Oficyna, Zwycięstwa 27. W oknach na parterze budynku napis „Introligatornia”. Za drzwiami, świat z papieru, który za chwilę odsłoni nam swoją historię. Stosy, szpule, a między nimi ona: Izabela Madejska. Gliwicka introligatorka. 

Ludzie wiedzą, że tu jestem

Zapach drukarskiej farby unosi się w tym miejscu od 1967 roku. Wtedy pod tym adresem drukarnię otworzył mąż Izabeli. Ona, z wykształcenia ekonomistka, musiała dokonać wyboru. Poszła za głosem serca i słupki liczb zamieniła na wielkie rolki papieru.

Gdy mąż przeszedł na emeryturę, zaproponował Izabeli, że może przejąć to miejsce i otworzyć pracownię introligatorską. To był 2011 rok. Nie zawahała się, choć początki były trudne.
- Niedawno je znalazłam – pokazuje małe złote aniołki wykonane z makaronu. – Takimi pracami lepiłam budżet – opowiada z uśmiechem.

Dziś wszyscy, którzy cenią sobie ręczną pracę w papierze, doskonale wiedzą, gdzie ją znajdą. Zamówienia spływają przez Internet, ale wśród klientów znajdują się także duże firmy. Najciekawsze są jednak historie, które gliwiczanie przynoszą do niej z prośbą o oprawę. Spisane ręcznie wspomnienia, które mają być spuścizną dla wnuków, pożółkłe karty listów miłosnych pisanych przez pradziadków, książki kucharskie sprzed wieku czy opowieści o exodusie dawnych mieszkańców Lwowa.

- Gdy przychodzą do mnie nowi klienci, rozglądają się nie kryjąc zaskoczenia. „Ja do introligatora” mówią. „To pani? Ja spodziewałem się starszego pana w fartuchu i okularach” – śmieje się Madejska. – Chyba jestem za młoda na ten zawód – dodaje.
Kiedyś introligatorów w Gliwicach było kilku.
- Był pan Stasiu Tarkowski na Jana Śliwki. Był też pan, którego nie poznałam, miał pracownię koło handelku. Znam go z opowiadań klientów – opowiada nasza bohaterka.

Od Nowin do Nowin

Kilkanaście dni temu Izabela Madejska pokazała na facebooku wycinek Nowin Gliwickich sprzed 11 lat. U osoby, która tak ukochała sobie papier, nic nie znika. Poczuliśmy się wezwani do tablicy i postanowiliśmy sprawdzić, jak radzi sobie w biznesie, którego początki opisaliśmy na naszych łamach.

- Nie jest lekko – przyznaje. – Jak się nie ma szerokiego wachlarza wykonywanych produktów i wyrobionej marki, to można zapomnieć o tym biznesie. Na szczęście ja mam już za sobą ten etap.
Izabela Madejska szkoliła się na kursach u najlepszych, w tym u Jacka Tylkowskiego, którego uważa za mistrza zawodu.

- To jest według mnie najlepszy introligator w Polsce – ocenia. – Na jego warsztatach poznałam tajniki pracy, bardzo precyzyjnej, wykonywanej z dbałością o najdrobniejsze detale. Nauczyłam się także dobierać kolorystykę. To u Jacka Tylkowskiego podpatrzyłam sztukę ozdabiania okładek i wykonywania na nich wytłoczeń – dodaje.

Pokazuje mi piękne, zdobne stemple. Pytam o maszyny – wśród nich widzę zarówno zabytkowe, stare prasy na korbkę, jak i nowoczesne urządzenia. Madejska zbierała je przez lata, w ślad za rozwojem jej umiejętności. Podobnie z papierami i tkaninami – samych tkanin na albumy ma ok. 500. Tym wygrywa na rynku, klienci mogą otrzymać zamówiony towar niemal od ręki.
- Pamiętam, jak jechaliśmy z mężem do papierni po te produkty. Całe auto było nimi załadowane, a ja byłam taka dumna, że udało mi się ten papier załatwić – wspomina lata 90., kiedy jeszcze wraz z mężem prowadziła drukarnię.

Wyciągnijcie 10 zdjęć z telefonu

- to apel, którym Izabela Madejska chce „zarazić” ludzi. Bo – jak przekonała się na własnej skórze – zdjęcia trzymane w telefonie mogą ulec zniszczeniu i nie zostanie żadna pamiątka z być może ważnego okresu, np. dzieciństwa syna czy córki. Te zdjęcia introligatorka najchętniej chciałaby widzieć właśnie w ręcznie wykonanym albumie lub pudełku – to nada im dodatkową wartość.
- Nie chodzi o to, żeby w albumie umieszczać wszystkie zdjęcia, a jedynie te najbardziej wyjątkowe. Żeby nie uległy zapomnieniu i nie zaginęły – mówi.
Pokazuje mi cudowne zestawy ślubne: albumy z pudełkami i pudełka na obrączki.
- Kiedyś i albumy i zdjęcia wykonywane były na zamówienie. Miały zupełnie inną wartość – wzdycha, pokazując urzekający album z ozdobnymi okienkami, w które wsuwane były zdjęcia. Jest tak piękny, że boję się go dotknąć.

Jej prace trzymali w rękach książęta i królowie

Siadamy przy biurku, za którym znajduje się potężna drukarka do wydruku na płótnie. Na stole leży album, z wizyty papieża Jana Pawła II w Armenii. Jeszcze tego wieczora pojedzie do Watykanu, w pięknym pudełku, ręcznie wykonanym w Gliwicach.

- Kardiologia zamówiła u mnie album dla króla Hiszpanii. Nie robiłam wtedy takich rzeczy, ale wykonałam zamówienie. Moje pudełka trafiają na wystawy do Japonii. Mam też klientkę, która tworzy piękne obrazy ze starych zegarów. Jeden z nich, w wykonanym przeze mnie pudełku, został wręczony w Grecji księciu Albertowi – wylicza introligatorka.
Każda książka, każda oprawa, która przejdzie przez jej ręce, ma swoją historię.

- Wiem, skąd pochodzi. Skąd ma ją starsza pani, która mi ją powierza – mówi, mając w pamięci konkretną opowieść. – Dostała ją od swojej mamy na komunię. Teraz przekazuje wnuczce. Być może kiedyś ta wnuczka do mnie trafi. Tak trafia wiele osób, które kiedyś otrzymały oprawioną przeze mnie książkę – wyjaśnia.

W Polsce są już pojedyncze szkoły, które kształcą w zakresie obsługi maszyn introligatorskich. Pasjonaci starych technik uczą się na kursach, ale nie jest ich zbyt dużo – mistrzowie rzemiosła pilnie strzegą swoich sekretów. Efekt pracy gliwickiej introligatorki znaleźć można w jej pracowni, na półkach. Wiele gotowych, pięknie oprawionych, ręcznie wykonanych notesów i albumów czeka na swoją historię…

Adriana Urgacz-Kuźniak
 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj