Biznesmen, sportowiec, człowiek głębokiej wiary – ona ma dla niego nadzwyczajne znaczenie. – Nadaje sens mojemu życiu, prowadzi mnie przez nie – odważnie deklaruje. – Kiedyś byłem zupełnie innym człowiekiem. Do kościoła chodziłem bardzo rzadko. Sześć lat temu, przy okazji Wielkiego Postu, złożyłem postanowienie, że się zmienię i trwam w nim. Codzienna eucharystia mnie uspokaja i daje niezwykłą siłę.
Urodził się 35 lat temu w Chorzowie, ale dorastał w Bytomiu. Niestety, jego dom rodzinny był bardziej przepełniony alkoholem, niż miłością. Zaczął nieświadomie kopiować te wzory. – Pojawiły się napoje wyskokowe, jakaś trawka – wspomina. – W wieku 14 lat wylądowałem na ulicy i trafiłem do katolickiego ośrodka Dom Nadziei, przeznaczonego dla młodzieży uzależnionej od substancji psychoaktywnych. Gdy miałem 17 lat, mojej mamie odebrano prawa rodzicielskie i przejął je ks. Bogdan Peć, misjonarz Świętej Rodziny, dyrektor ośrodka. Rok później trafiłem do Gliwic. Tu zacząłem chodzić do liceum. Nie było łatwo.

Zawziął się i postanowił, że się nie podda. Podjął pracę w Oplu. Pomógł mu też sport i śp. Jurek Wojewódzki (szef gliwickiej ligi minipiłki), specjalista od prostowania życiorysów młodych ludzi. 

– Grałem w drużynie Lider – opowiada. – Tam wypatrzyli mnie trenerzy Radanu Junior i zacząłem grać w ich zespole. Zdobyliśmy mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski w tej kategorii wiekowej. Potem przeszedłem do PA Nova i dalej odnosiłem pasmo sukcesów. Zwolniłem się z Opla, by móc bez ograniczeń grać w futsal. Jednocześnie, z kolegą, zająłem się sprowadzaniem samochodów.

Kolejnymi przystankami w jego piłkarskiej karierze były Wisła Kraków i Akademia FC Pniewy, potem przez kilka sezonów występował w najlepszej polskiej drużynie futsalowej, Rekordzie Bielsko-Biała. Ponad 70 razy zagrał w reprezentacji kraju. Po 9 latach sportowej tułaczki, na zakończenie pięknej piłkarskiej kariery, wrócił do Gliwic. I choć zapowiadał już nie raz, że wiesza buty na kołku, wciąż gra i czerpie z tego radość. W nadchodzącym sezonie będzie łączył występy na boisku z funkcją dyrektora sportowego futsalowego Piasta Gliwice. – Chciałbym, aby nasza drużyna była co najmniej tak rozpoznawalna, jak ta z dużego boiska – mówi. – I marzy mi się, abyśmy się uzupełniali. Na południu Europy futsal to przedsionek do kariery na dużym boisku – żeby nie szukać daleko, tak zaczynali Felix czy Badia.

Mając dwadzieścia kilka lat, zupełnie odmienił swoje życie. Razem z kolegą z boiska, Dariuszem Brauhoffem (muzykiem Narodowej Orkiestry Polskiego Radia), wziął kredyt i postanowił skupować nieruchomości oraz przywracać im dawny blask. Założyli firmę Wall Invest. Zaczęli od dawnego harcerskiego hufca przy ul. Długosza, potem były zrujnowane kamienice na Stalmacha i Plebańskiej. Wszystkim tym nieruchomościom, za sprawą trzeciego wspólnika – Romana Wieczorka i dobrego ducha ich firmy – Mariusza Czyszka, dali nowe życie. Niedawno, z powodzeniem, zmodernizowali dawną piekarnię Społem przy Plebańskiej.

– Teraz przed nami nowe wyzwania, choć już bez Darka. Zamierzamy odrestaurować zrujnowane kamienice poszpitalne przy ul. Kościuszki, a potem zabieramy się za budowę na Mlecznej – zapowiada.

– To, co robię w życiu, to moja pasja, dlatego jest mi dobrze. A że jeszcze mam u boku moją ukochaną żonę Kasię, cudownego synka Ignacego oraz pana Boga, który nad nami czuwa, jestem spełniony. No, może nie całkiem, bo muszę skończyć studia teologiczne, które rozpocząłem– uśmiecha się.

Kiedy pytam go, jakim jest człowiekiem, odpowiada bez zastanowienia: trudnym. – Mam taką zaletę, ale może i dla niektórych wadę, że jak się za coś biorę, robię to na sto procent. Jestem uparty, konsekwentny w dążeniu do wytyczonego celu. W moim słowniku nie ma „nie da się”. Możemy dojść do momentu, że powiemy sobie: OK, musimy teraz nasz plan nieco zmienić, ale próbować zawsze trzeba.

Poznajcie miejsca ważne w Gliwicach dla Rafała Franza, piłkarza i biznesmena.

Spacerował Andrzej Sługocki, fotografował Michał Buksa

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj