Skąd wziął się zwyczaj fakli, obchodzony w Stanicy? Tego nie pamiętają nawet najstarsi mieszkańcy wsi. Mówią, że były od zawsze, że pokolenia wstecz tak właśnie czciły Wielki Czwartek. Czy aby na pewno tylko Wielki Czwartek? Cóż, tradycja, rzecz święta i - w tym przypadku – naprawdę widowiskowa. Jak zawsze, gdy w tle pojawia się noc i ogień...

Jak to drzewiej bywało…

Ewa Kassala, pisarka ze Śląska przygotowuje właśnie kolejną książkę, której akcja dzieje się na styku czasów przedchrześcijańskich i chrześcijańskich. Udostępniła mi fragment, który doskonale opisuje to, w jaki sposób doszło do połączenia się tradycji kultywowanych od pradawnych dziejów i tych, które nadeszły wraz z chrztem Mieszka I.
„Jare Gody były świętem związanym z zakończeniem zimy. Na Raduni i sąsiedniej Ślęży uroczystości trwały zawsze kilka dni. Rozpoczynały się w pierwszy dzień wiosny, przypadający w okolicy równonocy wiosennej, a kończyły malowaniem jajek.

Na Raduni początek obchodów ogłaszała Strażniczka Chramu. Zanim jednak to robiła, by przepędzić stare, zużyte, niepotrzebne i złe, wietrzono i sprzątano domostwa oraz obejścia, prano i szykowano świeże odzienie. Świątynię, gospodarstwa i każdą chatę z osobna, obchodzono i okadzano ziołami. Każdy zakątek musiał zostać oczyszczony ze starego, by dać miejsce nowemu. Dotyczyło to nie tylko rzeczy, ale i złych myśli, waśni, bólu i kłótni.

By stało się to łatwiejsze, powoływano do życia kukłę Marzanny. Ta bogini była panią życia i śmierci. Władała zimową naturą. Wraz z nią przychodził śnieg, mróz, wody skuwał lód. Gdy na ziemi nastawał jej czas, świat zasypiał. Rośliny, zwierzęta i ludzie chowali się przed jej mocą wiedząc, że ten trudny czas jest potrzebny. Z kukłą chodzono po całej wsi, od domu do domu, bo pozbierała na siebie wszystko co powinno odejść. Czyniono to przy trzaskaniu z batów, terkocie i klekocie grzechotek, śpiewie i przygrywaniu na wszelkiego rodzaju instrumentach, żeby wygnać z kryjówek to co się w nich ukryło i wypłoszyć to, co powinno odejść.

Gdy Marzanna zebrała już wszystko czego chcieli pozbyć się ludzie, niesiono ją nad wodę, podpalano i wrzucano w głębinę wierząc, że jak każdego roku, dzięki wodzie, trafi do podziemi, by tam, tak jak cała przyroda każdego roku, we właściwym czasie, znów się odrodzić. Gdy Marzanna znikała, by przyspieszyć nadejście wiosny na wzgórzach rozpalano ogniska. Młodzi wyruszali na łąki i do lasu w poszukiwaniu wierzbowych i leszczynowych witek. Robili z nich bukiety, dekorowali szczyty i wejścia do domów i swoje głowy, ciesząc się w ten sposób na nadejście wiosny. W tym czasie pieczono świąteczne placki i malowano jajka. Owo malowanie, a później dzielenie się nimi, było bardzo ważne, bo miało zapewnić urodzaj i powodzenie na cały rozpoczynający się wiosną rok. Już nikt nie pamiętał skąd się to wzięło i dlaczego wiosną je malowano.
- Od nich zaczyna się życie – tłumaczono dzieciom, gdy o to pytały i pozwalano im zaglądać pod kury i kaczki wysiadujące w gniazdach, a potem obserwować, jak z jajek wykluwały się pisklęta.
- Z jajka wyłonił się świat – dodawali ci, którzy znali stare opowieści”.

Fakle w Stanicy

Ewa Kassala wspomina o ogniskach, a ja przypominam sobie fakle, które w Stanicy obchodzone są „od zawsze”. Na czym polegają, znakomicie opisuje Andrzej Knapik w artykule dostępnym m.in. na stronie tamtejszego GOK-u.
„W Wielki Czwartek wieczorem, po nabożeństwach związanych z Triduum Paschalnym mieszkańcy Stanicy w gminie Pilchowice udają się na okoliczne pola, aby uczestniczyć w obrzędzie zwanym „Fakle”. Pojawiają się tam całymi rodzinami. Na polach rozpalane są wielkie stosy chrustu. Dookoła nich, jeszcze za dnia, rodzice wkładają w zaoraną ziemię niewielkie, zrobione z gałązek lub drewna krzyżyki i rozrzucają cukierki. Zadaniem dzieci i młodzieży jest odnalezienie ich w świetle pochodni (fakli) (…). Pochodnie –  fakle zrobione są ze starych zużytych brzozowych mioteł na trzonku z gałęzi. Obrzęd trwa dopóty, dopóki wszystkie krzyżyki nie zostaną znalezione. Potem przy dopalającym się stosie drewna śpiewane są pieśni pasyjne i odmawia się modlitwy. Czynione jest to, jak powiadają starzy mieszkańcy, na pamiątkę poszukiwania Pana Jezusa w gaju oliwnym po Ostatniej Wieczerzy. We wsi krążą też inne wersje i interpretacje symboliki tego zwyczaju (…).

Jako punkt wyjścia tych rozważań przyjąć można rok 1258, kiedy to książę opolski Władysław, fundując klasztor Cystersów w Rudach, „obdarzył” ich Stanicą jako wsią posażną. Z zachowanych dokumentów wynika, że była to w owym czasie spora wieś, stanowiąca parafię sięgającą okolic Rybnika, Raciborza i Gliwic. (…) W tym właśnie miejscu można pokusić się więc o przesuniecie daty osadnictwa na tym terenie do wieku IV p. n. e. i prawdopodobnej obecności tutaj plemienia Celtów (…). Obrzędy Fakli można by uznać za bardzo odległe echo celtyckich obrzędów, między innymi obchodzonego przez nich święta początku lata (przełom kwietnia), kiedy to palono „Ognie Baltosa”. Być może są to również pozostałości późniejszych tradycji tutejszego słowiańskiego plemienia Gołęszyców. Owe lokalne pogańskie obrzędy, jak wiadomo z historii, chrześcijaństwo najczęściej adoptowało do własnego kalendarza świąt…

Święto Jarego Pana

Jare Gody – święto Jarego Pana, boga Jaryły odbywały się w okresie wiosennym, podobnie jak Wielkanoc. Ponieważ związanych z nimi rytuałów nie udało się ich wyplenić, wchłonęły je chrześcijańskie zwyczaje.

- Na Śląsku również czczone były Jare Gody, z tym, że Śląsk jest bardzo specyficzny, ponieważ przenikały się tutaj ludy słowiańskie i germańskie – wyjaśnia Ewa Strukowska. Trafiamy do niej poprzez Stowarzyszenie Utgard, którego jest prezesem. Okazuje się szybko, że choć obszarem zainteresowań stowarzyszenia jest Skandynawia, Ewa Strukowska należy również do gromady rodzimowierczej MIR, a zatem do związku wyznaniowego, wierzącego w dawnych bogów słowiańskich.
Jak wyjaśnia Strukowska, Jaryła był bóstwem męskim, przedstawianym pod postacią młodego mężczyzny, który w jednej ręce miał miecz, a w drugiej miał ściętą głowę. Zdaniem niektórych badaczy była to głowa starego Jaryły, co nawiązuje do dzisiejszego starego i nowego roku, a dawniej wiązało się rozpoczęciem nowego cyklu pór roku.
Z dawnych wierzeń do wielkanocnych przeszedł m.in. zwyczaj barwionych jajek – symbolu odradzającego się życia. Jajko, które dla tamtejszych Słowian było martwym przedmiotem, po kilku dniach stawało się nowym życiem. A wielkanocne palmy?

- Dziś uważa się, że wielkanocne palmy nawiązują do tych, którymi w Jerozolimie witano Chrystusa. Tymczasem palmy, a właściwie żywe gałęzie są do dziś używane przy obchodach różnych świąt, ze względu na to, że Słowianie byli niezwykle mocno związani z przyrodą – mówi Ewa Strukowska. - Żywe gałęzie były symbolem życiowej siły. Baźki, które są kwiatostanami wierzby, też nie wzięły się w obrzędach znikąd. Wierzba, święte drzewo, kwitła niezależnie od pogody, nawet przy silnych mrozach. Napar z niej pomagał ozdrowieć (dziś wiemy, że są w nim salicylany) – dodaje.

Niemal każdą wielkanocną tradycję, którą przywołuję, Ewa Strukowska odnajduje w dawnych obrzędach. Laną w śmigus dyngus wodę – jako symbol obmycia, oczyszczenia, święcenie soli – od zawsze służącej do odpędzania demonów, nawet przedświąteczne sprzątanie, jako sposób na wypędzenie z domu tego, co stare i złe i zrobienie miejsca na nowe.
Opowieść naszej rozmówczyni pochłania mnie bez reszty, dlatego nie zauważam nawet, jak przesuwają się wskazówki zegara. Ze względu na długość naszej rozmowy, dużą jej część opublikuję w święta. 

Adriana Urgacz-Kuźniak 
 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj