AZM skończył 25 lat.

Profesor Krystyna Krzyżanowska-Łoboda założyła działający przy Politechnice Śląskiej Akademicki Zespół Muzyczny 25 lat temu. Przy okazji jubileuszu, zaprosiłam ją do rozmowy o pracy dyrygenta i poprosiłam o podsumowanie ćwierćwiecza zespołu. W minioną sobotę AZM zaprosił wszystkie pokolenia swoich chórzystów, a także przyjaciół, byłych i obecnych pracowników Politechniki Śląskiej oraz miłośników muzyki klasycznej na uroczysty koncert, który odbył się w kościele pw. Św. Bartłomieja. Podczas koncertu wykonana została Mała Msza Uroczysta Gioacchino Rossiniego. Utwór ten został wybrany nieprzypadkowo: AZM został powołany do życia 29 lutego 1996, czyli w dzień urodzin Rossiniego.


Pani profesor, jest Pani obecnie kierownikiem chóru Opery Śląskiej, pracownikiem naukowym Akademii Muzycznej, dyrygentem chóru katedralnego i, oczywiście, AZM – zarówno jego części wokalnej jak i instrumentalnej. To strasznie dużo! Jak to pogodzić z życiem osobistym?
To trudne pytanie, ale… myślę, że się da. Oczywiście, w chórze katedry wspiera mnie w tej chwili Łukasz Łoboda i Ania Płocica, którzy są moimi asystentami. Podobnie jest w AZM-ie – Łukasz i Małgosia Kalinowska-Przybylska - bez nich nie pogodziłabym czasowo tej pracy.
Dodam, że w Akademii Muzycznej obecnie też mam aż 3 zespoły. Tak się złożyło, że JM Rektor powierzył mi w opiekę dwa zespoły na wydziale wokalno-aktorskim. W tym roku otrzymałam też kierownictwo chóru kameralnego działającego przy Akademii. Zatem odpowiadając na pytanie – pogodzić to wszystko jest ciężko, ale przede wszystkim, to ogromna odpowiedzialność. Trzeba się z tym zmierzyć i potraktować to z pokorą. Trzeba też oczywiście planować.

Ponoć kobiety lepiej radzą sobie z organizacją czasu…
Na pewno tak. Jesteśmy bardziej poukładane, ale dzieje się tak niejako kulturowo. Kulturowo też dyrygent kojarzy się bardziej z męską postacią i nam kobietom jest bardzo ciężko występować w tej kierowniczej roli. Zawsze jesteśmy deprecjonowane – bo jak jesteśmy twarde, to mówią, że jesteśmy zołzy, a jak jesteśmy łagodne, to jesteśmy za miękkie. Natomiast mężczyźnie wypada coś ostrzej powiedzieć czy nawet użyć wulgaryzmów. Kulturowo ciągle jeszcze ten nasz Śląsk jest bardzo konserwatywny.

Przez te 25 lat chyba coś się jednak w tej kwestii zmieniło? Kobiet dyrygentek przybywa?
Tak, dużo się zmieniło. Gdy zaczynałam, na ogólnopolskich forach dyrygentów przeważali mężczyźni. Teraz jest bardzo dużo kobiet, dobrze sobie radzą i mogą pracować w różnych przestrzeniach zawodowych. Ale ciągle czuję niedosyt. Jako kobiety ciągle się odbijamy – nawet ja, w moim wieku – o jakiś szklany sufit, o jakieś zachowania nie do końca profesjonalne, a nawet pozory mobbingu. To jednak istnieje.

Ile osób obecnie tworzy AZM?
Trudne pytanie. Około 30. Mamy wielki problem z pozbieraniem ludzi po pandemii, ale nie jest źle. W sobotę odbył jubileuszowy koncert, przygotowany najlepiej, jak potrafiliśmy. Soliści, instrumentaliści, chóry i osoby spoza AZM-u (Chór mieszany Klaster, Zespoły Wokalne Wydziału Wokalno-Aktorskiego AM, członkowie Slvica Musa i in.) – w trudnej akustyce, ale się udało. Był nagrywany, więc może będziemy mogli się nim pochwalić także dalej.
Drzwi do naszego zespołu są otwarte na każdej próbie, we wtorki i czwartki od 18.30 do 21.00 w Mrowisku. Aby do nas dołączyć, trzeba mieć tylko trochę głosu i słuchu. To jest chór amatorski, nie mamy żadnych wymagań jeśli chodzi o wykształcenie muzyczne, co nie znaczy, że nie zdarzają się ludzie wykształceni. Czekamy też na instrumentalistów.

Co Pani uważa za największe dokonanie tych 25 lat?
Nie przepadam za konkursami, ale na nie oczywiście jeździmy i odnosimy sukcesy. Od 1998 roku prowadzimy także duży cykliczny projekt międzynarodowych warsztatów muzycznych Musica pro Europa.
Wśród dotychczasowych edycji, a było ich około 20, szczególny był dla mnie ten, gdy śpiewaliśmy w Gliwicach Carminę Buranę na uroczystości zorganizowanej z okazji wejścia Polski do Unii. Na Kąpielisku Leśnym zgromadziło się wtedy około 30 tysięcy ludzi. To było dla mnie nieprawdopodobne przeżycie! I myślę, że może pośród tych wszystkich sukcesów – bo w najlepszych obsadach śpiewaliśmy największe pozycje muzyki poważnej, w tym Requiem Verdiego i utwory Bramhsa – tamta Carmina najmocniej wryła mi się w pamięć. To była taka mega produkcja - światła, nagłośnienie, 100 mikrofonów, ponad 200 osób chóru na ogromnej scenie, balet, prawie setka orkiestry, soliści – z Polski, baryton z mediolańskiej La Scali. Wielka sprawa!

Pani profesor, tworzy Pani rodzinę muzyczną – mąż, Marek Łoboda, od początku działa w AZM, a syn Łukasz jest dyrygentem. Czy Pani sama też wywodzi się z rodziny muzyków?
Nie. Moi rodzice nie byli nawet jakoś szczególnie umuzykalnieni – nie śpiewało się w domu, już prędzej u babci. Mama miała tylko takie założenie, że dobrze wychowana panienka powinna umieć grać na fortepianie i w związku z tym chodziłam do ogniska muzycznego. Potem koleżanka namówiła mnie na średnia szkołę muzyczną i tak się zaczęło.
Natomiast mąż wywodzi się już z bardziej umuzykalnionej rodziny. Nie ma wykształcenia muzycznego, ale ma bardzo duży talent i piękny głos. Z  kolei syn wychował się praktycznie w chórze. Więc wie od samego początku, jak to wygląda.

Jakie są najbliższe plany AZM?
Od kilku lat próbujemy wydać płytę. Nagraliśmy jakiś czas temu kompozycje stworzone dla nas przez Darka Janusa. Powstały takie trochę folkowe utwory do tekstów różnych narodów i w różnych językach – chorwackim, serbskim, polskim, ukraińskim, szkockim, irlandzkim, amerykańskim i dwie afrykańskie. Jest konglomerat różnych tekstów, napisanych przez różnych autorów. Jestem z tej płyty zadowolona i liczę na to, że z końcem tego roku, albo z początkiem przyszłego ją wydamy. Wtedy będę myśleć o koncertach promocyjnych, bo ta muzyka jest warta propagowania.

Adriana Urgacz-Kuźniak
 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj