Są Polakami, choć część z nich nie zna języka polskiego. Repatrianci. Do naszego kraju przyjeżdżają z byłych republik Związku Radzieckiego. Są to zwykle potomkowie osób urodzonych w Polsce, a po wojnie i zmianie granic wywiezieni przez władze sowieckie daleko na wschód. Marzenia o powrocie do ojczyzny nigdy w nich jednak nie zgasły. W wielu rodzinach są przekazywane z pokolenia na pokolenie. 
Repatrianci są zapraszani do osiedlenia się w Gliwicach w oparciu o przepisy ustawy o repatriacji i uchwały rady miasta. O przyjazd może ubiegać się osoba, która posiada decyzję konsulatu – przyrzeczenie otrzymania tzw. wizy repatriacyjnej. Jest ona wydawana tym, którzy udokumentują polskie obywatelstwo. W Gliwicach osiedliło się do tej pory 16 rodzin, łącznie 48 osób. Czternaście z nich przyjechało z Kazachstanu, dwie z Uzbekistanu. Pierwsza rodzina przyjechała do naszego miasta w 2007 r.

Procedura

- Ustawa daje możliwość zaproszenia repatriantów tzw. bezimiennych – wówczas rodzinę do osiedlenia wskazuje MSWiA  lub imiennych, co oznacza, że gmina sama wybiera tę, którą chce przyjąć - tłumaczy Beata Jeżyk z Wydziału Zdrowia i Spraw Społecznych Urzędu Miejskiego w Gliwicach, zajmująca się repatriacją. - Cała procedura rozpoczyna się od podjęcia uchwały przez radę miasta, która deklaruje wolę przyjęcia takiej rodziny i zaproszenia jej do osiedlenia w Gliwicach. Ten dokument jest  punktem wyjścia do przygotowania wniosku o udzielenie dotacji z budżetu państwa. Jej przyznanie następuje w formie porozumienia między miastem  a wojewodą. Na tej podstawie samorząd otrzymuje środki na remont i zagospodarowanie mieszkania.

Miasto pomaga i zaprasza       

W aklimatyzacji repatriantom pomagają pracownicy socjalni. Osoby te po przyjeździe do Gliwic przez rok są objęte opieką Ośrodka Pomocy Społecznej. Pracownik socjalny jest ich przewodnikiem  w załatwianiu spraw meldunkowych, umiejscowieniem aktów cywilnych, umieszczeniem dzieci  w placówkach oświatowych, nauką języka i innych spraw, które pozwalają na adaptację w nowym miejscu zamieszkania. 

Przesiedleńcy mogą liczyć również na wsparcie Powiatowego Urzędu Pracy, którego zadaniem jest ich aktywizacja zawodowa. Jej przebieg jest uzależniony m.in. od stopnia znajomości języka polskiego i doświadczenia zawodowego. Ludzie ci są jednak otwarci na szybkie podjęcie zatrudnienia, a pracodawcy pozytywnie oceniają ich zaangażowanie. 
Repatrianci w Gliwicach czują się dobrze. - Utrzymują ze sobą kontakty, zawarli przyjaźnie, a kiedy pojawia się informacja, że przyjadą nowe rodziny są w pełnej gotowości, żeby ich przywitać i wprowadzić w nowe miejsce pobytu. 

Nasze miasto planuje przyjąć kolejne takie osoby. Aktualnie trwa procedura osiedlenia 4 rodzin. Na realizację zadania miasto pozyskało dotację z budżetu Państwa w łącznej wysokości 815.760 zł.

Cztery pytania do…
Znaleźliśmy swoje miejsce na ziemi

O życiu repatriantów w Gliwicach rozmawiamy z Siergiejem Kobierskim, który do Gliwic przyjechał z rodziną w 2010 r.

Dlaczego zdecydował się pan przyjechać do Polski?
Dlatego, że czuję się Polakiem i mam polskie korzenie. Dziadek w 1936 roku został deportowany wraz z bliskimi z Kamienia Podolskiego do Kazachstanu. To był zaplanowany w szczegółach plan Stalina, który wszystkich ludzi narodowości polskiej zsyłał na wschód – do Kazachstanu, Kirgistanu albo na Syberię. Mój ojciec urodził się już w Kazachstanie, ale pielęgnował tradycje przodków, choć po polsku nie mówił. Boże Narodzenie, Wielkanoc obchodziliśmy w taki sam sposób jak w Polsce. Kazachowie to bardzo miły i gościnny naród, lecz ja nie czułem się tam jak u siebie. Inna rzecz, że chciałem też lepszego życia dla mojej rodziny, żony i dwóch synów. 

Czy czuje się pełnoprawnym Polakiem?
Oczywiście! Nikt nigdy w Polsce nie zrobił mi wyrzutu, że jestem repatriantem. Na swojej drodze zawsze spotykałem życzliwych ludzi, którzy nie szczędzili mi wyrazów wsparcia i pomocy. Czy to w urzędzie, życiu  prywatnym, albo w pracy. Bywa, że muszę tłumaczyć dlaczego moja rodzina, mimo że ma polskie korzenie, znalazła się w Kazachstanie.

Co było dla pana i rodziny największym problemem po przyjeździe do kraju?
W zasadzie jedna rzecz: nie wiedzieć czemu nie chciano uznać mojej żonie wykształcenia pielęgniarskiego. Sytuacja była o tyle dziwna, że np. w Opolu takich kłopotów repatrianci nie mieli. Tłumaczyłem, że chcemy uczciwie pracować, a nie korzystać z opieki społecznej. Nic to jednak nie pomogło. Ustawa o repatriacji się zmieniła i mam nadzieję, że takich problemów już teraz nie ma. 

Jak sobie radzicie w Gliwicach?
Żyjemy normalnie. Pracuję jako handlowiec w Rafamecie w Kuźni Raciborskiej, żona zatrudniona jest na strefie. Starszy syn studiuje na Uniwersytecie Ekonomicznym, młodszy jest uczniem Zespołu Szkół Łączności. W Gliwicach znaleźliśmy swoje miejsce na ziemi.

Andrzej Sługocki


wstecz

Komentarze (0) Skomentuj