów ochrony przeciwminowej i balistycznej, czy wymianę armat. Tymczasem wersja wprowadzana w życie obejmuje „tylko” 230 czołgów, a zamiast o modernizacji mowa w niej o „remoncie głównym” z opcją modyfikacji. 

- Różnica jest kluczowa. Remont zakłada jedynie przywrócenie wozom dawnej sprawności bojowej, ale nie zwiększenie ich możliwości bojowych. Trudno więc mówić, by nasze usługi przełożyły się na zwiększenie potencjału obronnego armii. Tylko modernizacja w rozległym zakresie stworzyłaby okazję do zwiększenia  potencjału produkcyjnego. Umowa daje pewność utrzymania miejsc pracy, ale  bez możliwości rozwijania kompetencji i otworzenia perspektyw eksportowych – uważają przedstawiciele załogi.  

Czołgi typu T-72 służą w armiach wielu krajów i te pojazdy mogłyby być modernizowane właśnie w Gliwicach. Dzisiaj eksport polskiego sprzętu pancernego w zasadzie nie istnieje. Kontrakt, podpisany przez Bumar w 2012 roku, na dostawy wozów zabezpieczenia technicznego dla indyjskiej armii warty 275 mln dolarów napotkał liczne przeszkody, został odłożony,  i wątpliwe, by jeszcze ruszył.

Kontrakt na T-72 miał umożliwić zakładowi skok technologiczny. Powstałe w związku z nim doświadczenie i kompetencje mogły być wstępem do opracowania nowej jednostki pancernej, rodzimej konstrukcji. Miał być okazją do odbudowania pozycji eksportera. 

Gliwicki Bumar-Łabędy to jedyne polskie przedsiębiorstwo zbrojeniowe z doświadczeniem w produkcji, remontach i modernizacji czołgów. Pozbawiony dużych zamówień zakład od lat tkwi w stagnacji. Z 3 tysięcy osób, które zatrudniał 10 lat temu, pozostało 850. 
Przełomu nie przyniosła umowa na modernizację 128 niemieckich czołgów Leopard 2A4. W sumie prace miały kosztować 2 mld zł, a lwia część  pieniędzy pozostać w Bumarze. Związkowcy twierdzą, że kontrakt nie spełnił oczekiwań -  gliwicki zakład jest jednym z wielu zaangażowanych w zlecenie, a poza tym wykonuje tylko prace montażowe części przychodzących z Niemiec. Fiaskiem okazały się również plany produkcji wozów zabezpieczenia bojowego dla Indii. Zakończone wprawdzie umową, pozostają martwe.   
W ostatnim czasie zajmuje się jedynie bieżącymi remontami czołgów. Zlecenia na proste prace pozwalają przetrwać, ale nie stwarzają podstaw rozwoju. 

- Zlecenie na remonty to kroplówka – utrzyma Bumar przy życiu, ale nie daje perspektyw na przyszłość. Roboty kiedyś się skończą, a my pozostaniemy bez wyrobu podtrzymującego produkcję w kolejnych latach – komentował na naszych łamach Zdzisław Goliszewski, przewodniczący zakładowej „S”, kiedy ważyły się jeszcze losy zlecenia.

Jest jednak nadzieja, że szansa związana z kontraktem nie zostanie zaprzepaszczona. -  Umowa przewiduje opcjonalnie wdrożenie prac z poziomu modernizacji, po wykonaniu zasadniczych prac remontowych.  Jest jednak „ale” - MON przystąpi do  unowocześnienia czołgów, jeżeli znajdą się na to pieniądze. Bo na razie ich nie ma -  kwituje Goliszewski. 
(pik)

   

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj