Z Patrycją Gwoździewicz, historykiem sztuki, kierowniczką Działu Sztuki i Rzemiosła Artystycznego Muzeum w Gliwicach, kuratorką wystawy „Oblicza czasu” prezentowaną do 12 czerwca w Willi Caro, rozmawia Małgorzata Lichecka. 

W jaki sposób muzeum budowało swoją kolekcję? 
Większość zegarów pochodzi ze zbioru przedwojennego, ale kilka cennych egzemplarzy podarowano, bądź zakupiono, w latach 1948, 1961, 1974. Wynika to z ksiąg inwentarzowych. Najprawdopodobniej też mieszkańcy, którzy zjawili się w Gliwicach, przekazywali to, co zastali, albo są to rzeczy przywiezione przez nich z Kresów. Jeśli popatrzeć na zbiór przedwojenny, a w nim najstarsze zegarki kieszonkowe, wiemy, że w Gliwicach mieszkała osoba blisko związana z zarządem Oberschlesiches Museum – zegarmistrz Konrad Richter – zakupy i dary, które czynił w imieniu muzeum są bardzo sensowne. Tak było w przypadku zegarków szpindlowych - bardzo cennych mechanizmach. Po jego śmierci, dary przynosiła do muzeum żona, bo pewnie do niej trafiali różni ludzie. Zresztą obecność żon w inwentarzach jest widoczna. Jako ofiarodawczynie różnych przedmiotów odnotowane są żony: drukarza, fabrykanta parasoli, właścicieli dóbr ziemskich.

Wśród darczyńców było też … miasto.
Tak. Magistrat Gliwic w 1909 r. podarował muzeum empirowy zegar stojący z interesującym mechanizmem. Najprawdopodobniej to ten z tarczą z Amorem wykuwającym na kowadle strzałę miłości. W kolekcji i na wystawie znajduje się też zegar wiszący z orłem z draperią w dziobie, podarowany przez pracowników firmy budowlanej. I wreszcie zegar w formie kotary zawieszonej na strzale. Te trzy obiekty, zaliczane do empirowych wiedeńskich już tworzą kolekcję.

W każdym zegarze z wystawy jest innych mechanizm.
Nie ma dwóch jednakowych. I w tym cała trudność, ale i przyjemność. Nasza wystawa jest i dla kolekcjonerów, i dla koneserów, i dla zegarmistrzów, i dla ludzi, którzy lubią posłuchać jak bije czy chodzi stary zegar. Na stronie muzeum można znaleźć kilkanaście brzmień. Dwanaście mechanizmów udało się uratować – rozebrano je do ostatniej śrubki, wyczyszczono, tam gdzie trzeba nasmarowano i poskładano. Na wystawie można je na żywo usłyszeć, choć staramy się robić przerwy, gdyż to naprawdę stare mechanizmy i szybko się „męczą”. Choć 150-letnie kieszonkowe zegarki firmy Patek&Czapek chodzą bez problemu.

Dawniej przywiązywano do zegarów bardzo dużą wagę. Po pierwsze były eleganckim i ważnym meblem, po drugie, dbano żeby były okazałe, zwracały uwagę, co świadczyło o statusie domu i rodziny. Ale były i osobistym przedmiotem użytkowym obecnym praktycznie codziennie.  Dziś kompletnie się tym nie przejmujemy, bo czas odmierzają telefony. 
Forma zegara odzwierciedla modę danego okresu. W XIX wieku były na przykład we Francji specjalne poradniki dla dekoratorów zalecające dopasowywanie form zegarów kominkowych do stylu i charakteru wnętrza. Jeśli urządzano salę o tematyce mitologicznej, to taki też musiał być i zegar. Na wystawie znajdują się dwa okazałe obiekty z okresu Cesarstwa ze złoconego brązu. I jeśli w dużej sali znajdowały się dwa kominki, to na jednym stała Diana, na drugim Merkury, bo mówimy tu cały czas o tematyce mitologicznej. Wypożyczyliśmy z Muzeum Narodowego w Krakowie także kilka zegarów wiedeńskich, wzorowanych na francuskich – widać dbałość o detal, każdy motyw jest inny. I dawniej i dziś ogląda się je z wielką przyjemnością.

Kiedyś był większy szacunek do zegarów?
Najpierw odmierzały czas na modlitwę – wzywał na nią gong, potem dołożono jedno koło zębate i wskazówkę pokazującą godzinę, a w miastach potrzebna już była większa precyzja związana z czasem pracy. I ten czas musiał być regularnie słyszalny – stąd gongi z wież zegarowych. To początki oczywiście, bo dość szybko zegary trafiają pod strzechy. Na wystawie mamy grupę zegarów tzw. wiejskich, w tym egzemplarz drewnianego, XVIII - wiecznego mechanizmu, wykonanego z bardzo twardego drewna, prawdopodobnie bukowego. Jego wykonanie było rodzajem ćwiczenia dla profesjonalnego zegarmistrza: metal był drogi, nie było zatem miejsca na eksperymenty, trzeba było swoją pracę precyzyjnie wykonać.

Wystawa to nie tylko zegary i zegarki... 
Ze zbiorów graficznych Muzeum w Gliwicach pochodzą litografie ukazujące cykl poświęcony obyczajowości związanej z ceremonią pogrzebową z początków XIX wieku widzianą oczyma francuskiego malarza przebywającego w Rzymie – Antoine Jean-Baptiste Thomasa oraz motywy związane z przemijaniem w stylu secesji oraz ekspresjonizmu. Aby dopełnić obraz szczególnie cenionych czasomierzy domowych pokazujemy kilka zegarów tzw. stołowych ze zbiorów muzeów narodowych w Krakowie i we Wrocławiu. Alegorie przemijania prezentują obrazy z XVII – XVIII wieku z Muzeum Narodowego we Wrocławiu, a codzienność – obrazy Olgi Boznańskiej i Bronisławy Rychter-Janowskiej z Muzeum Narodowego w Krakowie. W naszym trwaniu w codzienności i pamięci o czasie minionym, nie sposób przejść obojętnie obok pamiątek: zegarków po babciach i dziadkach, budzików po ojcach, czasem o popsutych mechanizmach, z którymi trudno się rozstać.

Trzecią część wystawy poświęcono zegarom jako nieodłącznemu elementowi codzienności. 
Warto zwrócić uwagę na ten, będący depozytem gliwickiego urzędu miejskiego. Przepięknie wybija rytm całej wystawy. Jego mechanizm jest w typie Gustawa Beckera, czyli najbardziej rozpowszechniony na Śląsku. Bardzo dokładnie odmierza czas, ma długie wahadło, z mechanizmem obciążnikowym, ma głębokie, niskie brzmienie. Praktyczne, „codzienne” zegary ustawiano na komodach, stolikach, w buduarach, w kuchni – w każdym pokoju musiał być zegar, bo była to fundamentalna część życia domu. Zegarmistrz, który reperował mechanizmy naszych zegarów (tę wystawę przygotowywaliśmy dwa lata), opowiadał, że w latach 80. ubiegłego wieku, kiedy on terminował u zegarmistrza, dziennie przynoszono do naprawy około 60 budzików. Trzeba je było w ciągu 10, 15 minut rozkręcić, naprawić, naoliwić i skręcić ponownie. Wydaje nam się, że to było nie tak dawno, wiele osób ma jeszcze takie budziki, ale już z nich nie korzystamy.

Gdyby miała pani wybrać jeden zegar z kolekcji prezentowanej na wystawie, który by to był? 
Zegar muzyczny z okresu georgiańskiego. Wybitne dzieło londyńskiego zegarmistrza, który, niestety, nie zostawił nam pełnej sygnatury. Na odwrociu tarczy widnieje jedynie literka „J”. Zegar jest, i tu drugie „niestety”, pozbawiony części mechanizmu muzycznego. W górnej części tarczy namalowano scenę w kuźni i widać, że postaciom obecnie brakuje ruchomych rąk. Zapewne ten mechanizm muzyczny działał w taki sposób, że wybijanie godzin, połączone z ruchem rąk postaci, dodawało zegarowi życia, a mieszkańcom domu rozrywki. Jest to dość popularny typ zegara angielskiego, tzw. brecket, który w XVIII wieku „podbił” Wiedeń i południowe Niemcy. Ten mechanizm jest niezawodny – do dziś wybija godziny i po nakręceniu chodzi przez tydzień.

Najbardziej osobiste są zegarki kieszonkowe, dla pań i panów. Bogato zdobione, ale i całkiem zwyczajne. 
Z okresu przedwojennego Muzeum w Gliwicach posiada zestaw trzech zegarków z paryskiej firmy Abrahama Louisa Bregueta. Mają bardzo cenny, choć niedokładny mechanizm , tzw. szpindlowy. Dlatego na przykład na filmach kostiumowych widać, że mężczyźni dość często je regulują i synchronizują. Udało nam się wychwycić darczyńców tych zegarków – szukając historii obiektu, dajemy mu tożsamość, kontekst historyczny, to, w jakich okolicznościach do nas trafił. Te zegarki są niezwykłe również z tego względu, że mechanizm pierwotnie był stosowany w zegarach ściennych, zminiaturyzowano go do rozmiaru mieszczącego się w kieszonce męskiej kamizelki.

Czy ich wielkość świadczyła o statusie posiadacza? 
Już sam fakt posiadania zegarka o tym świadczył. Mamy na wystawie zegarki kieszonkowe z blachy mosiężnej, srebrne, zdobione miniaturami, mamy tzw. patriotyczne, robione dla Polonii czy Wielkiej Emigracji –to wyroby firmy Patek& Czapek. W gablocie zobaczymy ten przedstawiający moment spotkania Jana III Sobieskiego z hrabią Welczkiem właśnie w Gliwicach. To najsłynniejszy w naszych zbiorach zegarek. I drugi kobiecy, patriotyczny, którego koperta zewnętrzna jest wysadzana brylantami i perłami, z wizerunkiem Tadeusza Kościuszki. Na te przedmioty, w całości wykonane ze złota, czekało się w firmie Patek&Czapek co najmniej rok.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj