- W życiu kieruję się systemem wartości, który zakwalifikowałbym do konserwatywno – chrześcijańskich – mówi o sobie. - Staram się być stoikiem, używając przede wszystkim najpierw rozumu, zostawiając zaś w tyle emocje. W odniesieniu do bliźnich stosuję zasadę: jak dajesz to nie pamiętaj ile, by ci się nie zdawało, że dużo dajesz. Jak zaś otrzymujesz, to o tym pamiętaj, nie zapominając o wdzięczności.
Urodził się 79 lat temu w Zawadzkiem, kilkadziesiąt kilometrów od Gliwic. - Trudne powojenne czasy, w których bieda i głód nie raz zaglądały w oczy – opowiada. - Żeby jakoś przetrwać rodzice hodowali drób, barany, kozy, a my jako dzieci, a było nas w domu pięcioro, zajmowaliśmy się ich wypasem. Oczywiście oprócz tej pracy był również czas na zabawę, tym bardziej, że Zawadzkie otaczają piękne lasy. Przede wszystkim graliśmy w piłkę. Ale od dziecka zakochany byłem też w muzyce, mimo że w domu takich tradycji nie było. Zaczęło się od zwykłej ustnej harmonijki, przez gitarę, akordeon, a po latach na pianinie i organach kościelnych skończywszy. Na tych ostatnich gram już bez mała pół wieku. Dodam, że jestem absolutnym samoukiem.
Po podstawówce wybrał liceum ogólnokształcące w swojej rodzinnej miejscowości. Uczniem był bardzo dobrym, szczególnie z przedmiotów ścisłych, więc po maturze, w 1962 roku rozpoczął studia na Politechnice Śląskiej i nowym wówczas kierunku kształcenia - automatyce. - Mieszkałem w akademiku przy ul. Pszczyńskiej - wraca pamięcią. - Oczywiście gros czasu pochłaniała nauka, ale był też czas na tzw. życie studenckie: kluby, igry itp. Wtedy doskonaliłem też swoje umiejętności muzyczne. Przydawało się to szczególnie w okresie wakacyjnych obozów wojskowych (śmiech).
Szukając tematu do pracy dyplomowej trafił do Instytutu Metalurgii Żelaza w Gliwicach. Wtedy pewnie nie przypuszczał, że los zwiąże go na ćwierć wieku z tą jednostką badawczą. Początki były trudne, świeżo upieczony inżynier nie zarabiał kroci, więc szukał też alternatywnych źródeł zarobkowania i przez 10 lat był nauczycielem w technikum przy ul. Barlickiego. Tamte czasy i kontakt z młodzieżą wspomina z dużą sympatią.
Przez kolejne lata wspinał się po szczeblach kariery, w drugiej połowie lat 70. rozpoczął i z powodzeniem zakończył doktorat, a kiedy w Polsce doszło do zmian ustrojowo-gospodarczych postanowił rozpocząć własną działalność gospodarczą, którą kontynuuje pod dziś dzień. - Moja firma Procelwag istnieje na rynku już ponad 30 lat, a mnie praca w niej wciąż daje mnóstwo satysfakcji – zapewnia.
Praca to jedno, a pasja to drugie. Muzyka, którą kocha od najmłodszych lat po dziś dzień wypełnia jego życie. - Przypadek zadecydował, że zostałem organistą kościelnym, takim który nie bierze za to pieniędzy – uśmiecha się. - Najpierw przez 25 lat grałem w kościele na Sikorniku, a od 17 lat robię to w świątyni na Trynku.
Jeszcze będąc nauczycielem, za namową swojego ówczesnego kolegi Aleksandra Chłopka (późniejszego posła – red.), który był gliwickim radnym, postanowił wystartować w wyborach samorządowych. Był rok 2008. - Nie spodziewałem się, że zdobędę mandat, ale udało się. Potem były kolejne wybory i od 4 kadencji mam zaszczyt pełnić tę odpowiedzialną funkcję. W tej kadencji jestem najstarszym miejskim rajcą – informuje z dumą.
Poznajcie ulubione miejsca w Gliwicach Krzysztofa Procla, najstarszego gliwickiego radnego.
Urodził się w 1944 roku w Zawadzkiem. Jest żonaty, ma trójkę dzieci. Posiada wykształcenie wyższe, jest doktorem nauk technicznych. Społecznie pełni funkcję organisty w kościele pod wezwaniem Marii Boskiej Częstochowskiej na Trynku oraz dorywczo w kościele pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła na Sikorniku. Zawodowo prezes firmy projektującej i wykonującej specjalistyczne wagi przemysłowe. Od czterech kadencji radny Rady Miasta Gliwice. Należy do klubu Prawa i Sprawiedliwości, choć nie jest członkiem tej partii.
(s)
Komentarze (0) Skomentuj