Z Katarzyną Kuczyńską-Budką, nową prezydentką Gliwic, rozmawia Małgorzata Lichecka.

Jak się pani czuje po zakończeniu kampanii i ogłoszeniu wyników wyborów?
Emocje kampanijne na pewno już opadły, ale czekam na moment odpoczynku. Podsumowuję kampanię, zamykam moje aktywności, których nie będę mogła kontynuować po objęciu urzędu. Wciąż dużo pracuję. Dlatego, po dopięciu spraw organizacyjnych, krótki urlop, a 7 maja zaprzysiężenie. I rzucam się w wir nowej pracy.
Po raz pierwszy kampania samorządowa była tak dynamiczna dla kandydata Koalicji Obywatelskiej. Analizując ją widać dwie kwestie: niezwykle ważny jest kontakt z wyborcami i wyborczyniami.

Trzeba mieć także dobrze przygotowany scenariusz kampanii. Czy długo pani nad nim pracowała? 
Powiedziała pani ważną rzecz o kontakcie z wyborcami i wyborczyniami. W radzie miasta, przez pięć lat, pokazywałam jakie to ważne, a w kampanii jeszcze bardziej ten kontakt się wzmocnił. Praca z mieszkańcami zaprocentowała także moim wynikiem – najlepszym w mieście. To zobowiązuje. Oczywiście kampania ma swoją dynamikę, dlatego ilość spotkań była dużo większa niż w trakcie kadencji radnej. A czy ją przygotowywałam? Tak, przede wszystkim pod kątem komunikacyjnym czy logistycznym. Zresztą to nie pierwsza kampania, nad którą pracowałam, jednak nigdy jako kandydatka. I muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolona z tego, jak poprowadził ją mój sztab, w którym kluczową rolę odegrali wolontariusze i wolontariuszki. 

A czego się pani w tej kampanii nauczyła? 
Zacznę tak: nauczką dla sztabu mojego kontrkandydata powinno być to, że kłamstwa, oszczerstwa i hipokryzja nigdy nie popłacają. Nie tylko podczas kampanii. Musiałam zmierzyć się z falą oszczerstw, jakiej się nie spodziewałam. I to jedyna rzecz, na którą się nie przygotowałam. W sztabie musieliśmy na bieżąco analizować, obserwować i reagować. 

Filmikami w stylu „Cześć Mariusz”. 
Starałam się robić to lekko. Mam spore doświadczenie i wiem, że konkurenci lub ich zwolennicy chcą czasem osiągnąć swoje cele bez względu na cenę czy metody. Nie chciałam i nie skorzystałam z takich działań, bo to ostatecznie nigdy nie kończy się dobrze. Dlatego moja krytyka nie naruszała dobrych standardów.

Czyli jest pani przyzwyczajona. 
Nikt przy zdrowych zmysłach nie jest przyzwyczajony do takiej ilości oszczerstw i hejtu, ale myślę, że sobie z tym poradziłam. Nie chciałam zmieniać kampanii, ustaliliśmy ze sztabem, że, bez względu na to, co się dzieje, robimy swoje i nie będziemy grać w takie nuty. Dlatego zdecydowałam się na ścieżkę sądową w kwestii szpitala i wygrałam z moim kontrkandydatem proces w trybie wyborczym. 

540 głosy. Taka była pani przewaga nad Mariuszem Śpiewokiem, kandydatem na prezydenta Koalicji dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza. To nie jest spektakularny wynik rzucający przeciwnika na deski. 
Taka różnica wynika po pierwsze z tego, że kampania była ostra, pojawiło się wiele oszczerstw, z którymi trudno walczyć. Łatwo się je rozpowszechnia, trudno odkręca. A druga rzecz, sądzę że przysłowiowym strzałem w kolano był fakt poparcia Mariusza Śpiewoka przez PiS. Pewnie liczono na to, że twardy elektorat, który w pierwszej turze dał kandydatowi PiS 20%, w drugiej da zwycięstwo kandydatowi obozu władzy. To pewnie miała być ścieżka do współrządzenia.
Ale podczas debaty w portalu 24Gliwice.pl Mariusz Śpiewok z ręką na sercu mówił o nieprowadzeniu żadnych negocjacji ani z prominentnymi politykami PiS, czyli z byłym wojewodą, obecnie posłem Jarosławem Wieczorkiem, ani z liderem lokalnych struktur, czyli byłym kandydatem Łukaszem Chmielewskim. A potem ten ostatni zadeklarował wprost poparcie dla Mariusza Śpiewoka.

Dlaczego to zrobił?
Trzeba pytać Łukasza Chmielewskiego.

Jednak była pani zaskoczona.
Tak. Tym bardziej, że przez całą kampanię deklarowałam współpracę z każdym, kto będzie chciał dobrze dla Gliwic.

O jakich sprawach rozmawia pani teraz z Adamem Neumannem, urzędującym prezydentem?
Adam Neumann zadzwonił do mnie, pogratulował wyniku i zaprosił do urzędu, żeby omówić pierwszą sesję i zaprzysiężenie, chciał także przekazać kilka spraw. Zapewnił mnie o wstrzymaniu wszystkich kluczowych decyzji związanych chociażby z kwestiami własnościowymi – tak jak sprzedaż domku Ogrodnika, co też się stało.

Wiele osób w Gliwicach wstrzymało oddech. Po trzydziestu jeden latach będzie zmiana tak naprawdę wszystkiego, całej stworzonej sieci powiązań i zależności. Na pewno tutaj, gdzie w tej chwili siedzimy, czyli w Urzędzie Miejskim, ludzie zwyczajnie boją się zmiany. Mnożą się pytania: ile osób straci pracę? kogo wyrzucą? jakie wydziały do likwidacji? Co chce im pani powiedzieć na początku swojej kadencji? 
Do mnie też docierają takie sygnały, a mną straszono już podczas kampanii. Z natury nie jestem rewolucjonistką, a Gliwicom bardzo potrzebna jest ewolucja. Ryba psuje się od głowy, więc wymiana tam, gdzie to niezbędne, pewnie najczęściej tych, którzy kierują zespołami czy to w urzędzie, czy w spółkach. Bardzo sobie cenię mrówczą pracę urzędników. Znam wielu świetnie realizujących swoje zadania, więc każdy i każda, wszyscy kompetentni, pracowici, zaangażowani, lojalni, absolutnie nie powinni czuć się w najmniejszym stopniu zagrożeni. Dla mnie, jako dla urzędniczki z długim stażem, pamięć instytucjonalna jest naprawdę czymś niezwykle ważnym, więc chciałabym skorzystać z wiedzy urzędników. Co więcej, mam nadzieję, że uda się otworzyć takie pola do działania, na których nie mieli dotąd okazji pracować.

Takim nowym otwarciem będą audyty w spółkach miejskich? 
Oczywiście od tego rozpoczniemy. Wiele razy, jako radni, próbowaliśmy pozyskać informacje ze spółek, bezskutecznie. Mimo narzędzi, które teraz radny już ma.

W czterech sprawach toczy się postępowanie prokuratorskie z udziałem miasta. Dotyczy to SSM, PZO, SPR Sośnica i byłego wiceprezydenta Gliwic. Wie pani jaki jest status tych spraw? 
Nie wiem, bo do tej pory nie byłam stroną. Jest jeszcze sprawa, którą ja zgłosiłam do prokuratury, czyli zamknięcia części parku Chrobrego.

Będzie pani teraz reprezentować miasto. Czy zwróci się pani o ich rewizję? 
Organa robią swoje, i nie jest tak, że zmiana prezydenta, zmienia bieg spraw. Muszę zapoznać się z materiałami, bo nie wiem, co przecież naturalne, na jakim one są etapie. I wtedy będę mogła podjąć decyzję.

Kto w kierownictwie miasta? Na giełdzie krąży kilka nazwisk: Mariusz Kucharz, były naczelnik wydziału edukacji, Łukasz Gorczyński, związany z NGO-sami, Ewa Weber, była wiceprezydent Gliwic. Kto nowym rzecznikiem prasowym?
Wiceprezydentów zaprezentuję w tygodniu po objęciu urzędu. Chcę skorzystać z zasobów urzędu, by móc ocenić, czy, i ewentualnie gdzie, zmiany są potrzebne. Szybko zaprezentuję również rzecznika prasowego, ale chcę zobaczyć jak działają służby prasowe, jak działa komunikacja. Do tej pory nie oceniałam jej najlepiej, ale tu wracam do tezy, że ryba psuje się od głowy. Potrzebna jest wypracowana i skuteczna strategia komunikacji i promocji, i wiele razy pytając o to jako radna, słyszałam, że jest niepotrzebna. Nie zgadzam się z tym. A dobrym przykładem jest … moja kampania wyborcza.

A nazwiska, które wymieniłam, są w grze?
Jest w tym ziarno prawdy.

Będzie reforma urzędu? Takie pytania teraz pojawią się w przestrzeni publicznej. 
A co to znaczy reforma urzędu?

Na przykład łączenie wydziałów, albo zmiana kompetencji tych wydziałów, albo na przykład likwidacja MZUK albo połączenie ZDM-u z Wydziałem Inwestycji i Remontu. Powołanie ogrodnika miejskiego czy architekta miejskiego. 
Zmiany będą tam, gdzie są potrzebne. Mam w planie powołanie Architekta Miasta, którego kompetencje będą znacznie wykraczały poza obecne kompetencje wydziału architektoniczno – budowlanego. Architekt Miasta ma być wizjonerem urbanistycznego kształtu Gliwic. To on powinien nadzorować wydziały architektury i budownictwa, zagospodarowania przestrzennego, geodezji i rozwoju miasta oraz współpracować z architektem zieleni. Tylko taka współpraca gwarantuje powrót do idei Miasta – Ogrodu w jego nowoczesnej, odpowiadającej obecnym wyzwaniom urbanistycznym, wizji miasta. To jego zadaniem będzie wprowadzenie architektonicznego ładu. Być może pomocna tu byłaby uchwała krajobrazowa, o którą kilkukrotnie dopominałam się w tej kadencji rady miasta, zakładając, że pierwotnie powinna ona objąć rejon starówki lub jej części, docelowo rozszerzając swój zasięg. 

Czy zamierza Pani przeprowadzić aktualizację planu przestrzennego zagospodarowania miasta uwzględniając aktualne potrzeby rozwoju miasta, ale także zobowiązując projektantów i projektantki do dbałości o istniejący w mieście zasób architektoniczny i przyrodniczy?
Zmiana przepisów w zakresie zagospodarowania przestrzennego już wymaga od nas pracy w tym zakresie. Mamy w Gliwicach wiele do zrobienia na tym polu, bo dotychczasowym, starszym planom zagospodarowania brakuje konsekwencji w dbałości o ład przestrzenny, a przypisane do wielu terenów funkcje budzą słuszne protesty mieszkańców. Warto zadbać, by priorytetem w zrównoważonym rozwoju miasta był człowiek, gliwiczanin i jego potrzeby. Miasto nie może być traktowane jak biznes, bo rolą miasta jest dostrzeganie i odpowiadanie na potrzeby mieszkańców. A te w Gliwicach dotyczą komfortowego, zdrowego życia. I plany zagospodarowania przestrzennego muszą to uwzględnić. 

Bardzo istotną sprawą dla miasta, będącą tak naprawdę leitmotivem pani prezydenckiej kadencji, jest budowa szpitala. Pojawiły się dwie koncepcje. Ta, nad którą miasto pracowało dość długo, a finalnie rozstrzygnęło już przetarg na budowę, nie ma jednak źródeł finansowania, oprócz 300 mln zł w Wieloletniej Perspektywie Finansowej, rozłożonych na kilka lat. Jest i pani pomysł z kampanii, czyli budowa szpitala klinicznego praktycznie od zera. Zaskoczyło to wiele osób. 
Chyba nie do końca wybrzmiała moja koncepcja. Otóż Gliwice potrzebują szpitala zabezpieczającego nie tylko mieszkańców miasta, ale też powiatu. I moja propozycja dotyczyła połączenia szpitala miejskiego z klinicznym. Zresztą o budowie mówimy już kilkanaście lat.

Dokładnie - dwadzieścia. 
No właśnie. Więc gdy przyszło mi zmierzyć się z tematem i rozpoczęłam spotkania, wszyscy, naprawdę wszyscy, zaangażowani w tę kwestię mówili, że głównym problemem jest brak źródeł finansowania. W mieście od początku o tym wiedziano, mimo że komunikaty, które szły w świat były takie: są pieniądze z KPO i my je wykorzystamy, co jest nieprawdą. Nieprawdą jest również to, jakoby ministerstwo zapewniało, że pieniądze będą. Widziałam co się dzieje, mam też dokumenty i trochę przerażona sytuacją, brakiem wizji, jak takie finansowanie znaleźć, szukałam rozwiązań. Akurat znam i cenię środowisko Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, a wiedziałam, że oni też stoją przed trudną decyzją, bo muszą przenieść swoje kliniki, rozrzucone po miastach, na dodatek funkcjonujące w starych budynkach.

No ale Śląski Uniwersytet Medyczny był zaskoczony koncepcją budowy szpitala klinicznego w Gliwicach, bo chcieli to zrobić u siebie. 
Nie do końca, bo mieli problemy z tą inwestycją. Rozmawiałam więc z byłym rektorem i obecnym kanclerzem, pytając o ich plany i możliwość wspólnego działania. Myślałam o tym projekcie jeszcze zanim zdecydowałam się na kandydowanie uznając, że trzeba znaleźć zabezpieczenie medyczne dla Gliwic bez względu na to, kto będzie tutaj rządził. Szpital miejsko-kliniczny ma być budowany etapami. W pierwszym - część zabezpieczająca Gliwic, w kolejnych – moduły, nazwijmy je roboczo, specjalistyczne. Jesteśmy już po wstępnych analizach. Najważniejsze by nie wydłużył się czas inwestycji, szczególnie części miejskiej. Wygląda też na to, że da się wykorzystać działkę przy Kujawskiej i projekt, rozbudowując go, bo nie jest tajemnicą, że ten szpital będzie dużo większy.

Podczas wyborów zaufało pani wiele grup społecznych. Odbyła Pani tysiące rozmów, uścisnęła jeszcze więcej dłoni. Bardzo silnie zaangażowała się w kampanię strona społeczna, reprezentowana przez różne grupy nieformalne. To jest ogromne zobowiązanie. 
Kiedy pani to mówi, mam dreszcze, bo dla mnie był to ważny moment w kampanii. Byłam tym zaszczycona i oczywiście jest to dla mnie ogromne zobowiązanie.

Na pierwszym miejscu, wybita wielkimi czerwonymi literami, jest partycypacja. Bardzo pojemne określenie, pod którym kryje się wiele różnych rzeczy. Myślę jednak, że kluczem do sprawy jest prezydentka dostępna. Czy będzie można wpaść na kawę i podyskutować o problemach ot tak, z marszu? 
Będzie można. Jako radna po prostu udostępniłam swój telefon i swojego maila. Spotykałam się w biurze rady miasta, w lokalnych restauracjach, czasami gdzieś w bibliotece, tam gdzie było blisko danemu mieszkańcowi. I żeby była jasność, nigdy nie ograniczałam się do swojego okręgu, jeśli dzwoniono do mnie z jakimś problemem, starałam się go rozwiązać albo pomóc rozwiązać. I tego nie chcę zmieniać. Mój konkurent uważał, że tak się nie da. Myślę, że świat się zmienia i nie tylko się da, ale mieszkańcy tego potrzebują. Jestem osobą otwartą, lubię spotykać się z ludźmi, nawet wtedy gdy pojawiają się kontrowersje.

W nowej Radzie Miasta mamy ciekawy układ: Koalicja dla Gliwic – 6 mandatów, PiS - 7, Koalicja Obywatelska - 10, Nowy Ratusz - 2. Wystarczy, że Koalicja Obywatelska popracuje nad jednym z radnych Koalicji dla Gliwic i macie większość. 
W ogóle nie myślę w takich kategoriach.

Ale doświadczyła Pani przecież w czasie tej kadencji od radnych ze swojego ugrupowania ewidentnego głosowania po stronie KdG. 
Ci radni nie są już radnymi, nie dostali szansy kandydowania. Dużo rozmawiamy o współpracy w Radzie i chciałabym to robić ze wszystkimi radnymi. Z każdym, kto będzie chciał dobrze dla miasta.

A jaki wpływ będzie miała Pani formacja polityczna na rządzenie w Gliwicach?
Ale o co Pani konkretnie pyta?

Czy to będzie ręczne sterowanie, czy będzie Pani jeździć do Warszawy i rozmawiać z Donaldem Tuskiem?
Ale po co?

Może to będzie dobre dla miasta?
Przynależność partyjna jest o tyle dobra, o ile służy dobrym rzeczom. Jeśli to ugrupowanie, w którym jestem, będzie chciało robić dobre rzeczy dla Gliwic, zawsze z przyjemnością będę otwarta na takie rozwiązania, i to jest jedyna rzecz, która jest dla mnie w tej perspektywie ważna. Samorząd ma być samorządem. Wielokrotnie pokazałam, że dla mnie wartością jest współpraca. I myślę, że dobrze zdałam ten egzamin. Gdy działy się rzeczy ważne, wbrew temu, co działo się na ogólnopolskiej scenie politycznej, współpracowałam z tymi, którzy byli gotowi na dobre projekty, narażając się niejednokrotnie na ataki chociażby ze strony urzędującego prezydenta, który pisał w mojej sprawie listy do Donalda Tuska, jak to razem z radnymi PiS wspieramy mieszkańców w obronie Wilczych Dołów. 

Senator Zygmunt Frankiewicz poskarżył się premierowi na pani męża, angażującego się pani kampanię i obrażającego senatora.
Przemilczę temat pana senatora i tego jak funkcjonował w kampanii, mam już dość złych emocji.

W Gliwicach pierwszy raz w historii mamy kobietę – prezydentkę miasta. Co się teraz dzieje w głowie Katarzyny Kuczyńskiej-Budki? 
Zaskakuje mnie mój stoicki spokój. W trakcie wieczoru wyborczego byłam chyba najbardziej spokojną osobą na sali. Nie wiem z czego to wynikało. Może podświadomie wierzyłam w mądrość gliwiczan, w to, że można coś zrobić lepiej, bardziej wykorzystując potencjał naszego miasta. Sądzę, że spokój dawało mi i to, że w kampanii zrobiłam 100 proc. z tego, co sobie założyliśmy. Wielu ludzi mi zaufało i zrobię co w mojej mocy, żeby nie zawieść pokładanych nadziei. Prezydent jest tylko wynajętym za pieniądze podatników mieszkańców menadżerem i ma dobrze wykonywać swoją pracę, w związku z tym mieszkańcy mają prawo go oceniać, krytykować, podpowiadać, oczekiwać załatwienia konkretnych spraw. Ale prezydent w pojedynkę nie zrobi nic. Po pierwsze musimy mieć dobre grono współpracowników, a po drugie, i to jest ideał, stworzyć taki model, w którym po pierwsze tożsamość miasta jest dla nas ważna, po drugie i ważniejsze - zbudować markę miasta, z której będziemy dumni.

Galeria

wstecz

Komentarze (1) Skomentuj

  • Czarno to widzę 2024-05-04 16:44:22

    Za dużo słów