Warsztat Miejski to przede wszystkim społeczność.

Z Magdą Foltyniak, Moniką Januszek, Agnieszką Bilską, Filipem Twarkowskim i Aleksandrem Lenartem, czyli z Warsztatem Miejskim w Gliwicach, rozmawia Małgorzata Lichecka.  


Czym jest dla każdego z Państwa Warsztat i jak ma się idea mejkerska w Gliwicach?

Magda Foltyniak: Dla mnie jest drugą rodziną, budzę się z Warsztatem w głowie. A tak poważnie, Warsztat to przede wszystkim społeczność. To oczywiście również fizyczna przestrzeń. Ale te dwa elementy muszą działać równocześnie - bez pracowni nie będzie ludzi, bez ludzi pracownia nie ma sensu, i mam na myśli ludzi a nie tylko stowarzyszenia i nie tylko odbiorców, którzy skorzystają ze zorganizowanych warsztatów, ale tych, którzy podzielają tę ideę: są, orbitują, wpadają, włączają się w działanie poza pracownią.

Doświadczenie tego i ostatniego (2020) roku bardzo mocno pokazało nam, jak ta społeczność jest ważna i jak wiele sił wymaga jej budowanie i pielęgnowanie. W epidemii pokazała to akcja “Śląsk drukuje dla medyków w koronie” - ta moc ludzi wokół warsztatu była dla mnie porażająca, zresztą inicjatywa wyszła od osób spoza stowarzyszenia, zaczął Krzysztof Poppe, dołączyli Szymon Richter z Hackerspace Silesia, nasz Filip, Leszek i kolejno cały Warsztat. W tym roku letnie warsztaty i otwarcie hali warsztatu pokazało jaką moc ci ludzie mają. Społeczność znowu się rozrosła jest Ewelina, Mateusz, Małgosia, Olek, kilka osób z nami zostało, kilka przyszło, bo obserwuje nas na fb.  

Ale też ten rok pokazał, że od momentu powstania Warsztatu jako idei, ta pierwotna społeczność się zmieniła, że trzeba ją trochę na nowo zbudować i cementować, bo czym innym jest działanie akcyjne (na które można sobie pozwolić nie mając zobowiązań), a czym innym mozół codzienności i działań na rzecz utrzymania lokalu. Dla mnie samej to najwspanialsze doświadczenie i proces, który mogę obserwować. I to właśnie ludzie są kluczem do zrozumienia idei mejkerskiej oraz warunkiem uznania jej za istotną, wreszcie warunkiem do tworzenia dla niej dobrego środowiska do funkcjonowania w miastach. Żeby zobaczyć wartość jakiejkolwiek inicjatywy trzeba dostrzec jej wartość społeczną, z tym bywa różnie, bo profity z rozwoju społecznego nie są liczone w pieniądzu i będę to mówić zawsze bardzo głośno. Póki co budujemy makerspace, w który bardzo wierzymy, jesteśmy też częścią polskiego maker movement, śledzimy co dzieje się w innych miastach, znamy się z innymi mejkerami, wiemy ile to na co dzień wymaga pracy. Sama idea majsterkowania, zaradności czy wynalazczości jest dla nas ważną częścią dziedzictwa historycznego i kulturowego (stąd nasze plany w obszarze edukacji technicznej), a to też nie dla wszystkich oczywiste. Czasem majsterkowanie jest w obiegowym pojęciu tylko miłym dodatkiem, rozrywką, a nie siłą sprawczą innowacyjności i rozwoju społecznego. Gdyby tak na to patrzeć, odpowiedź na pytanie jak ma się idea mejkerska w Gliwicach brzmiałaby: ma się różnie, zależy czyimi oczami i umysłem chcemy to ocenić.
 

Monika Januszek: Dla mnie Warsztat Miejski (nie "warsztaty", jak wielu ludzi nas nazywa) to społeczność ludzi, którym się chce oraz miejsce, w którym można twórczo spędzić czas. Ludzie bez miejsca mogą funkcjonować (jak pokazuje nasza historia), ale jest to wówczas działanie akcyjne i pewne projekty są niemożliwe. Z kolei miejsce bez ludzi to martwa, pusta przestrzeń. Potrzeba obydwu. Pozyskanie lokalu nakłada na nas obowiązki, ale daje nam też mnóstwo możliwości, aby wspierać i rozwijać ideę mejkerską. Jak się ma ona w Gliwicach? Wciąż nie jest popularna, choć staramy się to zmienić. Ludzie często majsterkują w domach, “do szuflady”. A przecież warto pokazać, że coś się umie zrobić. Są ludzie, którzy mają chęci aby działać - i to nas bardzo cieszy.

Agnieszka Bilska: Warsztat to marzenie sprzed wielu lat, które właśnie się spełnia. Marzenie wspólne, bo jest emanacją pragnień wielu osób, żeby mieć miejsce, otwarte, zapraszające, w którym każdy, o każdej porze, może być twórcą - dać upust swojej wyobraźni, kreatywności, może coś stworzyć, czego wcześniej nie było i poczuć się wspaniale. Zatem gliwicki Warsztat to najpierw ludzie, bo przez długi, dłuuugi czas istniał bez lokalu, był warsztatem “lotnym.”

Ci ludzie - pasjonaci majsterkowania i rękodzieła - korzystając z przestrzeni zaprzyjaźnionych organizacji - gromadzili materiały, narzędzia, zbierali siły i pomysły, żeby kilka razy do roku zorganizować dla mieszkańców wydarzenia angażujące w ideę “zrób to sam.” Od roku Warsztat to także warsztat - czyli lokal, w którym nareszcie swoje miejsce mają wiertary, piły, szlifierki, a imadła nie trzeba odkręcać od stołu. Na Pszczyńskiej 1 każdy może mieć swoje pudło na projekt i sobie w nim dłubać, kiedy mu/jej pasuje (albo kawałek podłogi, jeśli projekt się nie mieści, bo jest wielkim ploterem). Albo można tu wpaść pożyczyć taker do tapicerowania, czy przykleić coś klejem na gorąco, bo przecież nie każdy ma takie ustrojstwa w domu.

Co do idei “mejkerskiej” (my lubimy myśleć, że “maker movement” na świecie nastał później niż polskie “zetpety” i chętnie nawiązujemy do czasów, gdy w szkole się szyło, konstruowało karmniki, czy nawet lutowało elektronikę), to w Gliwicach ma się doskonale. Przez Warsztat przewinęło się wielu domorosłych majsterkowiczów, niektórzy wpadli na chwilę i zostali, mamy też wśród sojuszników wiele organizacji, które, tak jak my opierają swoje działania na rękodziele i DIY.

Filip Twarkowski: Dla mnie Warsztat to miejsce spotkań, wymiany informacji i pomysłów. Mam swoją pracownię w Bytomiu dlatego Warsztat Miejski w Gliwicach to miejsce, w którym mogę się podzielić swoją wiedzą i pasją, które buduję między innymi w Bytomiu od ponad 7 lat. Warsztat to także wyzwanie, które lubię realizować. Co do idei mejkerskiej w Gliwicach, myślę, że ma się ona jak w każdym innym dużym mieście w Polsce. Zawsze znajdą się ludzie z pomysłami które można realizować właśnie w warsztacie. Każde miasto to również inna i specyficzna dla danego regionu potrzeba tworzenia.
 

Aleksander Lenart: Warsztat to dla mnie dwie nierozerwalne ze sobą rzeczy – miejsce i ludzie. Miejsce to fizyczna przestrzeń, gdzie bez przeszkód zrealizuję projekt, którego z różnych przyczyn nie mógłbym stworzyć w domu — przede wszystkim z powodu braku specjalizowanych narzędzi oraz odpowiedniego lokum. Ludzie natomiast to chodzące skarbnice wiedzy, pomocne dłonie i ktoś, kto dzieli moją pasję do tworzenia. Jest to oczywiście duże uproszczenie, bo Warsztat spełnia wiele ważnych funkcji edukacyjnych i społecznych — uczy zaradności, kompetencji technicznych, jest miejscem badań, spotkań międzypokoleniowych, wymiany myśli i twórczej inspiracji. Dużym wyzwaniem jest zorganizowanie takiego centralnego miejsca działań, jak pracownia Warsztatu, tzw. mejkerspejsu. Tym trudniejsza, gdy brak jest oficjalnego wsparcia dla takich niekomercyjnych, społecznych działań, głównie pod kątem lokalowym. Gliwice są, niestety ,w tym względzie “w ogonie” i odczuwam dużą potrzebę zmian w polityce lokalowej i wsparcia trzeciego sektora. Warto tutaj wspomnieć, że nazwa Warsztat Miejski nie jest w żaden sposób związana z magistratem. Istniejemy wyłącznie dzięki zaangażowaniu i uporowi członków stowarzyszenia oraz wszystkich naszych sympatyków.

Od pięciu lat edukujecie w duchu „zrób to sam”, z wykorzystaniem bardzo różnych narzędzi. To także platforma integracji i kreacji. Gdyby mieli Państwo wymienić pięć najważniejszych zadań/idei WM, co by to było?

Monika Januszek: Zadania i idee najważniejsze dla Warsztatu wpisane są w nasz statut. Są to: promocja majsterkowania - twórczego, eko, naprawczego, eksperymentalnego - w każdej formie. Ludzie mają potrzebę tworzenia, trzeba tylko im dać szansę. Stworzenie przestrzeni dla majsterkowiczów, twórców i artystów i tworzenie najlepszych możliwych warunków dla rozwoju lokalnej społeczności. Bez bezpiecznej przestrzeni, gdzie można swobodnie eksperymentować rozwój jest niemożliwy. Dalej - promocja i upowszechnianie zainteresowań technicznych i artystycznych, edukacja techniczna w każdej grupie wiekowej.

Dziś wielu ludzi nie ma pojęcia, jak naprawić spłuczkę. Wkrętarka jest dla wielu czymś groźnym, a niejedno dziecko usłyszało "zostaw, bo sobie zrobisz krzywdę" gdy tylko spróbowało wziąć do ręki śrubokręt. Chcemy, aby każdy, niezależnie od wieku mógł do nas przyjść i zapoznać się z potrzebnymi narzędziami, materiałami czy technologiami. No i dużo łatwiej jest zapamiętać, że styropian topi się pod wpływem acetonu, jeśli skleimy go tą metodą tworząc własną rzeźbę. Holistyczne podejście do nauki daje dużo lepsze efekty.

Filip Twarkowski: Przede wszystkim to wspieranie twórców przestrzenią, narzędziami i wiedzą. Pokazywanie społeczeństwu jaką dużą frajdę może dać idea DIY poprzez organizowanie tematycznych warsztatów. Tworzenie treści użytkowych, czyli materiałów wideo z procesów twórczych oraz opracowywanie nowych warsztatów i pomoc w ich realizacji innym sympatykom naszego stowarzyszenia. Łączenie pokoleń poprzez zapraszanie osób i tworzenie warsztatów dla różnych przedziałów wiekowych jednocześnie. Uczenie się siebie nawzajem oraz nowych technik czyli po prostu rozwój sam w sobie. Wyciągnięcie ludzi z piwnic i garaży aby we wspólnej przestrzeni mogli tworzyć i dzielić się swoimi umiejętnościami.

Magda Foltyniak: Ja się podpisuję pod tymi wypowiedziami oburęcznie. 

Każdy z członków WM miał inne motywacje, tak sądzę, by się z nim związać .

Monika Januszek: Każda grupa działa dobrze, jeśli realizuje potrzeby ludzi, którzy są z nią związani. Dla mnie Warsztat jest zaopiekowaniem więcej niż jednej potrzeby. Tak całkowicie samolubnie i upraszczając: mam fajnych ludzi, których mogę poprosić o pomoc, jeśli czegoś nie potrafię zrobić i mogę skorzystać z narzędzi, których przecież nie mogę używać w mieszkaniu w bloku. Głośne, brudne i czasami woniejące…

Magda Foltyniak: A ja sobie nawet ostatnio próbowałam przypomnieć, jak to było na samym początku, bo spotkaliśmy się w gronie, w którym nie wszyscy się znali i ideą były działania edukacyjne (dla mnie to naturalne środowisko, bo taki mam background, wykształcenie i doświadczenie, więc miałam prostą motywację), ale jakoś szybko doszliśmy do warsztatu. Śmieję się też, że ja, Agnieszka i Monika jesteśmy osobami bez “historii wejścia”, bo jesteśmy od zarania Warsztatu i pozytywnie zazdroszczę każdej kolejnej osobie tej historii wejścia, bo bywają naprawdę wspaniałe.

I tak, dla mnie - tak, jak Monika napisała - Warsztat też zabezpiecza wiele potrzeb, od miejsca, w którym swobodnie mogę przyciąć deskę, uszyć coś nie na skraju biurka w mieszkaniu tylko na dużym blacie, do miejsca, w którym spotykam, w tej chwili już dobrych znajomych i przyjaciół, bo część osób stała mi się bardzo bliska. I najważniejsze  - poznaję nowych ludzi i nowe historie. Warsztat pozwala mi realizować moje potrzeby społecznikowskie, nie wspominając o tym, że spektrum tych styków Warsztatu między dziedzinami i ludźmi, którzy wokół niego orbitują, uważam za potencjał sam w sobie ważny na mapie miasta.
 

Agnieszka Bilska: Pamiętam, że od zawsze lubiłam majsterkować. Zawdzięczam to zamiłowanie wielu osobom, które już w dzieciństwie mnie do niego zapaliły. Był kuzyn Marek studiujący na Politechnice i należący do gliwickiego oddziału Polskiego Związku Krótkofalowców (nie zapomnę nigdy zapachu kalafonii, jego skupienia i precyzji podczas lutowania), były lekcje ZPT w podstawówce (SP 26) z panami Hipszem i Sowińskim, z których pamiętam podstawy introligatorstwa (i kiszenia kapusty), oraz, jak na plastyce z panią Gorzkowską kreatywnie reużywaliśmy nylonowe rajstopy zanim to było modne.

Jako nauczycielka lubiłam angażować uczniów w projekty wymagające kreatywności i pracy rąk - wyobrażaliśmy sobie klasę przyszłości i lepiliśmy z odpadków statek powietrzny Zeppelin, który woziłby  nas po świecie na lekcje w terenie, budowaliśmy z palet wiszące grządki na rośliny w szkolnym ogródku. Bardzo się przyjaźniłam ze szkolnym konserwatorem Staszkiem i wolne chwile spędzałam w jego warsztatowej piwnicy. Zawsze mi się marzyło miejsce, w którym każdy, kto chce, może przyjść pomajsterkować, przecież nie każdy ma komplet narzędzi w garażu, czy piwnicy.

I wtedy spotkałam Magdę, przy okazji wydarzeń edukacyjnych, które organizowała w Nowych Gliwicach (Mediatent, EduIT). Zgadałyśmy się, że mamy wspólne marzenie, by w Gliwicach powstał mejkerspejs, “bo aż wstyd, że jeszcze nie ma. W końcu to miasto studentów politechniki.” Nigdy nie zapomnę, jak Magda powiedziała o “tkance miasta,” że aby ją wzmocnić przydałoby się wspólna przestrzeń - wtedy metaforycznie “przybiłyśmy piątkę”, że trzeba coś zrobić, żeby powstała.

Aleksander Lenart: Podczas pobytu w Wielkiej Brytanii byłem członkiem London Hackspace — tamtejszego dużego mejkerspejsu, skupiającego około tysiąca osób. Po przyjeździe do Gliwic, szukałem podobnego miejsca w moim nowym mieście. Znalazłem ludzi z pasją, misją i niesamowitym zapałem, którzy takie miejsce chcą stworzyć. Nie mogłem się nie przyłączyć!

Szukanie miejsca własnego to dość długa droga - od BLCRK po MDK aż do Pszczyńskiej 1. Co tam się działo przez ostatni rok?

Magda Foltyniak: My w zasadzie od zawsze byliśmy bezdomni albo może raczej terenowi. W BLCRK robiliśmy tylko wydarzenia swoje lub dla innych np. towarzyszyliśmy gościnnie dziewczynom z Fundacji na Zielonym podczas Targu na Zielonym i faktycznie pierwsze nasze wydarzenie w 2016 r. “Wkręć się w Warsztat” (jeszcze jako grupa Warsztat Miejski - zanim sformalizowaliśmy stowarzyszenie) miało miejsce w BLCRK, ale nigdy nie była to nasza “siedziba”.

Potem szukaliśmy ludzi z podobną wizją, zorganizowaliśmy otwarte spotkanie dla społeczników i zaczęliśmy współpracę z Centrum Inicjatyw Społecznych, z którym dzieliliśmy, kątem, pracownię w budynku przy Barlickiego 3 - wtedy budynkiem zarządzał GCOP, więc korzystaliśmy tak jak inne organizacje pozarządowe. W pracowni były nasze rzeczy, tam robiliśmy cotygodniowe spotkania, ale działaliśmy w terenie. Głównie z tego powodu mejKING zmieniał swoją lokalizację z roku na rok. Warsztat był nomadą. I to doświadczenie nam bardzo dużo dało.

Byliśmy w wielu miejscach, spotkaliśmy wiele osób, mogliśmy budować opowieść o tym, kim jesteśmy, choć w którymś momencie trudno już było nam samym powtarzać “chcemy stworzyć fizyczną przestrzeń” a określenie “gdy już będziemy mieli lokal…” zaczynało brzmieć nie jak zaklinanie rzeczywistości, tylko jak wymówka przed uniknięciem wyzwania, bo za długo to trwało, choć cały czas szukaliśmy lokalu, ale to osobna długa historia.

W 2018 r. oglądaliśmy lokal na Pszczyńskiej. To był środek zimy, w Mikołaja 6 grudnia. Lokal był w stanie strasznym (mieszkały tam martwe gołębie i dwudziestoletnie bułki), ale wyszliśmy oczarowani. W styczniu 2019 złożyliśmy wniosek o wynajem, ale z przyczyn formalnych (chodziło o wewnętrzne sprawy ZBM i wspólnot z uwagi na szykowane tam podłączenie PEC) mogliśmy wynająć lokal dopiero w sierpniu 2020. Zrobiliśmy już wiele - od instalacji elektrycznych, tynkowania ścian, przez suchą zabudowę i docieplenie wewnątrz, malowanie, rozbiórkę ogromnego pieca. Tu Filip, jako głowa tego remontu mógłby więcej opowiedzieć.

Aktualnie jesteśmy w przededniu zamawiania okien, na które częściowo zbieraliśmy środki przez zrzutkę, częściowo zarobiliśmy pracując społecznie - realizowaliśmy warsztaty dla różnego rodzaju instytucji i organizacji na Śląsku i nie tylko. W międzyczasie, gdy tylko się dało (remont i epidemia wycinają nieco te możliwości) organizowaliśmy tam warsztaty, i dzięki temu jest coraz więcej osób, które dołączają do społeczności i realizują tam swoje projekty majsterkowe.

Monika Januszek: W lokal włożyliśmy ogrom pracy. Od zrywania starej, sypiącej się boazerii, przez łatanie odpadającego tynku, instalacje wodną i elektryczną czy mycie i odbudowę toalet, po rozbiórkę starego (ale nie zabytkowego!) pieca piekarniczego... A po drodze mnóstwo drobniejszych prac. Uzupełnianie płytek (wciąż jeszcze w toku), zabudowanie ściany pomiędzy halą a "składem mąki", malowanie płytek, zrywanie odpadającej farby z sufitu i jego malowanie, czyszczenie podłóg... Oprócz tego poprowadziliśmy we wciąż remontowanym lokalu warsztaty z tworzenia świec, biżuteria z żywicy, aukcję świąteczną... Działamy prężnie, aby być w stanie utrzymać lokal.

Filip Twarkowski: Remont, warsztaty, remont, warsztaty. To tak w dwóch słowach. Z powodu tego iż finansujemy się samodzielnie tj. z składek członkowskich, darowizn i odpłatnej działalności statutowej nie mogliśmy sobie pozwolić aby się zamknąć, zrobić remont i otworzyć z pompą. Dlatego proces tworzenia przestrzeni cały czas jest. Robimy warsztaty, a jak robi się okienko w kalendarzu, chwytamy za narzędzia i remontujemy. Sam proces remontu ma dla nas dużą wartość jednoczącą społeczność warsztatu. Pozwala poczuć miejsce i ludzi i weryfikować na bieżąco potrzeby co do przestrzeni. 

O co ludzie najczęściej pytają mejkerów?

Magda Foltyniak: Mnie najczęściej w pracy i w domu pytają “co aktualnie kleję” albo ‘“a masz takie zdjęcia z wkrętarką?” i bardzo często “sama to zrobiłaś serio?”. A jeśli chodzi o to, o co pytają ludzie, którzy do nas piszą, zwykle jest to pytanie o możliwość skorzystania z konkretnego narzędzia (piła, wiertarka stołowa, szlifierka, imadło itp.) lub zabezpieczenia konkretnej potrzeby np. “czy organizujecie warsztaty dla dzieci”.

Monika Januszek: Skąd Ty masz do tego cierpliwość?

Agnieszka Bilska: Gdzie jest wkład do kleju na gorąco?

Filip Twarkowski: Że wam się chce?!  Ile to kosztuje? Skąd wy macie czas na to? Nie pytają, a powinni, o to, jak się finansujemy. Mejkerzy mejkerów pytają o to gdzie leży młotek. Kiedy mogę wpaść zrobić sobie półkę na książki? Jak wam pomóc?

Magda Foltyniak: Oj tak, ja bym do tego, co powiedział Filip dodała, że obalanie mitów o finansowaniu Warsztatów,  to jest jakiś osobny chleb do wykonania.

Aleksander Lenart: Jak to możliwe, że nie wiedzieliśmy o waszym istnieniu?

WM to kilka znaczących w mieście imprez - Nastaw Ucho, festiwal Mejking ( w czasie pandemii także zdał egzamin). Czy te formy pozostaną, czy też WM szykuje inne wydarzenia?

Magda Foltyniak: Z Nastaw Ucho jest trochę inaczej, bo to inicjatywa niezależna od Warsztatu. Wymyśliliśmy ją w 2017 r. ja i Mateusz Dohrmann, który teraz jest machiną napędową tej inicjatywy i zbudował świetną społeczność muzyków wokół niej, ja wspieram produkcję - to zupełnie odrębna historia, zaczęliśmy od koncertów nietypowych, m.in. koncertu na Plebańskiej, ale to fakt, że bez NU mejKING nie byłby takim mejKINGiem jaki znamy - a NU bez mejKINGu nie miałoby odpowiednich zasobów na realizację.

Podobnie z samym mejKINGiem - gdyby nie zasoby CIS, pewnie nie poszedłby pierwszy mejKING, bo wymyśliliśmy go razem - my wtedy byliśmy jeszcze niesformalizowani. To zresztą pokazuje, w jakich kooperatywach i sieciach działamy. Gdyby Filip nie miał swojej pracowni  -Warsztat pod Kasztanem- nie mielibyśmy takiej łatwości produkcyjnej. Gdyby nie możliwość pokazania kim jesteśmy podczas wydarzeń innych organizacji i gdyby nie kooperatywa z nimi, bylibyśmy pewnie mniej rozpoznawalni.

mejKING z nami raczej zostaje na długi czas, choć nie robiliśmy go w tym roku - to jedna z naszych dorosłych decyzji. Chcemy zachować niezależność od różnych lokalnych politycznych frontów, ale decyzja o tym, że go nie robimy wynikała mocno z zasobów i sił oraz środków pakowanych w remont i, częściowo, z naszych doświadczeń ze współpracy z samorządem. Daliśmy sobie sami czas na nabranie powietrza. I na dziś wiemy, że to była dobra decyzja. Wydarzeń w głowach mamy wiele, wiele planów na długofalowe działania. Jest z nami bardzo mocno temat edukacji technicznej, takiej sensu stricto, dużo ostatnio o tym rozmawialiśmy, mamy od dwóch lat gotowy projekt, ale tu znowu: trzeba sił i środków, więc czekamy na dobry moment.

Podobnie, jak z pomysłami na wszelaką współpracę z otoczeniem, część się dzieje, część pomysłów czeka. Końcem 2020 r. zrobiliśmy też dla siebie mały plan rozwojowy, w którym określiliśmy wartości, potrzeby organizacyjne, potencjalny model działania itd. To było ważne, bo okrzepliśmy w grupie, która jest core organizacji i jak każda organizacja, musimy się jakoś zarządzać, bez tego nic nie pójdzie. Cały czas się uczymy, ale po kilku latach mogliśmy bazować na doświadczeniu, na niedomaganiach i porażkach.

Monika Januszek: Wciąż eksperymentujemy z formami naszych działań i staramy się dostosować je do potrzeb i oczekiwań mieszkańców. Mejking sprawdził się dobrze zarówno w formie lokalnej, jak i zdalnej. Forma pudełkowa pozwala nie tylko poradzić sobie z pandemią, ale też dotrzeć do ludzi mieszkających dalej, którym trudno byłoby do nas dotrzeć osobiście.
Nie rezygnujemy jednak z warsztatów lokalnych, gdzie można doświadczyć danej aktywności "na żywo".

Agnieszka Bilska: Lubię eventy - mejKING jest cudowną okazją spotkania mejkerow nie tylko z Gliwic, pokazania naszej organizacji mieszkańcom i pozyskania nowych działaczy, ale osobiście wydaje mi się, że organizacja takich dużych wydarzeń to dla nas ogromny koszt - finansowy i wysiłkowy. Jesteśmy społecznikami i żeby móc wyprawić duże święto majsterkowiczów, musimy zbierać siły i energię zwyczajnie regularnie działając w naszym Warsztacie, a trzeba podkreślić, że jego utrzymanie, również na co dzień, wymaga niemałego wysiłku i wydatków. Sądzę, że teraz to jest nasz największy priorytet - zapewnienie spokojnej warsztatowej codzienności i zbudowanie większej społeczności.

Jak zachęcić do mejkerskiego ducha, czyli jak odkryć w sobie tę żyłkę?

Monika Januszek: Każdy ma czasem jakąś drobną potrzebę. Coś się złamie, coś się zepsuje, szkoda wyrzucić... Chyba najprostszym wejściem w świat majsterkowania jest próba naprawy czegoś, co się zepsuło. Gorzej już nie będzie, nie ma stresu, że coś się zmarnuje - można tylko zyskać. Inną ścieżką jest zrealizowanie jakiejś swojej potrzeby. Wielu naszych członków eksperymentuje z nowymi dla siebie materiałami czy narzędziami, aby stworzyć coś, czego potrzebują - niezależnie od tego, czy jest to oświetlony blat czy akcesoria do zdjęć cosplayerów.

Magda Foltyniak: Ja sobie myślę, że to jest trochę jak z innymi dziedzinami, jeśli kogoś to męczy, choćby nie wiem co nie złapie bakcyla i najprawdopodobniej ma wiele talentów w innych dziedzinach i spełnia się w innych obszarach. Jeśli natomiast ktoś “chciałby, ale się boi”, nie ma innego sposobu niż próbowanie. I  najważniejsze w tym wszystkim - trzeba sobie dawać przestrzeń na porażki, być dla siebie łaskawym i nie zrażać się. Ja mam tak, że nie wszystkie obszary majsterkowania rozumiem, niektóre rzeczy zwyczajnie mi nie idą, bo nie mam wystarczająco dużo cierpliwości, bo nie rozumiem, bo nikt mnie nie nauczył. Ale mam Warsztat, w którym ktoś mi może wyjaśnić, opowiedzieć, pokazać, i to jest świetne.

Miałam to szczęście, że wielu rzeczy nauczyłam się w domu i w szkole, podczas techniki, ale szkolna rzeczywistość wygląda teraz inaczej i chciałabym żeby Warsztat trochę odpowiadał na tę potrzebę, na którą kiedyś odpowiadała szkoła. Myślę, że większość ludzi lubi rzeczy ładne i działające - największą radością dla majsterkowicza jest sprawienie, że coś zacznie działać, a gdy jeszcze będzie pięknie wyglądać, to już pełnia szczęścia. Żeby coś działało najłatwiej bazować na wiedzy lub analogii - nie bez powodu rozbieranie rzeczy na części daje najlepsze efekty edukacyjne. Zlutujemy swój pierwszy obwód elektryczny - coś zacznie świecić kręcić się i w głowie pojawia się milion możliwości, jak zastosować tę umiejętność i wiedzę. To  jak z alfabetem, liczeniem. Dlatego im szybciej poznamy podstawy, a optymalnie byłoby je poznawać wtedy kiedy z pasją rozbieramy świat na części pierwsze, czyli jako dzieci, tym łatwiej sobie potem poradzimy.

Agnieszka Bilska: Przyjść na Pszyczyńską 1 we czwartek po 17.00. Śledzić naszego Facebooka. Wziąć udział w warsztatowych wydarzeniach. Dołączyć do społeczności Warsztatu!

Filip Twarkowski: To trudne pytanie. Generalnie, jak człowiek ma ducha DiY to wystarczy mu dać przestrzeń, materiały, okazję, i to się samo dzieje. 
Aleksander Lenart: Najlepiej zacząć jak najwcześniej, bo czym skorupka za młodu nasiąknie… Oczywiście odkryć lub urzeczywistnić głęboko ukrytą pasję można w każdym wieku i takie miejsce, jak pracownia Warsztatu idealnie się do tego nadaje.

I na koniec mejkerskie życzenia na Nowy Rok. 

Monika Januszek: Życzę wam, aby palce zręczne, zrobiły wszystko, co pomyśli głowa.

Magda Foltyniak: Wysokich lotów i blatów, żeby od majstrowania nie bolały kręgosłupy, tłustych bitów, gdy potrzeba i dobrych bitów do wkrętarki, ciętych ripost i ostrych noży do papieru i czasu na spełnianie najśmielszych projektów. Tak bardzo serio, to życzyłabym każdemu żeby miał okazję poznać tyle historii ile my poznajemy dzięki Warsztatowi. A nam samym życzyłabym kolejnych historii i ludzi i siły w tym pięknym mozole, który się zwie Warsztatem Miejskim.
 

Agnieszka Bilska: Spotkajmy się na Pszczyńskiej 1 - tam marzenia mejkera stają się rzeczywistością.
 

Filip Twarkowski: Życzę aby wszystkie pomysły które siedzą nam w głowach udało się zrealizować.  
 

Aleksander Lenart: Nie “rób tego sam” — zrób to razem z nami!
 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj