Poznajcie ulubione miejsca w Gliwicach Dariusza Steuera – strażaka i prezesa KTS Gliwice.
Uparty i pracowity. Wytrwale dążący do celu. Dzieciństwo i młodość spędził w Ligocie Łabędzkiej, niewielkiej podgliwickiej wsi. - Moje życie wyznaczała wtedy nauka i sport – wspomina. - Tato, amatorsko grał w piłkę oraz tenisa stołowego i to za jego sprawą połknąłem sportowego bakcyla. Inna rzecz, że w naszej miejscowości były tradycje tenisowe, a Tajfun Ligota Łabędzka znany był nie tylko w powiecie. Obok naszego domu była podstawówka, a w niej mała salka ze stołem tenisowym. Graliśmy całymi godzinami.

Po czwartej klasie poszedł do innej szkoły, w sąsiednim Kleszczowie, której dyrektorem był Bronisław Białoń, sympatyk tenisa. Mężczyzna dbał o to, by jego podopieczni mogli rozwijać sportowe pasje. Po podstawówce szukał liceum z klasą o profilu tenisowym. Miał szczęście, bo taka miała akurat powstać na os. Sikornik, w LO nr 8. - Pomysł był bardzo fajny, bo przecież Gliwice miały niezwykle bogate tradycje tenisowe - opowiada. - Niestety, jak to w życiu bywa z pomysłu ostatecznie nic nie wyszło, było nas zbyt mało i wylądowałem w klasie matematyczno-fizycznej. Mimo tego miałem jednak kogo podpatrywać, bo moimi kolegami byli Karol Szotek i Michał Gołdyn – reprezentanci AZS-u, mistrzowie Polski. Ja wierny byłem wtedy Tajfunowi Ligota Łabędzka.

Po liceum rozpoczął studia na Politechnice Śląskiej, ale w tzw. międzyczasie ożenił się, urodziło się dziecko i trzeba było utrzymać z czegoś rodzinę. - W 2004 r. zostałem zawodowym strażakiem, idąc w ślady ojca, który pracował wtedy w jednostce w Łabędach. Ja też zaczynałem tam swoją przygodę z mundurem – mówi. - Powoli uzupełniałem wykształcenie. Zwieńczeniem były studia w Warszawie i inżynierski dyplom z zakresu bezpieczeństwa pożarowego. Wraz z pokonywaniem kolejnych etapów edukacji awansowałem. Zaczynałem od zwykłego, szeregowego strażaka, a dziś jestem młodszym kapitanem i zastępcą dowódcą zmiany w jednostce w Knurowie.

Będąc strażakiem nie wziął bynajmniej rozbratu z rakietką i celuloidową piłeczką. Wciąż grał w Tajfunie, jednocześnie reprezentując Gliwice i Polskę na rozmaitych turniejach służb mundurowych. Ma w swoim dorobku kilka spektakularnych sukcesów na arenie nie tylko krajowej, europejskiej, ale i światowej!

Ciągle mu jednak po głowie kołatała myśl, żeby zrobić coś, co będzie nie tylko dla niego, ale też dla innych. Tak powstał pomysł stworzenia klubu tenisowego.

Na początek, w 2012 r., razem z swoim kolegą, reprezentantem Polski Jarkiem Tomickim zawiązali w powiecie i Gliwicach Akademię Tenisa Stołowego. Inicjatywa wypaliła. Sześć lat później postanowili zjednoczyć siły i stworzyć w naszym mieście porządny klub tenisowy, spadkobiercę tradycji AZS-u. - W naszym mieście był Spartakus, Kolejarz i my - wylicza. - Dogadaliśmy się, każdy dołożył swoją cegiełkę i w efekcie powstał Klub Tenisa Stołowego Gliwice. Mnie wybrano prezesem, a wiceprezesami zostali Marian Kwodawski z Kolejarza i Edwardem Ciesielskim ze Spartakusa Przez te trzy lata staliśmy się najlepszym klubem na Śląsku. Trenuje u nas setka zawodników zrzeszonych i amatorów. Mamy 12 różnych zespołów. To ewenement na skalę krajową. W Polsce w tenisa grają tysiące ludzi i żeby się przebić trzeba przejeść gęste selekcyjne sito. Dlatego jestem dumny, że mamy w swoich szeregach medalistów mistrzostw Śląska i Polski. Teraz naszą ambicją jest awans drużyn kobiecej i męskiej do krajowej elity - Superligi. Wszystko jest na dobrej drodze, bo nasz potencjał dostrzegł gliwicki samorząd i zaczął nam pomagać w rozwoju.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj