Legenda gliwickiego karate, która wyszkoliła pokolenia zawodniczek i zawodników w tej dyscyplinie, a jej wychowankowie to wielokrotni medaliści mistrzostw Polski i Europy. Prezes Gliwickiego Klubu Karate Kyokushin. Trener I klasy, sensei (czyli mistrz), posiadacz czarnego pasa, zdobywca stopnia 4 dan. Poznajcie miejsca ważne w Gliwicach dla senseia Macieja Marszałka.
 Urodził się 51 lat temu. Korzenie ma sportowe. Jego dziadek w latach 50. ubiegłego wieku był jednym z prezesów w Górniku Zabrze, a mama uprawiała tenis ziemny i pływanie. 

– W moim przypadku karate wzięło się z kompleksów – wspomina z uśmiechem. – W podstawówce byłem mały i gruby. Miałem 13 lat, kiedy poszedłem na pierwszy trening. Dodatkową inspiracją był film „Wejście smoka” z Brucem Lee. Widziałem go z ojcem w Bajce. Ścisk był niemiłosierny, dantejskie sceny przed kasami. Siedzieliśmy w rzędzie zerowym i z zadartą głową oglądaliśmy nieprawdopodobne wyczyny Lee. Chciałem być jak on. 

Początki nie były łatwe, tym bardziej że w latach 80. karate trenowali przede wszystkim dorośli, studenci, co najwyżej uczniowie szkół średnich. 

– Mając 14 lat, poszedłem na zajęcia przy TKKF Stokrotka. Pierwszy trening to był szok – opowiada. –  Wszystko mnie bolało, ale właśnie wtedy zakochałem się w karate. Chciałem być jak mój pierwszy senpai Andrzej Mróz. Potem trenowałem pod okiem Jana Dynowicza, Staszka Legockiego, Ryszarda Byczka. Pierwszy prowadził mordercze zajęcia, drugi dbał o technikę, a trzeci szkolił sportowo. Oczywiście miałem chwile załamania, ale na tym polega karate, by przełamywać własne słabości, by się podnosić. 
 
Spektakularnych sukcesów w zawodniczej karierze nie odniósł. Nie wynikało to z braku umiejętności, ale dziwnych przepisów. Dawniej większość turniejów organizowana była bowiem bez podziału na precyzyjne kategorie wagowe. 
– Po nabraniu doświadczenia skupiłem się na bezkontaktowej kata, bardzo technicznej formie karate, która bardziej przypomina walkę z cieniem, pantomimę – tłumaczy. – Mimo że kata odbywa się bez udziału przeciwnika, jest niezwykle widowiskowa. To spuścizna po dawnych, średniowiecznych czasach, nauka perfekcji technicznej. Długo się uczyłem. Poziom mistrzowski osiągnąłem dopiero po 15 latach.

Karate w ostatnich dziesięcioleciach ewoluowało. Zmieniły się metody szkolenia, ale on trwa w tym środowisku. – Moi uczniowie mówią, że gliwickie karate kojarzy im się z moim nazwiskiem. To miłe – uśmiecha się.

Nie bez kozery tak mówią, bo w gliwickim karate jest człowiekiem instytucją. W Kyokushin trenuje ponad 200 osób. Oprócz tego są nieco mniejsze kluby w Knurowie, Rudzińcu, Zabrzu. W ich prowadzeniu pomaga mu żona Dorota, wielokrotna medalistka mistrzostw Polski.  

– Karate to moja droga życia, kształtuje charakter. Uczy pokory, odpowiedzialności. Moi uczniowie na pewno nie wyjdą na rynek i nie wdadzą się w bójkę. Są świadomi swoich umiejętności, a to uspokaja. Karate pozwala pokonywać bariery, wydawać by się mogło, nie do pokonania – podsumowuje.

Maciej Marszałek
Lat 51. Legenda gliwickiego karate, która wyszkoliła pokolenia zawodniczek i zawodników w tej dyscyplinie, a jej wychowankowie to wielokrotni medaliści mistrzostw Polski i Europy. Prezes Gliwickiego Klubu Karate Kyokushin. Trener I klasy, sensei (czyli mistrz), posiadacz czarnego pasa, zdobywca stopnia 4 dan. 

SPACEROWAŁ ANDRZEJ SŁUGOCKI,
FOTOGRAFOWAŁ MICHAŁ BUKSA


Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj