W stolicy mieszka kotka o imieniu zainspirowanym plebiscytem, w którym nasza redakcja, wraz z czytelnikami, wybiera kobietę roku ziemi gliwickiej. Plebiscyt nosi nazwę Diana. I Diana to warszawska kotka, znaleziona na trasie Bieruń-Mysłowice przez (co za przypadek!) kocią behawiorystkę z Gliwic. 

Małgorzata Biegańska-Hendryk wracała z Małopolski, gdy nagle, na środku ruchliwej, pełnej tirów jezdni, zauważyła worek. Który nagle wstał i… miał ogon. „Czyli nie worek”, pomyślała i zatrzymała samochód, by przegonić kota z drogi. Tak się złożyło, że zwierzę wybrało jej stronę ulicy, chowając się pod zaparkowanym tirem. Gliwiczanka schyliła się, spojrzała pod pojazd, „zakiciała”, kot spojrzał na nią i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Wyszedł, przytulił się, zamruczał, a ona stwierdziła, że skoro powiedziała „a”, musi dodać „b”. Nie miała wprawdzie transportera, by bezpiecznie przewieźć zwierzę w samochodzie, ale to nie był dla niej problem. Znalazła gabinet weterynaryjny, w którym, na ładne oczy kota, transportera jej pożyczono. Tak znajda trafiła do Gliwic. 

Okazała się dziewczyną. Była drobna, choć miała już pół roku, chorowała jednak, nie dojadała, ważyła zaledwie półtora kilograma, zaś oko zniszczył jej koci katar. W Gliwicach trafiła pod opiekę weterynarza, który ją zoperował – wzroku wprawdzie odzyskać się nie udało, lecz zachowano oko. Stała się więc piratką o imieniu Diana. A ponieważ jednooczność dla kota w warunkach domowych nie jest problemem, radzi sobie doskonale. 

Diana miała szczęście. Spotkane na ruchliwej drodze, bo kobieta, która ją uratowała, okazała się nie tylko kociarą, ale nawet kocią behawiorystką, specjalistką od kocich zachowań, doświadczoną w ratowaniu tych zwierząt i znajdowaniu im nowych domów. 

Znalezienie kotki zbiegło się też ze szczególnym momentem w życiu jej dobrodziejki. Małgorzata Biegańska-Hendryk została akurat nominowana do tytułu Diany 2018 w plebiscycie „Nowin” za swoją działalność charytatywną, zawodową i naukową na rzecz kotów. Nadanie kotce z trasy Bieruń-Mysłowice imienia nasunęło się więc samo. 
Imię to przyniosło jej zresztą szczęście. Szybko znalazł się opiekun, w Warszawie, który powiedział, że chętnie ją przyjmie. I tak od lipca Diana (już jako Zuzia) mieszka w stolicy i jest szczęśliwa, a jej „matka chrzestna” zajęła w nowinowym plebiscycie drugie miejsce. 

Stefan, Bunia, Kiwi i Opek – menażeria behawiorystki 

W domu Małgorzaty Biegańskiej-Hendryk stoi regał z mnóstwem książek. Nie tylko o kotach czy behawioryzmie, także albumy, trochę fantastyki i pozycje historyczne. Pani Małgorzata studiowała historię na Uniwersytecie Wrocławskim i długo zajmowała się, z pasji, historycznymi rekonstrukcjami oraz starodawnymi tańcami, o których nawet napisała pracę dyplomową. Już wtedy kochała koty, a w studenckim lokum we Wrocławiu mieszkała ze Stefanem, znalezionym na gliwickim osiedlu Waryńskiego. Był jej pierwszym kotem prywatnym i trzecim w rodzinie – w domu rodziców nadal mieszkają, dość już wiekowe, Gruby i Szczurek. 

Jako mała dziewczynka marzyła o psie. Wszystko się zmieniło, gdy płaczący kociak przywędrował do przydomowego ogrodu, a rodzice go przygarnęli. Teraz mówi: – W kotach ujęło mnie to, że nie są nachalne, natrętne w kontaktach, że trzeba się postarać o ich sympatię i zaufanie. Tymczasem psu wystarczy rzucić kiełbasę. 

Behawiorystka mieszka w kamienicy w centrum Gliwic z mężem i czterema kotami. Kiedy rozmawiamy, cały czas towarzyszy nam Stefan, najodważniejszy, ciekawski, czujący się gospodarzem. Chodzi wokół, daje się pogłaskać „obcej”, a nawet patrzy głęboko w oczy. Pani Małgorzata opowiada o nim: aktywny, lubi się bawić w pogoń, trzeba mu rzucać różne rzeczy, ale nie dowolne, tylko takie, które lubi. Za piłką na przykład nie pobiegnie, ale za rurką już tak. Na początku, gdy wzięła go z ulicy, bał się szczotki do zamiatania, więc jako specjalistka od kocich zachowań musiała sobie z tym poradzić. 
– Oswajałam go najpierw z samym widokiem szczotki – ona po prostu stała sobie gdzieś w kącie i Stefan ją widział – potem jej delikatnym ruchem. Teraz mogę normalnie zamiatać i on się nie boi.
Jako druga trafiła do niej Bunia, znaleziona na jednym z podwórek ulicy Częstochowskiej, nazywana kotem Stefana. Została w domu, bo on tak zdecydował. Kiedy była chora, na swój koci sposób się nią zajmował. Nadal bardzo się lubią, leżą razem, wzajemnie myją – to silna więź. 

Kiwi przyjechała z Wrocławia, gdzie żyła w schronisku. – Jest doświadczona przez los – opowiada behawiorystka. – Miała zaburzenia równowagi, nie rozwijała się normalnie. Nie słyszy od urodzenia, ma zeza, ale jest fantastyczna, sprytna, szybka, świetny z niej łowca. Używa węchu jako zmysłu głównego. Trzeba ją dużo głaskać, bo inaczej drze się, skrzeczy. Robi to naprawdę głośno, przecież nie słyszy – kiedy pani Małgorzata opowiada o Kiwi, ta wychodzi ze swojej kryjówki. O kocie mowa. Ale tylko na chwilę. Gdy chce uciec… zderza się z płytą z pleksi, bidulka. 

Wreszcie Opieniek, w skrócie Opek, kot z przypadku, bo adopcje pani Małgorzaty miały się skończyć na Kiwi. Odławiała do kastracji jego matkę i przy okazji w ręce wpadł on. Był głupiutki, jak pieniek, stąd jego imię. Miał przepuklinę, więc zabrała go do siebie. Początkowo przebywał głównie za kanapą, w końcu stwierdził, że w sumie człowiek nie jest taki zły. I wyszedł. A gliwiczanka stwierdziła, że w sumie może zostać na stałe. I został. 

Kiedy kot chce ci coś powiedzieć 

Jeszcze we Wrocławiu Biegańska-Hendryk udzielała się charytatywnie w fundacji Kocie Życie, zajmującej się adopcjami. Po studiach przeniosła tę działalność do Gliwic. Współpracowała z karmicielami w celu ograniczenia populacji zwierząt wolno żyjących (odławiano koty, kastrowano, a po wygojeniu i wyleczeniu wypuszczano do ich naturalnego środowiska), a zwierzakom, które potrzebowały domu, tego domu szukała. Sama zaś tworzyła dla wielu z nich „dom zastępczy”, w którym czekały na nowych opiekunów i socjalizowały się. 

Teraz zajmuje się kotami jako behawiorystka. Skończyła podyplomowo behawiorystykę zwierząt towarzyszących (ale, jak twierdzi, wszystkiego tak naprawdę nauczyły ją koty). Pracuje głównie z opiekunami, rozwiązując problemy na linii człowiek – kot lub kot – kot. Sporo czasu poświęca działalności edukacyjnej, prowadzi szkolenia, wykłady dla opiekunów, pisuje artykuły, które zamieszczane są w internecie czy prasie specjalistycznej, zaczęła też prowadzić bloga z poradami (Kocibehawioryzm), wydała książkę.

Na przykładzie tłumaczy, jak pracuje. Przede wszystkim to ona jedzie do kota, bo tylko w dobrze sobie znanym środowisku zachowuje się on naturalnie, a ona może go obserwować. Jeżeli opiekun zgłasza, że jego kot co jakiś czas nie załatwia się do kuwety, ale łóżka, najpierw zleca diagnostykę. Sikanie bardzo często oznacza bowiem problemy z drogami moczowymi, o których zwierzę komunikuje w taki właśnie sposób. Jeżeli diagnostyka wykluczy podłoże chorobowe, w oparciu o badania decyduje, jak działać, szuka innej przyczyny problemu. A może nią być chociażby strach – koty często sikają, by odstraszyć inne zwierzę. 

– W mojej pracy wciąż szokuje mnie zachowanie niektórych opiekunów – mówi. – Zdarza się, że odbierają oni matkom malutkie kocięta, mimo że powszechna jest dziś wiedza, iż robi się to dopiero po ukończeniu przez malucha 12 tygodni. Zbyt wczesne oderwanie źle wpływa na zwierzę, powoduje, że ma ono później zaburzenia, lęki, nie potrafi komunikować się z innymi kotami.

Na potwierdzenie wskazuje stojący w pokoju „drapak”. Leży na nim maluch o imieniu Kali. Właśnie się socjalizuje. Nie zostanie tu na zawsze, ma już swojego opiekuna, ale zanim do niego trafi, musi przebywać z innymi kotami. 

Pani Małgorzata przywiozła Kali z jej bratem i mamą niedawno, z urlopu. Mała z kocią rodziną żyła na skraju kempingu i bała się ludzi, więc nie podchodziła. – Wzięłam je, bo obawiałam się, że trafią w nieodpowiednie ręce. Wiele osób zabiera sobie takiego kotka jako maskotkę z wakacji, a potem porzuca. 

Kot nie pije mleka, czyli co o kocie warto wiedzieć

Kot chodzi własnymi drogami i nie chce zainteresowania człowieka. Fałsz. Twierdzenie to dotyczy jedynie kotów przydomowych, które pojawiają się na chwilę i znikają. Te mieszkające w domach potrzebują pieszczot i zabaw, ale pamiętajmy: wyłącznie na ich warunkach! 

Kot pije mleko. Fałsz. Mleko krowie jest dla cieląt. Kot pije mleko swojej matki, ale tylko do szóstego tygodnia życia. Stereotyp wziął się prawdopodobnie z bajek, jak ta o Filemonie, i z praktyk wiejskich. Koty długo były zwierzętami przydomowymi w gospodarstwach, gdzie karmiono je tym, co zostało. Tymczasem nie potrafią one odpowiednio strawić laktozy, co wywołuje dolegliwości, poza tym wszystko, co związane z mlekiem, jest jak cukrowa bomba. Kotom wystarczy „mokre” jedzenie i dostęp do wody. 

Koty grube to koty szczęśliwe. Fałsz. Pokłosie bajkowego Garfielda, który, zadowolony, leży i wcina lazanię. Koty otyłe to zwierzęta mające problemy ze zdrowiem.

Dzwoneczek na szyi powoduje, że kot nie poluje na ptaki. Głupota. Dzwoneczek u szyi powoduje, że kot ma uszkodzony słuch. Dźwięk denerwuje go, przez co może być agresywny. – A jest przecież prosta rada na to, by nie polował. Można go wyprowadzać na smyczy – radzi behawiorystka. – Pod warunkiem, oczywiście, że zwierzak tych spacerów chce. Nie wszystkie koty bowiem mają ochotę na wychodzenie z domu, niektóre się tego boją. Moje, na przykład, oglądają świat przez okno i to im wystarczy.

Nie wolno kota karać. Prawda. Nie można krzyczeć, pryskać go wodą, zrzucać z mebli. To nie przyniesie pożądanego efektu, a tylko brak zaufania i strach, nawet agresję. – Nie odbierajmy kotom prawa do bycia kotami! – mówi Biegańska-Hendryk. I przytacza przykład opiekuna, który kupił sobie zwierzaka rasy „gadatliwej”, czyli syjamskiego, a potem miał do niego pretensje, że miauczy. 

Koty mogą atakować. Tak, ale wyłącznie w obronie własnej, z bólu i w ostateczności. Atak to znak, że czują się bardzo źle. 

Koty są złośliwe. Fałsz. Jeżeli sikają opiekunowi do butów, to znaczy, że chcą mu coś zakomunikować.

Kot je myszy. Prawda. – Pokażę coś pani, tylko niech się pani nie wystraszy – gliwiczanka idzie do lodówki i przynosi… zamrożoną mysz, kurczę i przepiórkę, zakupione w sklepie terrarystycznym. Dodaje, że przecież kot to drapieżnik i mięsożerca.

I na koniec naszego spotkania, gdy wszystkie koty odważyły się już  mnie zobaczyć, ich opiekunka mówi: – Proszę pamiętać, że kota nie bierze się na zasadzie „ten mi się podoba”. Warto najpierw poczytać o danej rasie. Chcesz kota? Dowiedz się, czy to zwierzę na pewno ci odpowiada, jakie ma potrzeby i charakter. 
 
Marysia Sławańska

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj