W Czytelni Sztuki około sześćdziesięciu zdjęć Krężela w wyborze kuratora, Wojciecha Nowickiego.  
Z fotografem Bogdanem Krężelem *rozmawia Małgorzata Lichecka.

Fotograf zawsze dziwnie się czuje wśród swoich zdjęć. Przynajmniej ja tak mam. Opowiem Ci skąd ta wystawa w Czytelni Sztuki. 

Chciałeś zobaczyć siebie sprzed lat?

A skąd, dobrze wiem jaki byłem. 

No to pewnie pandemia … 

Porządkowanie to ja planowałem sobie za dwadzieścia lat dopiero, ale miałem bardzo dużo czasu i zabrałem się za przeglądanie negatywów. 

Wyszło Ci na dobre. Wystawa „Początki (Gliwice i dalej) się z tego narodziła. Można na niej zobaczyć ponad 60 Twoich prac. 

Wciągnęło mnie to, a jakże. Bo to są prawdziwe początki Bogdana Krężela. Na przykład zdjęcie z okładki katalogu zrobiłem bodaj w1989 roku, ale w ogóle go nie pamiętam. Zatem otwarcie szuflad było dla mnie podróżą w czasie i do czasów, kiedy zaczynałem. Część fotografii pamiętam bardzo dobrze, część zupełnie wyparowała z mojej głowy. Ale są takie, które w tej szufladzie czekały na mnie te dwadzieścia parę lat. Żebym wizualnie dojrzał i je zobaczył. Z negatywów, nota bene Fotonu, zrobiłem cyfrowe stykówki, żeby łatwiej się przeglądało cały materiał. I nagle bum, fantastyczna klatka. TA klatka. 

Założyłeś profil na Instagramie. 

Tak, to ważne narzędzie. I wyobraź sobie, że kiedy już tych zdjęć trochę zamieściłem miałem telefon. 

Z Gliwic.

Dzwonił dyrektor muzeum i zaproponował wystawę. 

Przeglądałam profil. Faktycznie sporo cykałeś tych zdjęć. 

O! Nie używaj przy mnie słowa „cykać”. Nienawidzę go... 

Cofam to cykanie. Wyrwało mi się... 

Ale już padło! Nigdy tak nie mów. Słowa determinują. To tak, jakbyś do prawnika powiedziała papuga, nie byłby zachwycony. 

Kiedy zaczęła się fotografia? 

Wiesz były różne szaleństwa. Chłopaki z osiedla mieli rybki, ja też, potem nastała era świnek morskich, więc u mnie pojawiła się Jadzia. A potem wszyscy anektowali łazienki, bo wywoływali zdjęcia. Dostałem od ojca stary, poniemiecki, powiększalnik i też zacząłem. Słuchaj ten moment kiedy pojawia się obraz … zajebiste to jest. To był czas kiedy nigdzie się bez aparatu nie ruszałem. Moja Praktica była dość duża i ciężka jednak zawsze ze mną. Towarzyszyła moim wyjściom do szkoły, sklepu, do znajomych, przez co mogłem rejestrować co mnie w danej chwili urzekło. Taki mój osobisty zapis. To odkrycie zdeterminowało wszystkie moje późniejsze wybory. 

Zdaje się, że miałeś zostać mechanikiem samochodowym. 
Tak, uczyłem się w zawodówce samochodowej, bo mój tata chciał, żebym miał porządny zawód. Ale szybko zorientowałem się, że ja mechanikiem na pewno nie będę. 

I wtedy... 

Poznałem pierwszą ważną osobę, którą śmiało można nazwać ojcem chrzestnym tego, co dziś zawodowo robię. W latach 90. należałem do klubu wysokogórskiego Czarci żleb, prowadził go Piotr van der Coghen, ratownik górski, twórca Grupy Jurajskiej GOPR. I on mnie skontaktował z Bogdanem Blajerem. To on jest tym ojcem chrzestnym. Bardzo szybko zorientował się, że moja fotografia jest czymś więcej niż rejestrowaniem, zauważył pasję. Bogdan pracował wtedy dla wielu znanych tytułów, ale żył z malowania kominów. Tak zarabiał na fotografowanie. Pokazał mi bardzo wiele ważnych rzeczy: jak operować światłem, opowiadać poprzez zdjęcia, budować reportaże. Więc wybór fotograficznej szkoły policealnej w Katowicach nie mógł być zaskoczeniem. No może nie dla moich rodziców. Byli zrozpaczeni, bo nie otworzę zakładu mechaniki pojazdowej i z czego będę żył!? Mieli rację, z fotografowania nie dało się Ale miałem szczęście, no i pasję. A po Katowicach była Łódź i zaoczna filmówka. 

Pamiętasz swoje pierwsze prasowe zdjęcie? 

Nie… pewnie któreś w Wiadomościach Rudzkich, bo tam zaczynałem… ale które to było… nie wiem. Mam wszystkie negatywy z dokładnymi opisami typu rodzaj wywoływacza, rozcieńczenie, temperatura i inne parametry, ale nie mam nic z Rudy Śląskiej, to jedyny fragment mojego fotograficznego życia, który zniknął. Nie wiem jakim cudem…

W Krakowie miałeś dobry start. Od razu gwiazdy teatru przed twoim obiektywem. 

Najpierw była Gazeta Krakowska. To było inne życie, legitymacja prasowa otwierała kluby, galerie, no wszystko. Poznajesz w przyspieszonym wariackim tempie całe miasto. Więc pierwszy rok pracy był jak karnawał nieustający, dzień w dzień. Dowiedziałem się także oczywiście wielu przydatnych dla fotografa rzeczy. 

Na przykład takich, że do redakcji Przekroju się nie chodzi. 

A ja grzecznie stawiłem się w pracy i trafiłem na Witka Siemaszkiewicza, drugą ważną dla mnie osobę. Zadaniem, które zapamiętałem było sfotografowanie Jana Frycza. Wymyśliłem, że fajnie graficznie będzie wyglądał jako … kominiarz. Dzwonię do pana Jana, opowiadam mu o tym pomyśle, zgodził się, więc przez pół dnia pracował w kominiarskim fachu. Kiedy go niedawno spotkałem, serdecznie się uściskaliśmy i powiedział „panie Bogdanie do dziś pamiętam jak te kominy czyściłem”. To był moment kiedy zauważyłem, że wariactwo, które w sobie masz, jest w stanie nakłonić ludzi do różnych dziwacznych rzeczy. Tak, jak to było z wokalistą jazzowym Markiem Bałatą. Witek pożyczył mi nagrania, puszczałem je sobie i, myjąc naczynia, wyobrażałem, jak cudowanie by było gdyby on, w takim operowym geście, wypluwał strugę wody. A to nie takie proste. Spróbuj, a się przekonasz. Ale Bałata nie protestował i tak przez pół godziny ćwiczyliśmy plucia. Zdjęcie robiłem aparatem Rolleiflex -em 6x6 więc efekty zobaczyłem dopiero w redakcji. 

Poczułeś, że jako fotograf masz władzę.

O tak. Że ludzie, z niewyjaśnionych do dziś powodów, wchodzą w te moje pomysły. 

I lubisz tę władzę?

Oczywiście! To szalenie przyjemnie. 

I nigdy nie miałeś kłopotów? 

Kłopotów? Nie, raczej drobne usterki. Na przykład u pani Marii Koterbskiej. Przyjechałem na zdjęcia do jej mieszkania w Bielsku. Chwilę mnie zatrzymała w saloniku i powiedziała, że musi po coś iść do drugiego pokoju. I nagle słyszę, że gdzieś dzwoni i pyta: „czy to redakcja Przekroju, bo jest u mnie taki pan, nazywa się Bogdan Krężel i ja nie jestem przekonana czy on jest od was, bo tak się dziwnie zachowuje”. Kiedy już się dowiedziała, że ja to ja, wróciła jak gdyby nigdy nic i kontynuowaliśmy naszą sesje. To było przeurocze. Był czas, kiedy ze względów finansowych korzystałem wyłącznie ze światła zastanego. Lubiłem np. fotografować w bramach, które dawały ładne kierunkowe światło, a jesienią i zimą nie kapało w nich na głowę. Ale wtedy trafiła mi się sesja we wnętrzu. Była specyficzna, ponieważ odbyła się praktycznie w ciszy. Nie zamieniłem z dyrygentem Janem Krenzem, którego portretowałem, ani jednego słowa. Zrobiłem trzy zdjęcia, traktując je w pewnym sensie jako rozgrzewkę. Tymczasem po tych trzech klatkach Krenz wstał z fotela, założył kurtkę i wyszedł. Nawet nie zdążyłem go obrazić… Poczułem się, jakbym był budką, w której kiedyś robiło się tzw. błyskawiczne zdjęcia paszportowe. Miałem szczęście, że poza, w której sfotografowałem mojego modela, była na tyle efektowna wizualnie, że spośród tych trzech naświetlonych kadrów wybrałem taki, który zadowolił zleceniodawcę.

Jak patrzysz na tego Bogdana z przeszłości, z Gliwic, biegającego z aparatem, to co sobie myślisz. 

Nie ma tamtego Bogdana. Już ci mówiłem. Fotografia jest miłością mojego życia, ale też jest ważna w kontekście zmian osobowościowych. Wersja mnie, która robiła zdjęcia z wystawy w Czytelni to był zakompleksiały, jąkający się, nieśmiały chłopak. Byłem wtedy zupełnie innym człowiekiem. I fotografia wydobyła ze mnie rzeczy niesamowite. Nagle musisz wychodzić do ludzi, nie na chwilę, tylko cały czas jesteś wśród nich, i aparat wyzwalał we mnie odwagę, znikały bariery. W Krakowie, w Warszawie, kiedy pracowałem dla Przekroju, Newsweeka i innych wydawców i wydawnictw spotykałem się z aktorami, aktorkami, politykami, ludźmi ze świecznika. Ludzie często traktują ich jak Bogów. Musisz to przeskoczyć. Ale to ciągle za mało. Oni muszą zyskać przekonanie, że to, co dzieje się teraz, nawet jeśli to nie jest prawda, jest najważniejszym momentem w ich życiu i najlepszym zdjęciem jakie powstaje. 

Bogdan Krężel
Urodzony w Gliwicach , rocznik 1969, jest dziś znany z tworzenia wyrazistych portretów, publikowanych w „Przekroju”, „Newsweeku”, „Polityce”, Wydawnictwie ZNAK, przez Krakowskie Biura Festiwalowego czy Festiwal Kultury Żydowskiej. Zaczynał od fotografii czarno-białej, pracuje dziś w kolorze, i to właśnie dobitny kolor jest jego marką rozpoznawczą. Do 9 września w „Czytelni Sztuki” można oglądać wystawę jego prac Początki (Gliwice i dalej). 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj