Kim jest doula?
Trudno odpowiedzieć jednym słowem, a nawet jednym zdaniem. Najprościej rzecz ujmując jest to kobieta, która towarzyszy innej kobiecie w porodzie, a nawet wcześniej – w czasie trwania ciąży i w przygotowaniu do porodu, a później – także w początkach macierzyństwa.
Przed porodem każdej kobiecie towarzyszy lęk. Przyglądamy się mu, temu skąd on się bierze, czy jest to tylko lęk przed bólem, czy również przed innymi rzeczami. Potem go oswajamy.
Moją rolą jest m.in. być źródłem rzetelnej informacji. Oczywiście często wiadomości o porodzie zdobywa się w szkołach rodzenia, czy na kursach. Oprócz tego, że te informacje w jakimś stopniu uzupełniam, to staram się zająć nimi od emocjonalnej strony.
Jak Pani koi ból?
Uważam, że z bólem w porodzie się współpracuje. Nie działamy przeciwko bólowi, tylko staramy się go złagodzić. Ból pełni bardzo ważną, informacyjną rolę podczas porodu. On jest po coś. Jest ważny. Aby go złagodzić, szukamy odpowiedniej pozycji. Pomagam także wykonując masaże, okłady i uciski. Jest taki ucisk, który zawsze działa podczas porodu (śmiech).
Idealną sytuacją jest, jeśli w porodzie uczestniczy także partner kobiety, tata dziecka. Wtedy współdziałamy ze sobą w łagodzeniu bólu. Stosujemy standardowe techniki, ale czasem ważne jest po prostu potrzymanie za rękę.
Paręnaście lat temu porody rodzinne były czymś rzadko spotykanym. Czy mężczyźni chcą obecnie uczestniczyć w takich porodach i czy kobiety zawsze chcą ich wsparcia?
To jest bardzo ważne pytanie. Tak jak Pani powiedziała – kiedyś mężczyzny nie było przy porodzie. Później, kiedy się pojawiła wspaniała możliwość obecności partnera, to pojawiła się też społeczna presja, że mężczyzna musi przy porodzie być. Nie zawsze jest to oczekiwanie kobiety – często jest to oczekiwanie rodziny albo znajomych. Owszem, są kobiety, które bardzo chcą, żeby był obok nich partner, są partnerzy, którzy bardzo chcą być, a czasami ani kobieta tego nie chce, ani mężczyzna nie czuje się na siłach. To są bardzo indywidualne sytuacje. Zdarza się, że mężczyzna nie chce bo się boi, bo ma obraz porodu z filmu, albo sobie wyobraża, że będzie bardzo dużo krwi. I tu znowu moja rola polega na tym, żeby opowiedzieć, jak to wygląda, znaleźć temu tacie jego rolę i jego miejsce w tym porodzie. Uspokoić go, że jeśli chce, może być tylko do któregoś momentu, a potem wyjść. Chodzi o to, aby rodzice usłyszeli siebie nawzajem i usłyszeli swoje potrzeby. Istotne jest w tym, że jeśli mężczyzna będzie uczestniczył w porodzie z przymusu, to nie będzie wspierający.
Czy zdarzało się, że to mężczyzna bardzo chciał uczestniczyć w porodzie, a jego partnerka niedobrze czuła się z tą myślą?
Bywa tak czasami. To też są sytuacje do przegadania, zwłaszcza jeśli pojawia się doula. Zarówno rolą partnera, jak i moją jest łagodzenie bólu rodzącej. Z tym, że jeśli tata nie jest w tym sam, to jest spokojniejszy, może też okazywać czułość i patrzeć w oczy, bo nie musi zastanawiać się, czy wszystko jest w porządku. Wie, że ja mu podpowiem co ma robić i dam znać, jeśli będzie potrzeba, żeby pomógł w inny sposób.
Trzeba było długiej drogi, żeby dopuścić partnera do udziału w porodzie. Nie ma w szpitalu sprzeciwu wobec tego, że przy łóżku rodzącej pojawia się jeszcze jedna osoba?
Bywa (śmiech). Zaczęłam pracować jako doula 11 lat temu. Wtedy spotykałam się z dużą podejrzliwością, z wątpliwościami – po co jeszcze jedna osoba. Ale w ciągu tych lat to się zmieniło do tego stopnia, że bardzo często gdy wchodzę do szpitala, a jestem tam już rozpoznawana, położne mają uśmiech na twarzy. Wiedzą, że tak naprawdę jest kolejna osoba, ale taka, która wprowadzi spokój, a nie zamęt. Tworzymy zespół, dzięki któremu poród często przebiega w bardzo spokojny sposób.
Jak to się stało, że stała się Pani doulą?
Jak to najczęściej bywa, doprowadziło mnie do tego własne doświadczenie. Pierwsze dziecko urodziłam przez cesarskie cięcie. Sama przed sobą nie przyznawałam się, jak bardzo się bałam tego porodu. Gdy się dowiedziałam, że syn się nie obrócił, ucieszyłam się, że nie będę musiała rodzić, ale nie mówiłam tego na głos. Po porodzie miałam takie poczucie, że inne kobiety urodziły, a ja miałam cięcie, być może nie dałabym rady… To był bardzo cichutki głosik. A potem zaszłam w drugą ciążę i początkowo również kierowana byłam na cesarskie cięcie. Gdy dowiedziałam się, że jednak mogę rodzić naturalnie, musiałam podjąć decyzję. Wokół siebie miałam wtedy mądre kobiety, które zachęcały mnie do tego, żebym podjęła ją świadomie. Zdecydowałam się urodzić córkę siłami natury. To był moment, którego nie zapomina się nigdy. Oczywiście radość, że ona się urodziła i jest zdrowa, w przy tym to uczucie, że ja to zrobiłam i że to się da – było fantastyczne. Gdy położono mi córkę na piersi, miałam ochotę krzyczeć do wszystkich kobiet, że nie ma się czego bać. Z potrzeby powiedzenia im, że poród może być dobrym doświadczeniem, zaczęłam zgłębiać temat. Wtedy dowiedziałam się, że jest ktoś taki jak doula. Pojechałam na kurs, zrobiłam podyplomowe studia i zaczęłam chodzić z kobietami do porodu. Tak się zaczęła ta piękna droga.
Ile razy spotyka się Pani z przyszłą mamą przed porodem?
Standardowo są to dwa i pół spotkania (śmiech). Na pierwszym z nich poznajemy się i sprawdzamy, czy komunikacja między nami jest dobra i czy jest tzw. chemia. Później umawiamy się na dwa spotkania przed porodem i pozostajemy w kontakcie mailowo-telefonicznym. Czasami jest potrzeba, żeby tych spotkań było więcej – wtedy spotykamy się częściej. Staram się, aby przynajmniej jedno z tych spotkań odbywało się w obecności i mamy i taty dziecka.
Porody domowe też się zdarzają?
Tak. Dla mnie poród domowy jest absolutną magią. To jest niesamowite, jak dziecko rodzi się „tak po prostu”. Między gotowaniem zupy, umyciem przez tatę podłogi, śmiechem, wypiciem kawy i innymi czynnościami, które dzieją się w domu. Według mojej obserwacji, kobieta rodząca w domu jest znacznie bardziej spokojna. Sam poród również jest spokojniejszy. Jest przygaszone światło, a gdy pojawia się dziecko, jest radość, a ono jest już u siebie i w tym miejscu zostaje.
Chciałam jednak zaznaczyć, że poród domowy jest możliwy tylko wtedy, gdy i mama i tata dziecka są przekonani wewnętrznie, że to jest dla nich najlepszy sposób. Bo przecież nie ma tego zaplecza medycznego, które jest w szpitalu. To położone biorą odpowiedzialność za poród i wspólna decyzja rodziców jest dla wszystkich ważnym elementem bezpieczeństwa.
Pani Olu, w ilu porodach brała już pani udział?
Kiedyś je liczyłam skrupulatnie, a potem przestałam (śmiech). Ale było ich ok. 30.
Wszystkie zakończyły się dobrze?
Wszystkie zakończyły się urodzeniem żywego dziecka i zdrową mamą. Były jednak takie porody, które okazały się dość dramatyczne w swoim przebiegu. Były porody, które się kończyły cięciami, chociaż kobiety nie chciały. Był też jeden poród, w którym nie wiedzieliśmy, czy mama z niego wyjdzie cała. To są bardzo trudne momenty. Na szczęście wszystko zakończyło się dobrze.
Rozmawiała: Adriana Urgacz-Kuźniak
Komentarze (0) Skomentuj