Prywatne historie są niezwykle ważne. Na świecie znajdziemy przeróżne materiały, ale szalenie trudno do nich dotrzeć. Żeby je pozyskać, trzeba zasłużyć na zaufanie. To taki specjalny rodzaj więzów. 
Z Bożeną Kubit, kuratorką wystawy stałej „Żydzi na Górnym Śląsku”, prezentowanej w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich, filii Muzeum w Gliwicach, rozmawia Małgorzata Lichecka. 

Można powiedzieć: nareszcie. Wystawa jest zwieńczeniem wieloletnich starań zespołu specjalistów. Max Fleischer, projektant domu przedpogrzebowego, dziś siedziby DPŻG, na pewno byłby z niej dumny.    

Mam nadzieję. Kiedy muzeum zamierzało przejąć obiekt, w pierwszym odruchu zaproponowałam wystawę o gliwickich Żydach, sugerując jednocześnie potrzebę szerszego ujęcia tematyki oraz uruchomienia muzeum Żydów górnośląskich. Wcześniej pojawiały się propozycje, by taka instytucja znalazła się na przykład w dawnej synagodze w Wielowsi, ale dla mnie już wtedy było jasne, że najlepiej do tego celu nadaje się reprezentacyjny budynek zaprojektowany przez Maksa Fleischera. 

Ma w sobie tajemniczość i pewien nieopisany rodzaj siły przyciągania. 

Nie ulega wątpliwości, że to obiekt wyjątkowy. Jeśli zaś chodzi o Żydów górnośląskich, zdawałam sobie sprawę z trudności materii badawczej, do której należało podejść prawie od zera. Szczerze? Bałam się, czy podołam.

Ale skoro już weszliście na tę ścieżkę, nie było odwrotu. Zresztą, praca nad scenariuszem była trudna, ale pewnie też fascynująca. 

Przeczytałam dziesiątki książek, spędziłam wiele godzin, poszukując informacji w różnych, często nieoczywistych, miejscach, a lista bibliograficzna liczy już ponad 500 pozycji. Podczas opracowywania scenariusza, zamykającego się w prawie pół tysiącu stron, sprawdzaliśmy każdy drobiazg w kilku źródłach. Scenariusz wysłałam do weryfikacji m.in. dr Eleonorze Bergman z Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, która wniosła szereg bardzo cennych uwag. 

Decydując się na wystawę o tej tematyce, potrzebowaliście ludzi do współpracy. 

I to odpowiednio dobranych naukowców. Powołaliśmy zespół złożony z historyków i pasjonatów, spotykaliśmy się i dyskutowali o tym, co znajdzie się na  ekspozycji. Już na początku należało rozstrzygnąć dość istotną kwestię: jak w naszych badaniach i poszukiwaniach potraktujemy Górny Śląsk. 

I na czym stanęło?

Skupiliśmy się na pruskim Górnym Śląsku, odrzucając, z żalem, Śląsk austriacki, z zupełnie innymi uwarunkowaniami. Uzasadniamy i tłumaczymy to rozgraniczenie oraz wybór zaraz na wstępie wystawy. Pokazujemy także zmianę granic i przynależności państwowej Górnego Śląska przez wieki. Przedstawienie tego w skrótowej, skondensowanej formie nie było łatwe, ale udało się.    

Podczas prowadzenia badań zdarzały się momenty euforyczne, bo natrafiłaś na coś, co dotąd nigdzie nie wypłynęło? 

Było wiele takich momentów. Odkrywaliśmy nieznane nam wcześniej dokumenty czy  ilustracje. Ale niekiedy trafiałam też na historie dobrze przebadane, lecz powszechnie nieznane. Dobrym przykładem są dzieje Fraenklów i Pinkusów, dwóch żydowskich rodzin z Prudnika. Doskonale znają je tamtejsi pasjonaci i badacze, ale to taka lokalna sława. A oni wybudowali pół miasta, stworzyli jedną z najważniejszych w Europie fabryk tekstyliów. Zaś księgozbiór Maksa Pinkusa, nazwany przez niego  Biblioteką Śląską, stanowi obecnie cenną część dzisiejszej... Biblioteki Śląskiej. 

Mnie najbardziej intrygują historie rodzinne. 

Na wystawie znajduje się zdjęcie Susi Ritter. Stoi na nim z tytą, a zrobiono je pierwszego dnia szkoły, który w 1934 roku przypadał na początku kwietnia. Jej historia jest niezwykła: ojciec podczas pierwszej wojny światowej był zasłużonym  żołnierzem, odznaczonym medalami. Matka – odważną i równie utytułowaną pielęgniarką. W latach 30. karta się odwróciła i  nie miał już znaczenia ich patriotyzm czy lojalność - oboje zginęli. Ernst Ritter zaraz po tzw. nocy kryształowej w obozie w Buchenwaldzie, Emma Ritter w 1942 roku w Auschwitz. Susi przeżyła, bo dzięki  akcji ratowania żydowskich dzieci, tzw. kinder transportowi, znalazła się w 1940 r. w Palestynie. Dziś mieszka w Izraelu. 

Jak znajdujesz tych ludzi?

Może mam szczęście… Zazwyczaj to ciąg przeróżnych zdarzeń, którymi niejednokrotnie rządzi przypadek. Z Susanną Ritter było tak... Po wystawie "Żydzi gliwiccy" niejednokrotnie proszono mnie o wyszukanie grobów. Okazało się, że pani Ritter też szukała swego ojca na cmentarzu przy ul. Poniatowskiego. Zabraliśmy się do tego wspólnie z moim mężem i synem, odnaleźliśmy grób i oczyścili go. Powiadomiłam o tym panią Ritter, która wkrótce przyjechała do Gliwic. Wtedy poprosiłam ją o materiały na temat rodziny i jej historii, nie myśląc jeszcze o wystawie. Po prostu od lat gromadziłam wszelkie informacje, ślady, notki, wzmianki, wszystko, co ma związek z tą społecznością. W podobny sposób poznałam  inne rodziny. 

Tak jak Ausädererów z Argentyny?

Przesłali jedno zniszczone zdjęcie sklepu swoich przodków, z pytaniem, czy ktoś  potrafi zlokalizować to miejsce w Gliwicach. Przeszłam pół miasta, zanim okazało się, że to dzisiejszy dom chleba. Zmyliło mnie ujęcie odbitej w szybie fasady budynku Zwycięstwa 3. Kamienicę przebudowano, skuwając zdobienia i klinkier. Napisałam Ausädererom o znalezisku i odwiedzili Gliwice. Pokazałam im miasto, zrobili zdjęcia na tle swojego dawnego sklepu, a po powrocie do Argentyny przesłali kopie osobistych dokumentów i zdjęć związanych z Gliwicami, m.in. rodzinnej książeczki (tzw. Familienstammbuch). Te prywatne historie są dla mnie niezwykle ważne. Na świecie istnieją przeróżne materiały, ale szalenie trudno do nich dotrzeć i je pozyskać, trzeba zasłużyć na zaufanie tych ludzi. Z wieloma jestem w długoletnim kontakcie, piszemy do siebie. To taki specjalny rodzaj więzów. 

A inne źródła? 

Prowadząc kwerendy muzealne i archiwalne, korespondowaliśmy ze wszystkimi  możliwymi ośrodkami. Zajmował się tym, na zamówienie Muzeum w Gliwicach, głównie Przemysław Nadolski, który przeanalizował zasoby w archiwach górnośląskich, warszawskim Żydowskim Instytucie Historycznym czy berlińskim Bundesarchiv - typując, co może zostać wykorzystane na naszej ekspozycji. Dokumentów związanych z Żydami górnośląskim jest bardzo dużo, do naszych czasów zachowały się metry akt. Ale to papiery. Przebrnąć przez nie, wydobywając materiał potrzebny na wystawę, było niezwykle trudno. 

Dzięki pracy Nadolskiego znajdziemy na niej wiele unikatowych dokumentów, listów, pieczęci, wizytówek, nagłówków. Ich kopie - w formie poszytów - każdy może wziąć do ręki i przeczytać. Z kolei za opracowanie informacji związanych z XX-wieczną polską częścią Górnego Śląska odpowiadała znawczyni tego tematu - dr Aleksandra Namysło, historyk z katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, autorka publikacji na temat historii Żydów na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim. 

Ważnym źródłem były również zasoby internetowe - dziś większość instytucji posiada biblioteki cyfrowe, co ułatwia pracę. Dzięki temu mamy na przykład na wystawie nagranie wspomnień chłopca z XIX wieku, dotyczących tego, jak wyglądało życie religijne na Górnym Śląsku. Ten chłopiec został później dyrektorem huty Huldschynsky`ego. 

Jeśli chodzi o zaskoczenia: od 1933 roku, kiedy tej mniejszości nie wolno było publikować tekstów i reklam, Żydzi zaczęli wydawać własne gazety. W Gliwicach, Bytomiu i Zabrzu ukazywał się „Jüdisches Gemeindeblatt". To było bardzo skromne graficznie czasopismo i wertując kolejne numery bardzo wyraźnie   widać, jak zmieniła się pozycja Żydów – z bogatej, dominującej warstwy stali się zaszczutą, biedną „mniejszością”. Gazeta wychodziła do 1938 roku. 

Wydawnictwo dostarczyło nie tylko informacji.

Było jak zanurzenie się w innej rzeczywistości. Joanna Oczko, która zajmowała się kwerendą, przejrzała wszystkie roczniki i znalazła wiele smaczków, jednak na wystawie mamy zaledwie dwa, trzy. 

Historię opowiada się przez artefakty, dokumenty, ale najlepiej trafiają do naszej wyobraźni i zapadają w pamięć dzieje indywidualne lub rodzinne. Wizualizujemy je sobie i staramy się podążyć ich tropem. Po to, żebyśmy wiedzieli, kim byli ci ludzie i co znaczyli dla miast. 

Przewijają się życiorysy znakomitości, zasłużonych rodów, ale trafią się też relacje i fotografie anonimowych osób. Mamy więc do dyspozycji długą listę nazwisk, zaaranżowaną na kilka sposobów tak, by nie zanudzić, a zaciekawić i wciągnąć w narrację. Zacznijmy może od żydowskich honorowych obywateli miast. Podczas badań okazało się, że nie ma opracowań wskazujących na takie rozgraniczenia, bo Żydzi byli równoprawnymi obywatelami. 

W Gliwicach obdarzono tym tytułem aż czterech: Simona Freunda (1892), Eugena Lustiga (1917), Josefa Kleczewskiego (1919) i Arthura Kochmanna (1928). W innych miastach zwykle jedną lub dwie osoby. W Bytomiu - Josefa Richtera (1885) i Moritza Mannheimera (1893), w Rybniku - Felixa Haase (1909). Ponadto nazwiskami zasłużonych Żydów nazwano ulice: w Gliwicach mieliśmy Eugena Lustiga, w Bytomiu Moritza Mannheimera. Na wystawie znajdziemy oryginalną tabliczkę z taką nazwą.  Zachowała się przez przypadek i jest w prywatnej kolekcji. W Opolu honorowym obywatelem był Emin Pascha, w Raciborzu Arnold L. Mendelssohn, a w Mysłowicach znalazł się plac Jacoba Lustiga. 

Docieranie do informacji zawdzięczam ludziom, którzy w danej miejscowości są muzealnikami, historykami, pasjonatami – społecznikami. Unikalne materiały pozyskaliśmy dzięki tym ostatnim. I tak dzieje rybnickiej rodziny Haase przebadała Małgorzata Płoszaj, zabrzańskich rodów - Piotr Hnatyszyn, zaś Marcin Husak dostarczył mnóstwo dokumentów związanych z prudnickimi rodzinami Fränklów i Pinkusów.  

Jeśli chodzi o rodziny i ich życie codzienne, znajdziemy na wystawie bogaty  zbiór zdjęć. 

Galeria pojedynczych osób i rodzin jest bardzo  różnorodna. Mamy w zbiorach naszego muzeum wspaniałe zdjęcia Wilhelma von Blandowskiego, gliwickiego fotografa, jego klientami  byli także Żydzi. Ale chciałam, by na wystawie znaleźli się   przedstawiciele nie tylko gliwickich rodów i udało się to dzięki społecznikom z innych miast. Wśród wielu różnych zdjęć, wyświetlanych na ekranie, pokazujemy rodziny z Rybnika, Zabrza, Tarnowskich Gór i innych miejscowości. Na szczególną uwagę zasługuje nietypowa, do ręcznego przeglądania, prezentacja takich przedsiębiorców, jak: Friedländer, Caro, Huldschinsky, Haase, Frankel, Pinkus, Troplowitz. Znaczącą rolę odegrali  reprezentanci elity intelektualnej, wśród której znaleźli się wybitni naukowcy, w tym nobliści, wynalazcy, nauczyciele, prawnicy, lekarze, ludzie kultury, np.: Konrad Bloch, Otto Stern, Emin Pascha, Arthur Silbergleit, Max Tau, Franz Waxman.  

Od dawna interesuję się poetą Arthurem Silbergleitem. Pochodził z Gliwic, a działał w Berlinie. W czasie drugiej wojny światowej gmina żydowska w Gliwicach chciała zaprosić go na spotkanie autorskie, ale nie dostał pozwolenia. W Żydowskim Instytucie Historycznym zachowała się jego bogata korespondencja, zaś na wystawie zaprezentowaliśmy tłumaczenie jednego z wierszy. 

Chciałabym też zwrócić uwagę na Franza Waxmana, światowej sławy kompozytora muzyki filmowej. Jestem w stałym kontakcie z jego synem, od którego pozyskałam zdjęcia. Ciekawą osobistością był Emin Pascha, Żyd pochodzący z Opola, który został… afrykańskim gubernatorem. To niezwykła i barwna historia. Pascha w dzieciństwie przeszedł na protestantyzm, potem na islam. W przedwojennej gazecie "Oberschlesien im Bild" poświęcono mu obszerny tekst – fragmenty mamy na naszej wystawie.  

Trudną kwestią było pokazanie czasów plebiscytu i podziału Górnego Śląska na część niemiecką i polską, wszystkich historycznych i społecznych odrębności. 

Bardzo długo dyskutowaliśmy na temat czytelnego rozwiązania. Zdecydowaliśmy się   na podział sali wzdłuż dwóch ścian w różnych kolorach, prowadząc w ten sposób narrację dotyczącą okresu międzywojennego i czasów wojny. 

W niespotykany dotąd sposób, pod względem merytorycznym i designerskim, rozwiązano na wystawie kwestię prezentacji synagog.

Jak na niewielkiej powierzchni (sale zajmują nieco ponad 120 metrów kwadratowych) pokazać bogactwo tego zaginionego i zniszczonego bezpowrotnie świata? Nie chciałam niezwykłych  ilustracji synagog zamykać w multimediach, gdyż nie do końca oddałyby to, jak ważne, jako dominanty architektoniczne, były one w krajobrazie miast. Konstrukcja, nazwana "kryształem", zaprojektowana przez Kolektyw SENNA, rewelacyjnie spełnia zadanie i jest dominującym elementem wystawy.  W "krysztale" przedstawiamy historię i ilustracje ponad czterdziestu górnośląskich synagog oraz ich usytuowanie na mapie poszczególnych miast. W tej części świadomie nie podajemy tego, co się później z nimi stało. Pendant do niej są rozbite szkła w sali poświęconej tematowi Zagłady. Tu, gdzie "kryształ", mamy rozkwit i życie, tam, gdzie rozbite szkło – koniec i śmierć. 

Natalia Romik, Sebastian Kucharuk i  Piotr Jakoweńko wszelkie kwestie designerskie i techniczne rozwiązali świetnie. Mamy nowatorsko zaaranżowaną przestrzeń, dopracowane gabloty i plansze, bardzo dobrze obrobione i zaprezentowane ilustracje i dokumenty. Nie epatujemy też nazistowską propagandą – żeby zobaczyć gazetę, ulotkę czy dokument trzeba się schylić i zajrzeć przez specjalne przygotowane „okienka”. 

Zupełnie inaczej wyglądały losy synagog po stronie niemieckiej i polskiej. 

W części niemieckiej w większości zniszczono je w czasie tzw. nocy kryształowej w listopadzie 1938 roku, w części polskiej – na początku wojny 1939 roku. Ale nieliczne przetrwały i zlikwidowano je dopiero po 1945. Tak było w Mikołowie i Raciborzu.    

Część wystawy poświęcona latom międzywojennym i wojennym pokazuje  zróżnicowanie, jeśli chodzi o losy Żydów i ich życie codzienne. 

Po niemieckiej stronie problemy rozpoczęły się tuż po dojściu Hitlera do władzy, w 1933 roku. Petycja Franza Bernheima i decyzja Rady Ligi Narodów na krótki czas, do lipca 1937, wstrzymały na tym terenie działanie ustaw norymberskich. To była wyjątkowa sytuacja w całych Niemczech: tylko na górnośląskim obszarze plebiscytowym wycofano się ze stosowania ustaw rasistowskich. Formalnie Rzesza  musiała przywrócić do pracy zwolnione osoby żydowskiego pochodzenia. I może dlatego tutejsi Żydzi mieli nadzieję, że jednak nie będzie tak źle. Dopiero po nocy kryształowej rozpoczął się wyraźny exodus, lecz mało kto zdaje sobie sprawę, że w skali niemieckiego Górnego Śląska ponad połowa zdążyła wyemigrować. Było to możliwe do 1941 roku, jednak pułapką okazał się brak wiz krajów docelowych. 

Ważnymi kwestiami są działania antyżydowskie i zakazy. 

Szokuje tempo ich wprowadzania: od 1938 roku pojawiały się, jedno po drugim, nowe nazistowskie rozporządzenia, jak zakaz posiadania radioodbiorników, zwierząt domowych, chodzenia do bibliotek czy parków. Antyżydowskie rozporządzenia były również wprowadzane po stronie polskiej, włączonej w październiku 1939 roku do Rzeszy. 

Mówiłaś, że ważnym odkryciem były wykazy Żydów emigrujących z Górnego Śląska.

Tak! Te dokumenty są w zbiorach ŻIH-u, lecz mało kto do nich dociera. 

Na potrzeby wystawy powstały także autorskie mapy. 

Dysponowaliśmy ogromnym  materiałem statystycznym z dokumentów dotąd głęboko przechowywanych w archiwach i w zasadzie w Gliwicach upublicznionych po raz pierwszy. Usystematyzowaliśmy go wspólnie z Przemysławem Nadolskim i Aleksandrą Namysło, tworząc, wraz z Piotrem Jakoweńką, specjalnie rozrysowane autorskie mapy. 

A deportacje?
Naukowcy z jerozolimskiego Instytutu Yad Vaschem ciągle prowadzą badania, poszukując informacji o tym, co stało się z gliwickimi i bytomskimi Żydami, dokąd ich w 1942 roku wywieziono. Przygotowując scenariusz, wstępnie uznałam, że trafili do obozu w Auschwitz. Ale tam skrupulatnie odnotowywano każdy transport i nie ma o tym żadnej wzmianki. W ostatnim czasie Yad Vaschem wskazuje, i to bardzo prawdopodobne, że wywieziono ich do obozów zagłady na wschodzie Polski. I takie dane publikujemy. W części poświęconej Zagładzie oddajemy głos świadkom - posłuchamy ich relacji na pięciu stanowiskach.  

W tej części wystawy chciałabym podkreślić szczególną rolę Arthura Kochmanna, wieloletniego przewodniczącego gliwickiej gminy żydowskiej. Odpowiadał na dziesiątki listów dotyczących wywózek, pod prawie wszystkimi dokumentami gminy z lat 1939 – 42 widnieje jego podpis. Jako stary człowiek żegnał gliwickich Żydów: najpierw tych, którzy emigrowali, później wywożonych w transportach. Zamykał gminę w 1943 roku i sam ostatecznie trafił do Auschwitz. 

Czas wojny diametralnie zmienił obraz stosunków narodowościowych na Górnym Śląsku. Po 1945 roku byli tu już inni Żydzi.

Część traktowała region jak tranzyt, zatrzymując się na kilka tygodni czy miesięcy. Przez jakiś czas w Gliwicach przebywał Szewach Weiss, były ambasador Izraela w Polsce. Stąd pojechał na Dolny Śląsk, a stamtąd do ówczesnej Palestyny. Bezpośrednio po wojnie skupiska ludności żydowskiej na Górnym Śląsku należały do największych w Polsce. Do nielicznej grupy ocalałych z Holokaustu od 1945 roku dołączali żydowscy repatrianci z ZSRR, głównie byli mieszkańcy Kresów Wschodnich. 

Pomimo różnych trudności od nowa zorganizowali swe życie w odmiennej rzeczywistości. Jak ono wyglądało, najlepiej ukazują zdjęcia z  powojennego okresu. Większość ilustracji mamy od Larissy Baldovin, która mieszkała w Gliwicach do 1969 roku, jej rodzina pochodziła ze Wschodu. Wyjechała na fali wydarzeń marca 1968. Na zawsze zapamiętam jej relację o tym, jak opuszczała miasto. Larissa przez lata zbierała zdjęcia i opowieści od tych, którzy wtedy z Gliwic wyjechali. Dzięki niej na wystawie pokazujemy bogate życie tej już bardzo niewielkiej po wojnie społeczności. 

Czy na tym kończy się wystawa?

Nie, historię doprowadzamy do współczesności. Obecną, nieliczną społeczność żydowską Górnego Śląska, ukazujemy poprzez filmowe wywiady zrealizowane z jej przedstawicielami jesienią 2018 roku. Nagrania te są nie tylko  ważnym elementem wystawy, ale też ważną dokumentacją czasów obecnych, która pozostanie na przyszłość.     


23 marca  o godz. 13.00 w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich
Oprowadzenie kuratorskie po wystawie stałej "Żydzi na Górnym Śląsku"
Oprowadzanie: Bożena Kubit
Wstęp wolny, liczba miejsc ograniczona

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj