Kolejna już, niemała, podwyżka opłat za odpady każe zapytać o efektywność wydawania naszych pieniędzy. Płacimy coraz więcej, ale czy w związku z tym zyskuje przyroda? Topnieje liczba dzikich wysypisk, rosną góry surowców z odzysku? Urzędowe dane przekonują, że system generalnie działa. Czasem jednak stare przyzwyczajenia biorą górę. Na przykład wtedy, gdy… rosną rachunki za śmieci.

Rocznie pozbywamy się z naszych domów przeciętnie ok. 72 tys. ton śmieci. Czasami ta rzeka wzbiera, zdarza się, że nawet do poziomu 80 tys. ton. Są w niej  nieczystości pochodzenia kuchennego, pozostałości prac budowlanych, zużyty sprzęt elektroniczny i AGD, niepotrzebne meble, wreszcie odpady niebezpieczne, jak domowe chemikalia. Do niedawna niemal w całości wszystko to trafiało na wysypisko. Na przykład w 2012 do powtórnego użytku odzyskano zaledwie 13 proc. odpadów, ale już w 2014, po dwóch latach funkcjonowania nowych zasad, recykling objął 30 proc. śmieci.  Sukces? Niepełny, o czym za chwilę.   

 Wysypiska były wszędzie

Nowy system gospodarowania odpadami obowiązuje od 1 lipca 2013. Na mocy  przepisów znowelizowanej ustawy o utrzymaniu porządku i czystości w gminach obowiązki w zakresie zbierania śmieci komunalnych przejęły samorządy, a koszty działania zbiórki finansowane są z opłat mieszkańców.

Rozwiązanie wprowadzono z myślą o ukróceniu patologii, które zdominowały śmieciowy rynek. Wcześniej za odbieranie i utylizację odpadów odpowiadali właściciele nieruchomości. Rządziła wolna amerykanka – wybierano te przedsiębiorstwa, które zaproponowały najniższą cenę. To, co działo się z odpadami później, już nikogo nie interesowało. Ich dalsza droga zależała od uczciwości przedsiębiorcy  - mogły trafić do spełniającego normy składowiska albo dziury w ziemi, opuszczonego kamieniołomu, lasu. Rękę przykładaliśmy również my. Powiązanie wysokości opłat z ilością oddawanych odpadów powodowało, że w imię oszczędności na wysypiska zamienialiśmy zagajniki, łąki i pola.

Pomoc dla przygniecionej tonami śmieci przyrody przyszła także ze strony Unii Europejskiej. Uznając, że składowanie to najgorsza metoda zagospodarowania nieczystości, marnotrawstwo surowców i potencjalne niekorzystne oddziaływanie na środowisko, Bruksela promuje segregowanie śmieci.  Unijna dyrektywa nałożyła również takie obowiązki na Polskę. Nasz kraj przyjął na siebie zobowiązanie, że do końca 2020 roku co najmniej 50 proc. odpadów będzie trafiać do recyklingu.

Więcej recyklingu, mniej śmieci w lasach

Istnieje realne zagrożenie, że Polska nie osiągnie wymaganego poziomu.  Obecnie wskaźnik odzysku w skali kraju wynosi zaledwie 26 proc. i drugi rok z rzędu praktycznie nie drgnął. Gliwice zrobiły jednak duży krok do celu. 

Dane magistratu mówią, że nasze miasto pod względem poziomu recyklingu daleko wyprzedza inne. Już trzy lata temu osiągnęliśmy 30-procentowy wskaźnik odzysku papieru, szkła, plastiku i metali, wyznaczony przez Krajowy Plan Gospodarowania Odpadami dopiero na rok bieżący. Jednocześnie, wraz z wprowadzeniem nowych zasad, odnotowano radykalny spadek ilości śmieci wyrzucanych „na lewo”. W 2012 roku ujawniono i zlikwidowano nielegalne składowiska obejmujące łącznie 424 metry kwadratowe.  Dwa lata później ich powierzchnia stopniała do 55 m kw.

- Do większości mieszkańców dotarło, że po wprowadzeniu opłaty, której wysokość nie ma związku z ilością oddanych śmieci, wożenie ich do lasu przestało mieć jakikolwiek sens. Zapłacą tyle samo, niezależnie, czy śmieci wyrzucą do  kubła, czy do rowu - podkreśla Agnieszka Skoczylas z Wydziału Przedsięwzięć Gospodarczych i Usług Komunalnych UM Gliwice.

Urzędnicy nie kryją, że na zainteresowanie mieszkańców recyklingiem wpływa  zwłaszcza czynnik finansowy, w mniejszym – troska o środowisko.
- Aktualne  stawki w Gliwicach zaczynają się od 38 groszy w przeliczeniu za metr kwadratowy i jest to opłata za odpady zbierane  w sposób selektywny. Mieszkańcy, którzy nie prowadzą segregacji, płacą minimum dwa razy tyle - od 76 groszy za metr. Coraz więcej osób dostrzega oczywistość, że po prostu opłaca się segregować - mówi Skoczylas.

Dwa kroki w przód, jeden w tył

Mimo niezłych wyników w dotychczasowej walce o czystsze środowisko za wcześnie na odtrąbienie sukcesu. Wciąż nie brakuje wśród nas takich, którzy pozbywają się śmieci nielegalnie. Do lasów często trafiają odpady nietypowe, jak gruz, stare meble, zepsuty sprzęt, opony. Dzieje się tak mimo  że odpady wielkogabarytowe, budowlane, niebezpieczne można przekazać nieodpłatnie w ramach zbiórek lub  oddać za darmo w Punkcie Selektywnej Zbiórki Odpadów przy ul. Rybnickiej.

Co bardzo niepokojące, zjawisko nielegalnych składowisk po latach, gdy było w odwrocie, zdaje się znów nabierać sił. W 2015 zbliżyło się do poziomu z 2013, kiedy zlikwidowano wysypiska o łącznej powierzchni 120 m kw., a w 2016 –  urząd nie ma jeszcze danych za 2017 r. - osiągnęło wskaźnik trzy razy gorszy niż w rekordowo dobrym pod tym względem 2014.

Zmianę sytuacji trudno złożyć na karb ewentualnych zaniedbań w monitorowaniu stanu środowiska czy gorszą pracą straży miejskiej, która odpowiada za wykrywanie nielegalnych składowisk. Pojawiły się też inne dające do myślenia sygnały.

W 2016, w tym samym, w którym z nową mocą odżyły dzikie wysypiska, nastąpił wyraźny spadek zainteresowania mieszkańców segregacją. Po raz pierwszy zdarzyło się, że recykling nie rośnie. Wskaźnik spikował z 31 proc. w 2015 na 24 proc. Jednocześnie, porównując rok do roku, mieszkańcy oddali aż o 14 tys. ton śmieci mniej. Gdzie podziała się reszta? Odpady w brakującej ilości nie powstały, czy też  pojawiły się, ale zostały zagospodarowane poza systemem – opakowania z plastiku i szkła poszły z dymem  w domowych piecach, a kanapy i telewizory trafiły do lasu.

Gliwiccy urzędnicy nie potrafią wyjaśnić, co zaszło. Ale stanowczo nie łączą zmiany wyników (wskazujących na zmianę zachowania mieszkańców) z tym, że doszło do niej wraz z wprowadzeniem podwyżki za odbiór odpadów. Takiego związku nie da się jednak wykluczyć. Mogło być tak, że ludzie w ślepym odruchu, ze strachu przed wyższymi rachunkami, wrócili do starych nawyków. Zapominając, nie wiedząc, że  uciekając ze śmieciami do lasu, finansowo nic nie zyskują. 
    
Nowe podwyżki, nowe nielegalne wysypiska?

Przed nami kolejny wzrost opłat. Od 1 kwietnia stawka podstawowa za śmieci po selekcji wyniesie 0,45 zł, a za nieposegregowane aż 2 zł. Tak znaczące zróżnicowanie opłat ma stanowić finansowy bodziec dla osób, które nie przeszły jeszcze na segregowanie. W ten sposób miasto dąży do uzyskania wymaganych prawem poziomów odzysku i uniknięcia kar. W 2020, przypomnijmy,  już co najmniej połowa z odpadów powinna wracać do przetworzenia.

Zdaniem przedstawicieli ratusza, metoda, choć drakońska, odnosi skutek. Urzędnicy opowiadają o kolejkach ustawiających się do skorygowania deklaracji o wysokości opłaty za gospodarowanie odpadami pod kątem selektywnej zbiórki.

– Zainteresowane zmianą są trzy grupy mieszkańców. Pierwsza to osoby zamożne, które do tej pory wybierały wygodę kosztem zwiększonych opłat. Do drugiej należą osoby nadmiernie  ostrożne, które rezygnowały z segregowania odpadów w obawie, że nie sprostają zadaniu w 100 proc. – pomylą worki, czasem zapomną o dokonaniu selekcji i zostaną przez to ukarane. I wreszcie mieszkańcy, którym segregowanie się nie opłacało z uwagi na małą ilość wytwarzanych odpadów. Głównie są to osoby samotne, tłumaczące, że mają symboliczne kilka butelek – mówi Skoczylas.

Choć sytuacja z 2016 r. nasuwa pewne wątpliwości, urzędnicy są przekonani, że tym razem założenia okażą się słuszne i podwyżka „napędzi” zbiórkę z podziałem na poszczególne frakcje. Ale czy, żywiąc się niewiedzą mieszkańców, nie doprowadzi  znów do wysypu dzikich wysypisk? 

Adam Pikul



wstecz

Komentarze (0) Skomentuj