Alfred Podolak opiekuje się młodymi sportowcami z Pyskowic. Funduje stroje i sprzęt lekkoatletyczny, sprowadza trenerów, organizuje turnieje. Wszystko po to, by wyłowić sportowe perły. Nie chce pozwolić, aby marnowały się talenty. On jako rokujący biegacz został odkryty za późno.


Urodził się 57 lat temu na Pomorzu, a na Śląsk przyjechał jako dorosły mężczyzna. - Już od dzieciństwa sport zajmował ważne miejsce w moim życiu - wspomina. - Oczywiście, jak każdy dzieciak, uganiałem się za piłką, ale bardziej pociągała mnie lekkoatletyka. Lubiłem biegać. Jako17-letni uczeń technikum zapisałem się do klubu Pomorze Stargard Szczeciński i trenowałem biegi średniodystansowe. Przez ten klub przewinęło się mnóstwo znakomitych zawodników. Miałem kogo podglądać. Oszałamiającej kariery nie zrobiłem, ale na koncie mam brązowy medal mistrzostw Polski juniorów. Potem było wojsko w Złocieńcu, gdzie też trenowałem. Chyba nieźle się prezentowałem, bo oddelegowano mnie do Zawiszy Bydgoszcz. Na Śląsk przyjechałem, mając już 24 lata. Ojciec kupił w Pyskowicach dom, gospodarstwo i nas ściągnął.

Fredek, jak mówią o nim znajomi, nie zamierzał rezygnować ze swojej pasji i systematycznie, dla utrzymania kondycji, biegał. - Kiedyś nie było to tak modne, jak dzisiaj – opowiada. - Ludzie patrzyli na mnie jak na dziwaka, śmiali się. By więc uniknąć szyderczych uśmieszków, biegałem najczęściej o świcie albo po zmroku. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, bieganie to moda, ludzie uprawiają je masowo.


Podolak mówi, że biegi odstresowują. To dla niego odskocznia od codzienności, problemów w firmie, domu. - Muszę się gdzieś wyładować – żartuje. - Biegam więc trzy, cztery razy w tygodniu po 15, 20 kilometrów. Zresztą, nie chwaląc się, mam na koncie kilka maratonów, sporo półmaratonów. Lubię je.

W przypadku Podolaka bieganie to jedno, a organizowanie imprez lekkoatletycznych - drugie. Dla dzieci z Pyskowic i okolic wymyślił i zorganizował sześć olimpiad biegowych.
- Nie było takich zawodów, więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce – opowiada pan Alfred. - Poszedłem z pomysłem do urzędu miejskiego, spodobało się, skrzyknąłem kilku kolegów sponsorów i tak zrodziła się pierwsza pyskowicka olimpiada lekkoatletyczna. Chyba fajnie wyszło, bo niemal wymuszono na mnie (śmiech), by zorganizować kolejną, ale już dla dzieciaków ze wszystkich pyskowickich szkół podstawowych i tych gimnazjalnych. No i następnego roku zrobiliśmy ją. Kapitalna zabawa, mnóstwo sportowych emocji. Młodzi ludzie byli przeszczęśliwi. W kolejnych latach dołączyła młodzież z Toszka, Wielowsi, Rudzińca. Zawody trwały od rana do wieczora. Miałem wielką satysfakcję. Zapraszałem na otwarcie sponsorów, znanych olimpijczyków z naszego terenu. Wszystko odbywało się z wielką pompą.

Podolak zorganizował sześć olimpiad. Ostatnią rok temu. - Musiałem zrobić przerwę, złapać oddech, trochę ochłonąć. Nie, żebym był zmęczony, ale mój entuzjazm został skutecznie przygaszony przez nieuzasadnione oskarżenia. Usłyszałem, że robię interesy, że buduję swoją pozycję. Przykro mi się zrobiło. Grosza na olimpiadach nie zarobiłem, a tyle serca w nie włożyłem... Co roku kosztowały mnie cztery miesiące wytężonej pracy. Nic, może mi przejdzie do roku następnego (uśmiech).

Ma jedno marzenie. - Chciałbym zorganizować kilkudniową olimpiadę lekkoatletyczną dla dzieci z całego Śląska. Ale w Pyskowicach nie ma odpowiedniego stadionu.  Marzy mi się taki – kończy z uśmiechem.
(san)    

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj