Trzy dziewczyny i trzech chłopców z Warsztatów Terapii Zajęciowej Tęcza brało udział w rejsie po mazurskich jeziorach. Pomimo swojej niepełnosprawności, byli pełnoprawną załogą. Aby było to możliwe, od września z wielkim zaangażowaniem trenowali pod okiem instruktorów żeglarstwa i terapeutów z WTZ Tęcza. Opłacało się. Za nimi przygoda życia, a przed nimi… kto wie… może rejs po morzu?

Rejs życia

Przez tydzień na dwóch jachtach grupa 6 odważnych podopiecznych fundacji Różyczka – dwie Anie, Justyna, Paweł, Radek i Henio, pod okiem kapitana Mirosława Krzywego, a także pod opieką instruktorów, lekarza i terapeuty brało udział w rejsie życia po mazurskich jeziorach. Na pokładach dwóch jachtów wyruszyli 17 czerwca z Giżycka i pokonali 100 kilometrów na jeziorach Mamry, Śniardwy, Kisajno i Dargin.
Przygotowywali się do tego wyzwania przez 10 miesięcy, podczas warsztatów w WTZ Tęcza oraz w stanicy Śląskiego Yacht Clubu na Dzierżnie Dużym. SYC był zresztą głównym organizatorem rejsu, nie tylko udostępniając sprzęt do pływania, ale także całkowicie niezarobkowo przygotowując niepełnosprawną załogę do tego, aby podołała trudom mazurskiej wyprawy.

To ich zmieniło

- Załoganci są dla siebie wzajemnie bardzo pomocni. Ta osoba, która potrafi lepiej daną czynność wykonać na jachcie, służy pomocom tym, którym jest trochę gorzej. Znacznie poprawiły się także ich zdolności manualne. Czynności na jachcie są dość skomplikowane technicznie; począwszy od odpinania kamizelki, skończywszy na cumowaniu czy kładzeniu masztu, bardzo częstego podczas mazurskiego rejsu – wyjaśnia Mirosław Krzywy.
Uczestnicy rejsu bardzo dobrze zaczęli sobie radzić również w kontaktach z innymi ludźmi. Codziennie znajdowali się w nowym środowisku, w nowym porcie i pomiędzy nowymi ludźmi. Zwyczajne dla osób z niepełnosprawnością intelektualną wycofanie powoli ustępowało. A przecież załoganci mają bardzo różne schorzenia, różne deficyty. Co więcej, każdy członek załogi ma swój własny, największy lęk, który musiał pokonać.

- Gdy zaczynaliśmy projekt jedna z uczestniczek bała się, gdy coś ruszało się pod jej nogami. Pierwsze jej wejście na pomost w stanicy na Dzierżnie było możliwe tylko w taki sposób, że dwie osoby prowadziły ją po obu stronach. Podczas rejsu swobodnie siedziała sobie na kaczym dziobie jachtu i się nie bała – oczywiście była ubrana w kamizelce i przypięta – mówi z dumą kapitan Krzywy.
Dwoje uczestników musiało bardzo mocno walczyć z wrodzonym strachem przed sytuacjami nieoczekiwanymi, które przecież na jachcie zdarzają się dość często. Poradzili sobie znakomicie, choć jedno z wydarzeń z pewnością szczególnie mocno zapadnie im w pamięć.

- Sternik jachtu płynącego z naprzeciwka zapomniał, gdzie jest prawa strona – wspomina ze śmiechem kapitan. – Nic takiego się nie stało, otarliśmy się o niego odbijaczami. Poradziliśmy sobie, co było efektem doskonałego przygotowania załogi – dodaje z satysfakcją.

Nie pierwszy rejs, nie ostatni

Żagiel Nadziei organizowany jest od 1992 roku. Większość uczestników mazurskiego rejsu brała udział w poprzednim – Odrą do Szczecina. Płynęli wtedy Wrzaskunem, łodzią odkrytopokładową klasy DZ, należącą do Śląskiego Yacht Clubu.
- Dla tych osób największą potrzebą była możliwość działania, bycia wewnątrz zdarzeń, a nie bierny rejs w charakterze pasażerów. Po powrocie ze Szczecina żyli tym przez kolejne tygodnie. Wtedy postanowiliśmy zrobić z tego projekt trwający dłużej. Taki, który powoli będzie rozwijał ich umiejętności żeglarskie i przygotowywał do wzięcia udziału w rejsie – wyjaśnia Mirosław Krzywy. - Nie chcemy tego kończyć. Chcielibyśmy aby projekt się rozwijał. Aby ci, którzy już coś wiedzą byli poprowadzeni dalej, w kierunku przygotowania do rejsu po morzu, ale jednocześnie chcielibyśmy rozpocząć pracę od podstaw z nową grupą - dodaje.

Rejsy organizowane w ramach Żagla Nadziei są nie tylko przygodą. Terapeuci sygnalizują duże zmiany w uczestnikach rejsu, w obszarach trudnych do wypracowania w warunkach warsztatowych, w których nie ma tego typu wyzwań. Choć trzeba przyznać, że w ramach WTZ Tęcza realizowane są naprawdę niezwykłe rzeczy. Niepełnosprawni uczestnicy warsztatów nie tylko żeglują, ale także zdobywają szczyty. Jest sekcja, która próbuje się wspinać na ściance wspinaczkowej. Przekraczane są granice, które wydają się nie do przekroczenia dla osób mających tak zróżnicowane deficyty intelektualne.

Członkami Śląskiego Yacht Clubu są żeglarze z pasją, którzy już wielokrotnie udowodnili, jak ważna jest dla nich żeglarska pomoc innym. Kilka lat temu członkowie klubu pomogli dwójce niewidomych żeglarzy spełnić marzenie opłynięcia Przylądka Horn. Teraz myślą m.in. o tym, by Żagiel Nadziei rozwinął się na morskim wietrze. Nie będzie to jednak możliwe bez sponsorów. Dotąd bardzo im sprzyjali, widząc zaangażowanie samych klubowiczów. A koszty są, nie ma co ukrywać, spore. Wiąże się to m.in. z zapewnieniem najwyższego stopnia bezpieczeństwa niepełnosprawnym załogantom.

Ekipa nadal żegluje

Choć rejs się skończył, niepełnosprawni żeglarze pozostali na Mazurach. Obecnie biorą udział w XXIX Mistrzostwach Polski Żeglarzy z Niepełnosprawnością. Przed nimi start w regatach.
Pomyślnych wiatrów!

Adriana Urgacz-Kuźniak

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj