Człowiek energiczny, pracowity i mocno zaangażowany w swoje pasje. Pionier artystycznego tatuażu w Polsce.
Urodził się 48 lat temu w Jastrzębiu-Zdroju i mieszkał tam do 24. roku życia. - Miasto – sypialnia, a w czasach mojego dzieciństwa wielki plac budowy – wspomina. - Dla małolatów było to jednak idealne miejsce do zabawy i eksploracji. Wtedy fascynowałem się kulturą Indian. Do tego stopnia, że próbowałem się uczyć języka Apaczów. Średnio mi to jednak szło (śmiech).
Rodzinnie był naznaczony sztuką. - Uwielbiałem rysować - zapewnia. - Wyssałem to pewnie z mlekiem matki, bo ona miała spory talent w tej dziedzinie. Niestety, szara komuna, a potem proza życia skutecznie skasowały jej marzenia o pójściu na Akademię Sztuk Pięknych.
Co nie udało się mamie, udało się jemu, ale to poprzedził burzliwy i pełen buntu okres dorastania. - Nastoletnią młodość miałem bardzo rock’n’rollowo-punkową i nie w głowie była mi nauka w liceum plastycznym – opowiada. - W porę mi jednak ta fascynacja subkulturą przeszła. Zrobiłem maturę i poszedłem na studia artystyczne do Cieszyna.
Studiował zaocznie, bo już w tamtych czasach zajmował się tym, co do dziś jest jego pracą i wielką pasją – tatuażem. - Ta sztuka była obecna obok mnie, ale były to bardzo proste formy. Ja to nazywam tatuażem „brudnym i koślawym” - mówi. - Kiedy byłem nastolatkiem obracałem się wśród punków, skinów. Malowałem im wzory na koszulkach, kurtkach, naszywkach.
Na początku lat 90. sztuka tatuażu dopiero w Polsce raczkowała. - Ten nurt szybko mnie jednak porwał - przekonuje. - Szukałem praktyk w powstających wówczas studiach i kiedy w jednym z nich pokazałem swoje rysunki od razu znalazłem pracę. Zostałem rysownikiem projektów tatuaży, ale byłem wtedy pewien, że wkrótce zostanę tatuatorem i będę miał swoje studio.
Kiedy pytam skąd bierze inspirację odpowiada: daje mi ją życie i obserwacja otaczającego świata. Nie ukrywam jednak, że najbliżej mi do tatuażu historycznego, etnicznego. - W rozwijaniu pasji pomogły mi też studia. Tytuł mojej pracy magisterskiej brzmiał: „Tatuaż w sztuce i sztuka w tatuażu” – wspomina.
W 1998 r. uczestniczył w pierwszej w naszym kraju międzynarodowej konwencji tatuażu i wygrał tam nagrodę w kategorii tatuaż realistyczny! To była wystarczająca inspiracja by założyć własny biznes. Rok później otworzył studio tatuażu w Zabrzu, równolegle zaczął też wydawać branżowe pismo.
Ta lokalizacja nie była jednak szczytem jego marzeń, bo dużo bardziej podobały mu się Gliwice. - One od razu mnie ujęły. Miasto nauki, bogate, z historią, klimatyczną starówką i ulicą Zwycięstwa, tętniącym życiem rynkiem, koncertami w Gwarku – wylicza.
Gliwice tak go przyciągały, że wkrótce zamieszkał w naszym mieście i zaczął tu rozwijać swoją pasję. Najpierw w studio przy Zwycięstwa, a potem przy Dworcowej. Od kilku lat pracuje przy ul. Krupniczej, a w obrębie swojej pracowni zorganizował jedyne w Polsce muzeum tatuażu, które przybliża historię i konteksty – etnograficzny, kulturowy, społeczny – sztuki malowania na ciele. Duża część pokazywanych tam eksponatów pochodzi z USA. Przez siedem lat dzielił bowiem życie między dwa kontynenty, prowadząc gliwickie studio przez internet oraz zaufanych pracowników. Ostatecznie jednak wrócił do Polski.
W wolnych chwilach uwielbia podróżować. Jego pasją jest też muzyka. Stworzył m.in. Tattoo Guns, jedyną w Polsce grupę złożoną wyłącznie z tatuatorów.
Poznajcie ulubione miejsca w Gliwicach Piotra Wojciechowskiego – tatuatora, kolekcjonera i animatora kultury. (s)
Komentarze (0) Skomentuj