Nikt mi nie rozkazywał. Właśnie stuknęła mi sześćdziesiątka, jestem w pełni samodzielny i odpowiedzialny. Zygmunt Frankiewicz poprosił mnie o kandydowanie i ja tę propozycję przyjąłem. Przez 13 lat byłem jego zastępcą, a po śmierci Piotra Wieczorka pierwszym zastępcą, więc wybór był naturalny. 
Z Adamem Neumannem, kandydatem na prezydenta z KWW Koalicja dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza, rozmawia Małgorzata Lichecka.  

9 listopada, podczas konferencji prasowej, przyszedł panu z pomocą sam Grzegorz Schetyna, przewodniczący Platformy Obywatelskiej. Jednak o kandydacie dyskutowano pod jego nieobecność.  

Spotkanie było konsekwencją uzgodnień z Koalicją Obywatelską, a chodzi o tzw. pakt senacki: Zygmunt Frankiewicz umówił się z władzami PO i pozostałych partii tworzących Koalicję Obywatelską, że kiedy zostanie senatorem, wskaże swojego kandydata. 

Czy te uzgodnienia dotyczyły tylko PO?

Nie. Także PSL, Nowoczesnej czy SLD. Zygmunt Frankiewicz zaprosił przewodniczącego Schetynę, zorganizowano konferencję prasową i do publicznej wiadomości podano informację o wspólnym poparciu mojej kandydatury.    

Nie lepiej by było, gdyby pan sam prowadził swoją kampanię, a nie otaczał się partyjnymi politykami, którzy niezależnemu kandydatowi, a za takiego pan uchodzi, szkodzą. 

Moja nieobecność na tej konferencji prasowej podkreśla moją bezpartyjność. Nie chowam się po kątach, rozmawiam ze wszystkimi środowiskami, również z partiami politycznymi, nie uciekam od żadnych spotkań, mało tego, zabiegam o nie. Każdy, niezależnie od politycznych barw, może mieć dobry pomysł na Gliwice, zamierzam słuchać mieszkańców i brać pod uwagę nawet krytyczne głosy. Jeśli gliwiczanie zaufają mi w wyborach, będę w ten sposób wspomagać proces zarządzania miastem, trzymając się oczywiście, co do zasady, programu wyborczego Zygmunta Frankiewicza. 

Pamięta pan zapewne inną konferencję, tuż po wyborach, kiedy zapytałam senatora Frankiewicza, czy wskazanie pana to kolegialna decyzja Koalicji dla Gliwic. 

Pamiętam.

Na tej konferencji usłyszeliśmy, że była to jednoosobowa decyzja byłego już prezydenta. Nie sprawdziły się przewidywania dotyczące koalicjantów:  SLD chce wystawić swojego kandydata, „fiknęła” nawet  Platforma. Sytuacja stała się dla pana trudna. 

Nie czuję, żeby taka była, choć mam dostateczną dozę pokory i do 5 stycznia będę zabiegał o poparcie gliwiczan, przekonując do mojego programu. Co do tej jednoosobowej decyzji - nikt mi nie rozkazywał. Właśnie stuknęła mi sześćdziesiątka, jestem w pełni samodzielny i odpowiedzialny. Zygmunt Frankiewicz poprosił mnie o kandydowanie i ja tę propozycję przyjąłem. Przez 13 lat byłem jego zastępcą, a po śmierci Piotra Wieczorka pierwszym zastępcą, więc wybór był naturalny. 

Ale przydałaby się dyskusja, w której ścierają się różne zdania, pojawiają różne propozycje. 

Bardzo chciałbym rozmawiać o moim programie dla Gliwic. Dyskusja o personaliach bywa dobra, ale przede wszystkim trzeba działać.      

Zatem program. Wiem, że będzie to kontynuacja „dzieła Zygmunta Frankiewicza”.

Rzeczywiście, tak powiedziałem. 

A co będzie inne od tego dzieła? Drogi mamy, halę też, twarde inwestycje za nami. Ludzie chcą stałego kontaktu z władzą na zasadach partnerskich. I bardzo silnie to teraz artykułują.

Program już jest, zdążyłem go nawet skorygować w odpowiedzi na uwagi, które się pojawiły. Daję w nim wyraźny sygnał, że jestem otwarty na dialog. Oczywiście, co do zasadniczych treści, kierunku rozwoju i zaplanowanych inwestycji, program  przygotowany przez Zygmunta Frankiewicza na pięcioletnią kadencję nie zmieni się  – uczestniczyłem w jego opracowaniu. Przez pierwszy rok wspólnie go realizowaliśmy i wiele rzeczy już zrobiono. Uzupełnię go o moje pomysły: chcę na przykład intensywnie pracować nad ograniczeniem ruchu kołowego na gliwickiej starówce.

Czyli nareszcie się da, bo przez lata słyszeliśmy: „to nie do zrobienia”.  

Jeśli gliwiczanie mi zaufają, jedną z pierwszych decyzji, a już przeprowadziłem rozmowy z ekspertami, będzie zlecenie studium wykonalności parkingów wielostanowiskowych na obrzeżach centrum, z akceptowalnym czasem dojścia z rynku. Są miejsca, w których można je wybudować. Jednak trzeba wiedzieć, ile to będzie kosztowało i czy nas na to stać. Bez takiej inwestycji nie da się wyłączyć starówki: w mieście jest bardzo dużo samochodów i muszą gdzieś parkować. 

Takie studium wykonalności robiono już kilkanaście lat temu. Ale nigdy nie zastosowano. Powody na „nie” mnożyło miasto. I nagle to, co niemożliwe przez dekadę, pan urzeczywistni?  

Są przykłady miast w Polsce, w których wyłączono starówki z ruchu. Oprócz studium wykonalności, chcę czerpać z takich przykładów i mam zamiar zabrać się za to w najbliższych miesiącach po wyborach. Marzy mi się również, by z placu Inwalidów Wojennych zrobić drugi rynek, a moim zdaniem, to miejsce idealnie się do tego nadaje. Wróciłbym też do historycznej nazwy placu -   Mączny. Byłaby to żywa przestrzeń publiczna dla gliwiczan, ze sceną, kawiarniami, restauracjami i ogródkami letnimi. 

Pomysły z żywą ulicą, o której pan mówi, proponowali społecznicy. I to wiele razy. Ich pomysły zostały przez urząd odrzucone. W kwietniu 2018 roku żywą  ulicą miała być Zwycięstwa i był to dla ZDM szkodliwy pomysł. 

Chcę do niego wrócić. Jak widać, jestem otwarty na dyskusje.

Wtedy nie był dobry, a w kampanii wyborczej już tak?

ZDM nigdy mi nie podlegał, co nie znaczy, że nie dyskutowaliśmy o tych problemach z nieżyjącym już Piotrem Wieczorkiem. Raz jeszcze podkreślam: dla mnie istotne będzie studium wykonalności oraz przykłady innych miast. Wierzę, że to się uda, bo w Gliwicach przyda się taka przestrzeń. Zresztą, ZDM opracował program wyłączania z ruchu poszczególnych ulic, na przykład Plebańskiej, lecz uważam, że trzeba to robić o wiele dynamiczniej. 

Ten „niedasizm” towarzyszył poprzedniej ekipie. Mam nadzieję, że pana obietnice nie są bez pokrycia. 

Słucham różnych opinii. Nie zadeklaruję natomiast, że każdy pomysł będzie realizowany. Zdarza się, że głośna grupa próbuje narzucić swoje rozwiązania wszystkim, także tzw. milczącej większości. Chciałbym wdrożyć mechanizm badania opinii publicznej w istotnych dla miasta kwestiach. To się da zrobić. 

Przecież ten mechanizm konsultacji jest już u nas od dawna i jakoś nigdy nie był istotny. Na przykład konsultacje dotyczące hali okazały się wiążące, a te o likwidacji tramwajów nie, choć w tych ostatnich zebrano znacznie więcej głosów sprzeciwu. Nie wspomnę o propozycjach dotyczących centrum przesiadkowego: społecznicy przygotowali bardzo dobry projekt trójstopniowego badania, ale miasto te propozycje odrzuciło. 

Dzisiaj siłą Polski i samorządów są środki zewnętrzne, w szczególności unijne. Rządzą się one określonymi ramami czasowymi.  Trzeba też sobie dawać radę z koszmarną ustawą o zamówieniach publicznych, która nie ułatwia pracy, wręcz ją opóźnia, a działanie musi być skuteczne. Dlatego trzeba bardzo rozsądnie korzystać z narzędzia konsultacji. Osoby, z którymi pracowałem, wiedzą, że rozmowę na temat każdego projektu rozpoczynam od osi czasu. Mam nawet w urzędzie taką ksywkę.  Musi się na tej osi znaleźć miejsce na zebranie opinii społecznych w określonych ramach czasowych, by pozostawić wystarczająco dużo czasu na realizację całego projektu.

Mamy w pana programie żywą ulicę, konsultacje. Co jeszcze?

Na przykład żywe dźwiękochłonne ekrany. Na odcinku DK88, biegnącym przy osiedlu Obrońców Pokoju i Podlesiu, jest problem z hałasem. Powstały już koncepcje generalnego remontu tej drogi, począwszy od Portowej do granicy z Zabrzem. Już badałem sprawę ekranów. Zamiast tradycyjnych, które znamy chociażby z DTŚ, można postawić te zbudowane z odpowiednich gatunków roślin. Dobrze tłumią hałas i są przyjemniejsze dla oka. 

Miasto chce wybudować szpital, ale na razie wszystko na papierze.  

Od tego właściwie powinniśmy zacząć rozmowę o moim programie. Budowa szpitala to najważniejszy punkt z programu Zygmunta Frankiewicza, a ja byłem jedną z tych osób, które jeszcze w poprzedniej kadencji podkreślały, że trzeba go wybudować. Miasto już zleca projekt. Budynek powstanie w dogodnym miejscu, na działce przy ul. Kujawskiej. Mamy zabezpieczone pieniądze w budżecie miasta, choć moim zdaniem, finansowanie służby zdrowia powinno być zadaniem rządu, łącznie z zapewnieniem środków na inwestycje. Chcę, by szpital został otwarty w ciągu czterech lat, wówczas z dnia na dzień zmienią się warunki leczenia, lecz jeśli nie zmienią się warunki finansowania służby zdrowia, kłopoty  pozostaną.  

A propos szpitala: Zabrze ma już SOR, Gliwice bawią się z tym od 15 lat. 

SOR to po prostu dobra izba przyjęć. 

Ale go nie mamy. 

SOR to określone warunki kadrowe i procedury medyczne. My staramy się prowadzić dobrą izbę przyjęć na Kościuszki. Na razie ona realizuje zadania SOR. Miasto w ostatnich latach przekazuje ogromne pieniądze na funkcjonowanie szpitala i robimy wszystko, żeby były gospodarnie wydawane. Staramy się polepszać jakość usług i zapewnić ich dostępność. Ale jest to trudne, bo szpitalnictwo znajduje się w kryzysie.   

Jeśli 5 stycznia wygra pan wybory, kto znajdzie się w kierownictwie miasta. Prof. Marek Gzik, Katarzyna Kuczyńska-Budka, a może Marek Widuch?

Z Zygmuntem Frankiewiczem działaliśmy w zespole, z którym i ja będę pracował. Do rozstrzygnięcia wyborów nie chcę mówić o personaliach. Rozmawiam z różnymi środowiskami, poznaję ich pomysły na miasto, wartości, jakie reprezentują, ale nie będę mówił o nazwiskach. Jeśli gliwiczanie mi zaufają, mam pomysł na pewne zmiany w zarządzie miasta, rozszerzenie składu, powołanie pełnomocników w pewnych obszarach, chciałbym też do tej struktury organizacyjnej wprowadzić system zarządzania projektami. Bardzo dobrze pracuje mi się z kompetentnymi kobietami. Ale najpierw muszę wygrać wybory. Teraz koncentruję się na przekonaniu gliwiczan do mojego programu.
      
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj