Działające rok bistro Waga weszło przebojem na rynek. To doskonała oferta, żeby zjeść szybko, zdrowo i niedrogo. Na pomysł, który okazał się strzałem w dziesiątkę, wpadł Jakub Góralczyk – technik elektryk, który do tej pory znał gastronomię od drugiej strony lady.
Waga jest sąsiadem „Nowin” z drugiej strony ulicy Zwycięstwa. Bar tchnął nowe życie w lokal, który wcześniej, zanim miasto nie sprzedało nieruchomości, zajmował sklep ze sprzętem rehabilitacyjnym. Z okien redakcji jak na dłoni widać, że za olbrzymi, szklanymi witrynami, tłoczno jest niemal o każdej porze dnia.

Bistro nie jest duże. Lada i kilka stolików zajmują niemal całe miejsce. Jest jasno, schludnie, ale też dość ciasno. Klientom jednak to nie przeszkadza. Tłumy przyciągają umiarkowane ceny, jakość jedzenia i prostota w wyborze – wszystkie potrawy mają taką samą cenę, a rachunek zależy wyłącznie od wielkości nałożonej porcji. Czyli – płacisz tyle, ile zjesz. I wiesz dokładnie, za co, bo dania wyłożone są w szwedzki bufet.       

- Dokładnie taki był plan na bistro – miejsce, w którym klient dostaje szybkość obsługi i ceny znane z baru, a jedzenie – w wyższej kategorii. Waga to propozycja dla tych, którzy mają ochotę przegryźć coś większego w drodze do pracy albo w ciągu dnia. A przy tym nie odchorować posiłku bólem brzucha lub kieszeni – mówi Jakub Góralczyk, właściciel lokalu.

Wydawałoby się – nic odkrywczego. A jednak pomysł chwycił nadzwyczajnie. Intuicja Góralczyka zasługuje na tym większe uznanie, że jest nowicjuszem w branży restauracyjnej. I nie umniejsza tego fakt, o którym otwarcie mówi przedsiębiorca, że Waga posiada swoje wzory w wielu miastach Polski. Potrzeba było jednak kogoś ze świeżym spojrzeniem, żeby miejsce podobne do tych w Warszawie, Poznaniu czy Wrocławiu pojawiło się i w naszym mieście.

Bistro Wagę wymyślił technik elektryk. Góralczyk, odkąd wyszedł ze szkoły, nie zaprojektował i nie naprawił jednak ani jednego obwodu. Z jeszcze gorącym dyplomem dawnej szkoły technicznej przy ul. Jasnej poszedł w zupełnie inną branżę – handel. 

- Od zawsze chciałem działać na własny rachunek. Uznałem, że najłatwiej i z najmniejszym ryzykiem mogę spróbować sił jako niezależny sprzedawca. Udało się, od ponad dziesięciu lat wraz z żoną prowadzimy firmę. A działalność na tym polu przyniosła mi, w jakimś stopniu, również znajomość gastronomii. Ale dotyczy to tylko zaplecza – Waga jest pierwszą prowadzoną przeze mnie restauracją – podkreśla Góralczyk.

Gdyby nasz bohater miał wskazać powody sukcesu Wagi, na czele postawiłby menu. Niespecjalnie rozbudowane, umiarkowanie wyszukane, ale trafiające w nasze kulinarne upodobania do mięsiw i surówek. A co najważniejsze – zawsze świeże. 

- Jedzenie wyprzedawane jest codziennie do ostatniej porcji. Żeby nic nie zostało na drugi dzień, w godzinach przed zamknięciem sprzedawane jest w bardzo atrakcyjnych promocjach. Co równie ważne, w kuchni rządzi sezonowość – w jadłospisie wykorzystujemy warzywa i owoce, których w danej porze roku dostarczają polskie pola i sady – mówi Góralczyk.

Żartem można stwierdzić, że stołowanie się w Wadze wychodzi na zdrowie wszystkim, za wyjątkiem właściciela bistra. Zdarza się bowiem, że Góralczyk w natłoku zajęć związanych z prowadzeniem lokalu nie ma nawet chwili na posiłek. Sukces Wagi okupiony jest ciężką pracą przedsiębiorcy i całej załogi. Góralczyk spędza w pracy po dwanaście i więcej godzin. 

Ten chroniczny brak czasu wpływa na życie rodzinne restauratora. - Prowadzenie domu i opiekę nad naszymi dwoma synkami oddałem w całości w ręce żony. Wspólne są tylko poranki i wieczory, a zdarza się, że wracam do domu, gdy wszyscy już śpią. Z dawnych pasji, do których należały wędrówki po górach i wędkowanie, pozostało niewiele. Teraz jest działka – grządki, drzewa i klomby mam zawsze pod ręką – śmieje się Góralczyk.   

(pik)

ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W PAPIEROWYM WYDANIU "NOWIN" W RUBRYCE "TWARZ BIZNESU". 
             

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj