Dwa tygodnie wystarczyły Panu Markowi, by na swoich dwóch kółkach dotrzeć do Barcelony. Sam był skazany na sukces, który osiągnął, jednak to jeszcze nie koniec, 58-latek planuje kolejne wyprawy.

Rozmawiamy z Markiem Błaszczykiem, 58-letnim mieszkańcem Przyszowic, radnym Rady Gminy Gierałtowice, który chce mieć wpływ na podejmowane decyzje w miejscu, w którym mieszka i żyje, a także rolnikiem, który wychodzi z założenia, że bez pracy nie ma kołaczy.

Pomysł, by zdobyć Barcelonę w dwa tygodnie i to na jednośladzie wydaje się być ciekawy, ale jakże szalony..
Dwa lata temu przejechałem na rowerze z kolegą trasę z domu aż do Gdańska, następnie po drodze dotarliśmy na Hel, by wzdłuż wybrzeża dotrzeć do Świnoujścia z wynikiem 1090 km w siedem dni. Rok temu była podróż dookoła Polski, która zajęła mi 12 dni, a pokonałem wówczas 1965 km. Za każdym razem staram się robić więcej kilometrów. Pomysł, by podbić Barcelonę, to był zwykły przypadek, a zainspirował mnie skat sportowy, który rozgrywany jest w gminie Gierałtowice.  Jeden ze szkaciorzy z grupą miał ruszyć do Barcelony na jednośladzie. Do Barcelony nie dotarli, dlatego to ja przejąłem pałeczkę.

To było trudne wyzwanie?
Wyruszyłem w podróż do Barcelony 2 czerwca, zakładałem, że uda mi się ją podbić w 12 dni. Plany zweryfikowałem podczas jazdy. Po III i IV etapie, gdzie pokonywane górki mocno dały mi w kość, dotarłem finalnie do Barcelony w czwartek 15 czerwca. Jestem zadowolony z osiągniętego celu, a na liczniku wykręciłem 2245 km, co przekłada się na średnią dzienną 160 km.  

Co było inspiracją, by samemu porwać się w pierwszą zagraniczną podróż na góralu?
Jestem wielkim fanem Roberta Lewandowskiego, za to wszystko, co robi, jednak najbardziej jestem zainspirowany tym, że to wynik jego ciężkiej pracy. U mnie właśnie taki etos pracy to jedna z podstawowych zasad w życiu. To mnie tak zainspirowało, by dojechać do Barcelony, a myślę, że na kolejne plany przyjdzie jeszcze czas.

Była nadzieja, że uda się spotkać Lewandowskiego?
Nie liczyłem na takie szczęście, jednak będąc w Barcelonie, obowiązkowo odwiedziłem stadion na Camp Nou.  Kupiłem moim wnukom Maksymilianowi i Oliwii koszulki, oczywiście z numerem 9.

Można zaryzykować stwierdzenie, że życie u Pana zaczyna się koło 60-tki?
Przyznam szczerze, że gdy przyjechałem do tej Barcelony, to miałem taki power, że mógłbym jechać dalej. Miałem dzień wolny na zwiedzanie, jednak w sobotę po południu przyjechał po mnie mój pracownik, sam wskoczyłem za kierownicę i wracałem do domu. Muszę przyznać, że mam mnóstwo energii do życia.

Czy taka podróż to był pewnego rodzaju egzamin?
Trasa nie należała do łatwych, na domiar tego, była to świetna okazja, by się sprawdzić, czy dam radę, czy jednak nie. Latka niestety uciekają, choć uważam, że póki co nie jestem u schyłku, a dopiero czuję, że żyję pełnią życia.   

Łatwiej podróżuje się z drugą osobą, Pan podjął się wyzwania w pojedynkę..
Szukałem towarzysza podróży, jednak nikt się nie zdecydował. Ze względu, że jestem zażarty, zamiast się zniechęcić, oczywiście pojechałem.

Była jakaś obawa, strach?
To mnie się mają bać, a nie ja kogoś (śmiech).

Rower sprawował się bez zarzutu, czy były jakieś awarie?   
Miałem dwie przygody podczas jazdy. Pierwsza zdarzyła się jeszcze w kraju, w Opolu dostałem pierwszy defekt koła, wówczas udało się z niewielką pomocą naprawić sprzęt. Druga sytuacja to było zdarzenie przy przejeździe przez kładkę przez tory kolejowe. Niemiec przed 40-stką, dosyć potężnych rozmiarów zaczął mnie wyprzedzać elektrykiem na kładce. Miałem dosyć szeroką kierownicę, a jeszcze na moje nieszczęście był tam mocny zjazd, podczas którego musiałem mocniej zahamować i przeleciałem przez kierownicę do przodu. W miarę szczęśliwie się wszystko skończyło, jednak urwała mi się jedna z kieszeni, która była zamontowana na rowerze. Udało się ją przywiązać niezawodną trytytką, jednak pogubiłem część medykamentów.

Od jak dawna trwały przygotowania i cała logistyka wyprawy?
Przyznam szczerze, że ruszając do Barcelony, to dopiero trzeci raz wsiadłem na rower w tym roku. Pierwszy raz będąc w podróży służbowej, przemierzyłem jezioro Garda we Włoszech, w jeden dzień pokonałem 156 km. Drugi wyjazd na rowerze, to poruszałem się po okolicy, w której mieszkam, do 30 km. Trzecie wejście na rower to była jazda do Barcelony. Logistyka tworzyła się na bieżąco, jednak miałem wstępny plan pokonywania odcinków trasy. Spontanicznie szukałem miejsc do spania, jednak nie było z tym problemu, ponieważ to nie był jeszcze sezon wakacyjny.

Czy podczas trasy wydarzyło się coś, co zapadło najbardziej w pamięci?      
Będąc już we Francji, zauważyłem, że ludzie przystawali, interesowali się mną, czytali co mam na koszulce, wszyscy mi kibicowali. To było bardzo miłe. Co ciekawe między 12, a 15 podczas jazdy nie spotykałem żadnego rowerzysty, okazało się, że jest za ciepło, by mogli jeździć, jednak mnie to nie przeszkadzało, czułem się jak ryba w wodzie.

W miarę jedzenia apetyt rośnie, czy w Pana przypadku też tak jest? Kolejne podróże już chodzą po głowie?
Zakładam, że będę żył 146 lat, dlatego też założyłem, że do Barcelony dotrę w 12 dni, dojechałem w 14, więc do 146 lat, mam jeszcze sporo planów, które chcę osiągnąć. Mam już trzy trasy zaplanowane, jednak muszę je jeszcze dokładnie dopracować. Pierwsza trasa  – Ateny, dół Półwyspu Apenińskiego, następnie chciałbym jechać wzdłuż wybrzeża Niemiec, Francji, Hiszpanii, a może wzdłuż Pirenejów do Barcelony, albo wzdłuż wybrzeża Hiszpanii, Portugalii, Gibraltar. Planów dużo, jednak to  wszystko w zależności, jak czas pozwoli, tym bardziej że musiałbym poświęcić od trzech do czterech  tygodni.

Zatem życzę zdobywania kolejnych pięknych zakątków Europy na dwóch kółkach!
 (c)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj