Miło jest zanurzyć się w trójwymiarową opowieść, popływać w oceanie efektów specjalnych i dorzucić grosik do 2-miliardowych już zysków z produkcji. Po wyjściu z kina rodzi się jednak pytanie, czy Cameron tym widowiskiem chciał nas tylko zachwycić (co mu się niewątpliwie udało), czy miał do przekazania coś jeszcze…

James Cameron nie jest reżyserem czasów pewnej popularnej platformy streamingowej, lansującej określony kierunek kulturowy i społeczny. Myślę, że to widać. I nie o ocenę zmieniających się norm mi chodzi, bo tę pozostawiam każdemu z nas, ale o to, że (w mojej opinii) Avatar: Istota wody, pozwala wziąć oddech od tego, z czym w filmach spotykamy się ostatnio najczęściej.
Dużo w tej produkcji nie tylko błękitu i turkusu, ale także miłości rodzinnej, takiej w nieco tradycyjnym ujęciu, z rodzicami będącymi dla dzieci autorytetem. Jest religia, pierwotna, bo oparta na wierze w Matkę Naturę, ale z kościołami i obrzędami. Jest w końcu wspólnota, prymat interesów społeczności nad interesem jednostki. I, niestety, są też echa zmierzchu cywilizacji „ludzi z nieba”, umierająca Ziemia i próba siłowego zagarnięcia tego, co należy do innych, i co może dostępne by było po słowie „proszę”.
Jeśli jeszcze nie wybraliście się do kina na ten film, zachęcam do jego obejrzenia, zwłaszcza w trójwymiarowym formacie. Nie, to nie głęboka opowieść budząca refleksje – to przede wszystkim widowisko. Ale nawet w obrazie zdominowanym przez komputerowe efekty specjalne, można znaleźć przekaz skierowany do człowieka. Apel o poszanowanie wszelkich wartości. Również tych tradycyjnych.
W Gliwicach film zobaczyć można w Cinema City.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj