Anduś, Walentyna, Teodor, to kilka podopiecznych, które zamieszkują u Barbary Stachury w Sośnicowicach. Od blisko trzech lat trafiają do niej zwierzęta, które wymagają pomocy, bo są niepełnosprawne.

Zwierzęta odgrywają wielką rolę w Pani życiu, od zawsze była miłość do zwierząt? 
Zwierzęta są ze mną od zawsze, już w wieku siedmiu lat zaczęłam opiekować się kotką, która pojawiła się u mnie w domu, a przyniósł ją mój brat. Znalazł takie małe kocie, na oko miało z 2 tygodnie, już wtedy karmiłam je butelką. Była z nami 14 lat, jednak zmarła na raka, natychmiast przygarnęliśmy kolejnego kociaka. Nowy zwierzak to najlepszy plaster na ranę, nie było sensu się zadręczać. Po namowach weterynarza postanowiłam, że przygarnę największego biedaka, który potrzebuje domu i tak Miluś stał się nowym członkiem rodziny. Po jakimś czasie kolejny kotek, który miał trafić do uśpienia, a miał zaledwie miesiąc, po telefonie od weterynarza znalazł bezpieczne schronienie. Kiedy przeprowadziłam się z mężem i kotkami do Sośnicowic, to przyplątała się do nas kotka, która po kilku dniach przyprowadziła swoje dziecko i tak z dwóch kotów zrobiły się cztery. We wrześniu obdarowała nas kolejną piątką kociąt. Sama wraz z mężem musiałam wychowywać maluchy, bo kotka je zostawiła. Karmiliśmy maluchy i pomagaliśmy im przy toalecie. Zwierzaki nas kochają, bo po kotkach pojawiła się na podwórku Koko – kura, którą przygarnęliśmy i postawiliśmy dla niej kurnik, a kolejną przywiózł mąż, który znalazł błąkającą się po lesie. Także jak widać - zwierzęta bardzo nas kochają.

Każde zwierzątko traktowane jest jak prawdziwy członek rodziny.. 
Dla mnie i męża nie ma wielkiej różnicy - zwierzę, a człowiek. Wszystko chce żyć, wszystko czuje, wszystko myśli, czasem trzeba przytulić, chociażby tak jak koguta, którego mam na kolanach.

Jak rozpoczęła się przygoda ze zwierzakami, które potrzebują pomocy, ponieważ są niepełnosprawne? 
Wszystko zaczęło się od naszego sąsiada, który na jesień w 2019 roku przyniósł rannego gołębia – Andusia. Był on w opłakanym stanie, miał całą zakrwawioną głowę, wielkie wybałuszone oko. U weterynarza okazało się, że został zaatakowany przez jastrzębia. Nie obyło się bez zastrzyków, kropelek, jednak w ostateczności trzeba było usunąć jedno oko. Po czasie okazało się, że nie widzi on także na drugie oko, do tego ma neurologiczne problemy. Anduś to pierwszy niepełnosprawny, jest niewidomy, trzeba mu pomagać – karmić oraz dawać mu pić.

Kto pojawił się następny? 
Kolejny był Teodor, malutki kurczaczek, miał bodajże z tydzień. Pewni Państwo przyjechali do weterynarza z kurczakiem, ponieważ jastrząb chciał go porwać, ale wypuścił, jednak połamał mu nogę. Strasznie chciał żyć, a Państwo, którzy go przywieźli nie mogli go zatrzymać, dlatego jak zawsze telefon od weterynarza do mnie, czy przygarnę. Gdy trafił do mnie oraz męża, miał jeszcze obie nogi, jednak gdy noga nie chciała się zrastać, podjęłam decyzję o usunięciu kończyny. Teodor fajnie sobie radzi, po operacji był zawijany w kocyk, aby się nie forsował i cały czas chodził na rękach. Kiedy tylko chciałam go na chwilę odłożyć, to darł się tak, że nie można go było zostawić, chociażby na krok. Taka z niego przylepa, że potrafi przesiedzieć na kolanach całe dnie.

Czy opieka nad zwierzakami jest trudna?
Teodor nie ma jednej nogi, czyli nie może się podrapać, dlatego trzeba go wyszczotkować i zadbać o niego. Nauczyłam się wielu rzeczy, o których wcześniej bym nawet nie pomyślała - szczotkowanie koguta, smarowanie maściami, są rzeczy, które nawet by mi nie przyszły do głowy, a trzeba wykonać, by pomóc zwierzakom. Nie ma zbyt wielu informacji na temat pielęgnacji kur, bo większość dotyczy hodowli wielu setek drobiu. Prawda jest taka, że kurę się w tym kraju nie leczy, tylko się ją zjada. Jednak co ciekawe - zapoczątkowaliśmy u naszego weterynarza leczenie kur, bo wcześniej nikt nie przychodził w tej sprawie, a dzięki nam ludzie zaczęli odwiedzać lekarza ze swoimi kurami.

Przyjmowane są wszystkie zwierzaki? 
Przygarniamy wszystkie zwierzaki od naszych znajomych, którzy do nas przychodzą. Nie jestem schroniskiem, by przyjmować wszystkie zwierzęta, dlatego przygarniam tylko te od znajomych, bo oni wiedzą, że się nimi dobrze zajmę, a nie od obcych osób, ponieważ każde zwierzątko to są jednak koszta, a leczenie niestety nie jest tanie.

Kto jeszcze potrzebował pomocy w ciągu tych trzech ostatnich lat? 
Rasowy gołąb pocztowy - Korso, miał krwiaka pod skrzydłem, następnie Walentyna to także gołąb pocztowy, który nie lata, ponieważ ma problem ze skrzydłem, możliwe że miała spotkanie z drzewem, albo coś ją zaatakowało. Tutaj mamy ciekawy przypadek, bowiem gołąb co nie lata zakochał się w gołębiu, co kuleje. Kolejni to Kalasanty i Pafnucy, gołębie, które się podleczyły, odpoczęły i poleciały dalej. Później Zuzia – kaczka, która została pogryziona, więc przyjęliśmy ją, przeszła rehabilitację, stworzyliśmy dla niej staw.

Chore zwierzęta to nie tylko odpowiedzialność, ale również koszta, które ze względu na jedzenie, czy leczenie nie są małe.. 
Jedzenie dla zwierzaków musi być lepsze niż jakieś karmy kupowane w dyskontach, kiepskie jedzenie oznaczać może to, że zwierzaki będą częściej chorować. Leczenie niestety nie jest tanie, a muszę brać pod uwagę, że środki są ograniczone, bo wypłata nie jest z gumy. Trzeba mieć uskładane pieniądze na leczenie, bo to są sterylizacje, odrobaczania, szczepienia, czy maści. Pracuję, by moje zwierzęta miały godne życie.

Patrycja Cieślok-Sorowka
 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj