Książka "Zdzisław Beksiński. Listy do Jerzego Lewczyńskiego", opracowana przez Olgę Ptak i wydana w styczniu 2015 roku przez gliwickie muzeum z serii Czytelnia Sztuki, zniknęła z półek zaledwie kilka miesięcy po ukazaniu się na polskim rynku księgarskim. W związku z tak dużym zainteresowaniem jesienią 2016 r. przygotowano drugie wydanie.  Z uwagi na ramy czasowe  korespondencji książka stanowi doskonałe uzupełnienie filmu "Ostatnia rodzina" w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego, którego premiera odbyła się 30 września 2016 roku.
"Listy"to z wielu względów książka niezwykła. Na drobiazgowo opracowaną przez Olgę Ptak korespondencję składa się trzysta listów napisanych przez Zdzisława Beksińskiego do przyjaciela w ciągu czterdziestu lat. W zażyłym kontakcie z Lewczyńskim Beksiński jest subtelny, ironiczny, do bólu szczery, przenikliwy i przewrotnie inteligentny, ale bywa także złośliwy i niecierpliwy, opryskliwy, a nawet wulgarny.

Epistolograficzna mania Beksińskiego pozwala wniknąć w rzeczywistość drugiej połowy XX wieku, w trywialnej, peerelowskiej codzienności odnaleźć ślad artystycznego geniuszu.

Rozmowa  z Grzegorzem Krawczykiem, dyrektorem gliwickiego muzeum, szefem Czytelni Sztuki o niezwykłej książce i niezwykłej przyjaźni dwóch wybitnych osobowości: Zdzisława Beksińskiego i Jerzego Lewczyńskiego.  

 - Piszesz listy? Choć złe pytanie stawiam. Dziś należałoby zapytać tak: korespondujesz mailowo?  Dawniej list był czymś osobistym. Nawet, gdy pisano go na maszynie. Zawsze można było  coś skreślić, poprawić, dopisać.

 - Kiedyś, w epoce przedmailowej, pisałem dosyć dużo listów. Jak każdy - na papierze. Z różnych powodów męczyłem się z nimi okrutnie, ale cóż było robić. Teraz wracam do tej formy bardzo rzadko, piszę natomiast maile i nie sądzę, żeby myśli w nich formułowane w jakiś zasadniczy sposób  różniły się od spisywanych na kartce papieru. E-mail jest po prostu kolejnym etapem korespondencyjnej ewolucji: powszechnym, wygodnym, tanim i bardzo szybkim. Do dzisiaj pamiętam entuzjazm  wywołany pierwszym mailem napisanym na komputerze i wysłanym z pomocą wydającego dziwne dźwięki modemu. Alleluja! Oczywiście, nadal można zaczerniać papier atramentem spływającym ze złotej stalówki, osadzonej na wiecznym piórze Swiss Made, ale to już tylko kwestia budowania własnego wizerunku, łagodna forma snobizmu. Jakoś nie przypominam sobie, żebym spotkał kogokolwiek piszącego codziennie listy gęsim piórem na welinie albo mozolącego się rylcem nad glinianą tabliczką. Aż strach pomyśleć, cóż by to było, gdyby Gutenberg lub wynalazcy poczty elektronicznej okazali równie zatwardziali jak ortodoksyjni miłośnicy tego wszystkiego, co niegdysiejsze?

Zdzisław Beksiński nie znosił pisać listów odręcznie. Miał koszmarny charakter pisma, był dyslektykiem, popełniał niezliczone ilości różnorakich błędów. Ale jako człowiek przytomny na umyśle pisał na maszynie, a potem na komputerze. Był typowym, jak byśmy go teraz nazwali, technologicznym geekiem, z miłością oddającym się wszystkiemu, co przynosi postęp cywilizacji. Jego korespondencja zadziwia różnorodnością zainteresowań technicznych, znajomością rozmaitych dziedzin: optyki, automatyki, akustyki, elektroniki, cybernetyki, chemii, etc., etc. Był, podobnie jak Lewczyński,  z wykształcenia inżynierem. Architektem,  który porzucił swój zawód dla malarstwa, rzeźby, fotografii. Nigdy jednak nie wyzbył się inżynierskiej precyzji i dociekliwości, która czasami graniczyła z manią. Beksiński pisał namiętnie, wręcz kompulsywnie, w olbrzymich ilościach, korespondując jednocześnie z wieloma osobami. Mieszkał w Sanoku, z którego rzadko i bardzo niechętnie wyjeżdżał. W czasach PRL z telefonami, podobnie jak ze wszystkim, było krucho. Dlatego pisane przez dziesięciolecia listy stały się dla niego podstawowym, codziennym sposobem utrzymywania kontaktu ze znajomymi i przyjaciółmi.
 
- Dlaczego uznałeś korespondencję Beksa - Lew za wartą zebrania i opisania?

 - Za wartą zebrania uznał ją Jerzy Lewczyński. Pozostając wiernym własnemu „archeologicznemu” podejściu do śladów ludzkiej aktywności, zachował wszystkie listy i karty pocztowe otrzymane od przyjaciela. Na korespondencję natrafiliśmy, pracując w domowym archiwum Lewczyńskiego w 2011/2012 roku. Musimy pamiętać, że nie były to listy pisane z myślą o udostępnianiu szerokiej publiczność, a więc wszystkie przedstawione tam poglądy, opinie i stwierdzenia są spontaniczne i szczere.

 Nie ma lepszych dokumentów pokazujących tamtą rzeczywistość oraz charakteryzujących relację Beksiński - Lewczyński. Rzadko trafić można na taki korpus epistolarny, jakim są listy Zdzisława Beksińskiego pisane do Jerzego Lewczyńskiego. Wyróżnia je czas, w którym powstały – czas od powojennego pokoju, będącego też epoką silnej politycznej presji i jednocześnie niedostatku, aż po początek XXI wieku - demokrację i liberalną gospodarkę.

Po drugie, listy Beksińskiego wyróżnia pozycja w świecie artystycznym, jaką uzyskali protagoniści: obaj znaleźli się pośród najwybitniejszych twórców polskiej fotografii, nie tylko współczesnej. To także historia ważnej artystycznej przyjaźni, w której nierzadko rozwiązania znalezione przez jednego z piszących przyjmowane były przez drugiego. Korespondencja wydana przez muzeum jest błyskotliwym, dowcipnym i celnym zapisem ponad trzydziestu lat zmagań Beksińskiego z rzeczywistością PRL, kroniką absurdu owych czasów, rozpisaną na kilkaset listów do przyjaciela z Gliwic. Lekkość, z jaką zostały napisane, ujawnia niepospolity talent literacki autora. Już w czasie pierwszego czytania zrozumiałem, że mam do czynienia ze znakomitym materiałem, który bardzo chcę opracować i wydać.

Warto czytać listy Zdzisława Beksińskiego, który nie był wyłącznie malarzem, rysownikiem, rzeźbiarzem, grafikiem i fotografem, ale również znakomitym pisarzem, jednym z wybitnych polskich epistolografów. Pozostawił po sobie olbrzymią korespondencję,  wciąż czekającą na odkrycie, uznanie i upowszechnienie.

- W jaki sposób charakteryzuje ona bohaterów: Zdzisława Beksińskiego i Jerzego Lewczyńskiego?

 - Charakteryzuje ich w sposób bezpośredni, nie jest to opis osób trzecich, portret, który ktoś zbudował na podstawie własnych obserwacji, ale relacja „z pierwszej ręki”. Momentami pełna emocji, fantazyjnych wykrzyknień (Imbecile! Hydrocefalicomonstro! Idioto superiorograndissimo! Kretinosimplicissimo!), napomnień i pretensji.  Zawsze jednak czynionych z przekonaniem, że adresuje się je do osoby, która się nie obrazi, ale przyjmie je z uśmiechem i z otwartym umysłem.
 
- W książce z serii wydawniczej Czytelni Sztuki obu poznajemy w określonym momencie: w 1958 roku, podczas przygotowań do wspólnej wystawy. Jak się okaże – historycznej, znamiennej i bardzo ważnej  w życiu bohaterów. Co takiego wydarzyło się, że zawarły przyjaźń osoby tak kompletnie do siebie niepasujące?

- Tego nikt nie wie, bo chyba nawet Beksiński z Lewczyńskim nie wiedzieli. Podobne pytanie – pozostające pytaniem otwartym, stawiamy we wstępie do książki. Daje ona czytelnikowi możliwość wyrobienia sobie na ten temat własnego zdania. Pewne jest jedynie to, że Beksiński nie lubił przebywać w towarzystwie osób podobnych do siebie. W odmienności upatrywał czegoś, co może człowieka rozwinąć, wzbogacić. Nie byłby w stanie zrozumieć myślenia w rodzaju „nie przyjaźnię się z nim, bo mamy inne zainteresowania, czytamy inne książki”. Trafnie charakteryzuje to motto książki,  zaczerpnięte z listu Beksińskiego do Andrzeja Urbanowicza: „Listy pisze się, o ile jest o czym i o ile jest coś na kształt sporu”. Konflikt, inność, zderzenie odmiennych spojrzeń były dla niego warunkiem koniecznym obcowania z ludźmi. Lubił poznawać inne światy. 

 - Wiemy, że Beksiński pisał do wielu i pisał wiele. Coś  sobie w ten sposób  rekompensował?

 - Miał taką wewnętrzną potrzebę. Jak wspomniałem, nie opuszczał Sanoka, a nawet domu (w książce czytelnik znajdzie wyjaśnienie tego zagadnienia), więc z pewnością listy były pomocne w unikaniu podróży, których nie lubił. Wymyślał rozmaite wykręty, kłamał i mataczył, byle tylko nie brać udziału w wernisażach własnych wystaw, choć tego od niego oczekiwano. Wykręcał się jednak skutecznie. Był mistrzem zacierania śladów, które mogłyby zaprowadzić do jego wnętrza: powikłanego, czasami przerażającego, trudnego do uchwycenia i zrozumienia. Może dlatego fascynującego?

 - Czy był to rodzaj terapii? Dosłownie, bo dla dysgrafika i dysortografika pisanie mogło być rodzajem ćwiczenia. A pewnie też sposobem na skanalizowanie emocji. Przynajmniej ja to tak odbieram.

 - Bardzo nie lubię psychologizowania, wysnuwania hipotez o przyczynach czyjegokolwiek działania, gdyż nie da się ich zweryfikować. Wolę niedomówienia.

- O czym do siebie pisali - Beksa i Lew?

 - O wszystkim, z czego składa się życie. Dosłownie. Były więc codzienne zmagania z brakiem cytryn, cukru, mięsa, prośby o załatwienie cyny i materiałów malarskich, skargi na trwający latami proces wydawniczy, w konsekwencji czego docierające do niego książki były zawsze nieaktualne, skargi na zaściankowość Sanoka, na sąsiadów lejących wodę na ścianę, by dostać przydział w bloku. Za pomocą listów organizowali wspólne wystawy, przesyłali sobie wstępy do katalogów, umawiali się na spotkania. Beksiński relacjonował treść swoich lektur, dzielił się odczuciami dotyczącymi krytyków, twórców i znanych galerii. Listy zawierają także mnóstwo technicznych szczegółów dotyczących techniki fotograficznej, budowy radioodbiorników i wszelkiego rodzaju sprzętów. Jest tam wszystko, co było codziennością Beksińskiego. „Jurek, załatw mi" stanowi lejtmotyw wielu listów, odsłaniających beznadziejny charakter czasów PRL. Beksiński przesyłał listy „zaopatrzeniowe”. Lewczyński kupował mu wszystko, czego tamten nie miał możliwości nabyć w Sanoku, czyli w zasadzie wszystko.

Fragment takiego listu wygląda następująco:
Werniks mastyksowy10 prod. krajowej (zdaje się, że po 9 zł)     10 butelecz.
Werniks importowany „Rembrandt”    4 butelecz.
Olej lniany wybielany dla celów malarskich (też w DESIE)
Czerń słoniowa 4 tubki
Sadza  4 tubki
Czerń z winorośli 4 tubki

Obok farb, pędzli i mediów malarskich była też prośba o kupno dwukilogramowej puszki szynki konserwowej „Krakus”, gazet dla Zosi (żony Beksińskiego) oraz całej masy innych „szpejów”. Korespondencję prowadzili aż do tragicznej śmierci Beksińskiego, zamordowanego w 2005 roku we własnym mieszkaniu.

Liczne w niej wybuchy wściekłości towarzyszą artystycznym przeczuciom, niezliczone prośby o załatwienie spraw bytowych (zakup papieru fotograficznego, kiełbasy, sprzętów) dają pojęcie o – jeśli patrzeć z perspektywy naszych dni – nędzy tamtych czasów. Nędzy, która zmuszała do podejmowania pracy poniżej własnych zdolności, najpierw przy nadzorze wielkich budów socjalizmu, później w fabryce (Beksiński) i biurze projektów (Lewczyński). Nie oni jedni tak musieli, wystarczy przypomnieć choćby Gombrowicza, który przepracował długie lata w banku, czy Kafkę, zarabiającego na życie w towarzystwie ubezpieczeniowym.

A jednak ta sama nędza i przymus dość byle jakiej pracy doprowadziły – znów jak w przypadku wspomnianych pisarzy – do erupcji wyobraźni. Pozostałości męki życia codziennego, gęsto rozsiane w całej zachowanej korespondencji, dotyczące zdobywania najprostszych dóbr, na co dzień niedostępnych w sklepach, sąsiadują z dowodami  fantastycznego wybuchu talentu. 

- Podczas pracy nad korespondencją musieliście odpowiedzieć sobie na wiele pytań, rozwikłać zagadki i spróbować pokusić się o wnioski.

- Nie chcę streszczać książki. Namawiam do jej przeczytania. Wnioski pozostawiamy czytelnikom, bo tekst źródłowy nie ma na celu wyciągania wniosków i stawiania hipotez, przeciwnie, należy się skupić wyłącznie na ustalaniu faktów, które same w sobie mówią znacznie więcej niż najciekawsza nawet opinia wydawana w ich sprawie.

 - Czego nie dało się uniknąć, porządkując i redagując tak obszerny zbiór?

- Zmęczenia. Opracowanie i wydanie korespondencji trwało ponad dwa lata. Było, obok „Historii Miasta Gliwice” Benno Nietschego, chyba największych moim wyzwaniem wydawniczym, które doprowadziliśmy w Muzeum w Gliwicach do końca wyłącznie dzięki pomocy setek osób.

Rozmawiała Małgorzata Lichecka.

Wywiad przeprowadzono w styczniu 2015 roku, a zdjęcia pochodzą z wystawy fotografii Zdzisława Beksińskiego przygotowanej w Czytelni Sztuki.  

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj