24 kwietnia powiatowy inspektor nadzoru budowlanego nakazał natychmiastowe opróżnienie części budynku przy ul. Zamkowej 8 z uwagi na zagrożenie życia i zdrowia lokatorów. Nadal jest on pełen ludzi. Właściciel nie zapewnił lokali zamiennych. Choć to spółdzielnia doprowadziła nieruchomość do katastrofalnego stanu, uważa, że problem nie jest jej, a gminy. Przepychanka trwa, w kącie czai się tragedia. 

Budynek swoim stanem sprawia wrażenie opuszczonego. Odpadające płaty tynku, pajęczyna pęknięć na zewnątrz i wewnątrz murów, ciemny, pozbawiony elektryczności strych, uginające się po nogą stropy,  grzyb pleśni w każdym kącie – efekt braku podpiwniczenia i położenia nieuchomości, zlokalizowanej na podmokłym terenach przy kanale. Rzeczoznawca dostrzegł również, że doszło do  przekrzywienia ściany oraz odspojenia przypór zabezpieczających przed przesuwaniem się budynku w kierunku ???????? Czy ktoś odważyłby się mieszkać w takiej ruinie? Są tacy, którzy nie mają innego wyjścia. 

Stojący na końcu szutrowej, pełnej dziur drogi podupadły dom na obrzeżach Kanału Gliwickiego to jedna z ostatnich pozostałości po rozległym majątku hrabiów Welczków. Stanowi resztki zabudowań pofolwarcznych magnackiego pałacu. Doprowadzony do ruiny w latach powojennych przez Państwowe Gospodarstwo Rolne, został wysadzony w latach 60. XX w. Świetna przeszłość zachowała się w nazwie ulicy Zamkowej.  

Teraźniejszość to obraz zaniedbania. Wydzielona z PRG spółdzielnia „Stare Łabędy”, która przejęła zasób mieszkaniowy przedsiębiorstwa, zdaje się traktować budynek dawnej gorzelni jak jej poprzednik pałac Welczków. 


PINB: natychmiast wyprowadzić ludzi 

Zaniedbania remontowe sięgają kilkudziesięciu lat. Ze słów Tadeusza Barcika, ostatniego zarządcy PGR-u i prezesa powstałej na gruzach przedsiębiorstwa spółdzielni, wynika, że  nie zrobiono niemal nic dla ratowania obiektu. Prace ograniczyły się do załatania dachu i wykonania ankrowań. Zabezpieczenia nie spełniają swojej roli, bo – jak wykazała zlecona przez właściciela ekspertyza – doszło do przerwania zbrojenia podpór. 

- Brakowało pieniędzy. Stare Łabędy nie są typową spółdzielnią. Utrzymuje się ona z zarządzania wspólnotami, które wydzieliły się z jej zasobów. Cały majątek mieszkalny stanowią dwa budynki. Ten przy Zamkowej stale wykazuje ujemne saldo. Zaległości czynszowe sięgają 60 tys. zł, spośród dziewięciu najemców czterech czeka na lokale socjalne od gminy, przyznane w wyrokach eksmisyjnych, trzech straciło umowę z powodu długów. Nie udało się uzyskać dofinansowania do modernizacji w powołanym do takich sytuacji Krajowym Ośrodku Wsparcia Rolnictwa – broni się Barcik.

Sygnały, że ze względu na swój stan budynek dochodzi do ściany, pojawiły się w lipcu ubiegłego roku. Pokazały to gwałtownie powiększające się pęknięcia na murach klatki schodowej. Spółdzielnia poprzestała na powiadomieniu inspektoratu nadzoru budowlanego, wykonaniu ekspertyzy i założeniu plomb kontrolnych (szklanych „plastrów” nalepionych na rozszczelnienia). Na strachu się skończyło. Aż do 26 kwietnia, kiedy dał znać już nie alarmowy dzwonek, a dzwon.
- Syn wrócił do domu roztrzęsiony. Białe okruszki miał we włosach i na całym ubraniu. Gdy stał u drzwi, spadł mu na głowę placek tynku. Ma dopiero pięć lat, bardzo się wystraszył, przez kilka dni nie chciał nocować w mieszkaniu, z obawy, że spadnie na nas sufit – opowiada Monika Z.

Lokatorzy wezwali strażaków, a oni sprowadzili pracowników PINB. Decyzja powstała w wyniku oględzin nakazuje natychmiastowe opróżnienie wszystkich lokali z jednej klatki oraz wykonanie szeregu prac zabezpieczających przed dalszą degradacją budynku. Spółdzielnia, do chwili obecnej, nie zrealizowała w pełni żadnego z zarządzeń. Pojawiło się jedynie stemplowanie ścian korytarza, które stwarzają największe bezpośrednie zagrożenie. 

Lokatorzy: gdzie poszły nasze pieniądze

Spękania znaczą elewację frontową od ziemi po dach. Szerokie szczeliny, przechodzące z sufitu na ścianę, występują w obrębie klatki schodowej. Równie niepokojąco wyglądają mury w mieszkaniach i to nie tylko tych wskazanych do opuszczenia, ale i w drugiej części budynku. W lokalu Moniki Z. z powodu pęknięć odpadają kasetony w pokoju,  u sąsiadki z mieszkania powyżej „chodzi” podłoga, pod „szóstką” spękania są na całej długości sufitu w kuchni. Ostatni z lokali stoi pusty. 

- Mama mieszka ze mną, wygnał ją stąd strach.  Przyjechałam w jej zastępstwie tylko po to, by pokazać,  jakie warunki stwarza spółdzielnia – mówi Beata R.  
Ze względu na standard zamieszkiwania pofolwarczny budynek nie odbiegł daleko od lat, w których powstał. Nie posiada centralnego ogrzewania ani instalacji gazowej. Jak za czasów, gdy nie radzono sobie jeszcze z wilgocią, puchnie od wody, która objawia się czarną „tapetą” grzyba. Zawodzi kanalizacja deszczowa, brakuje izolacji fundamentów. Nie we wszystkich lokalach są piece. Pod „szóstką” całe ciepło pochodzi z wysłużonej żeliwnej „kozy”.   

- Ze zdobyczy cywilizacyjnych w mieszkaniach pojawiły się toalety i łazienki, ale szwankująca wentylacja sprawia, że u części lokatorów toną one w pleśni. Zdarza się, że z powodu rozszczelnień kominów dym z pieca sąsiada wychodzi w mieszkaniu obok. Mamy bieżącą wodę i kanalizację, ale jak sto lat wstecz, nieczystości trafiają do szamba, a potem, teoretycznie, do lokalnej oczyszczalni należącej do spółdzielni.  Ale za odbiór nieczystości płacimy tyle samo, co inni mieszkańcy Gliwic, którzy korzystają z miejskiej kanalizacji – irytuje się inny lokator.

Zamieszkiwanie w „slumsach”, jak nazywają z przekąsem okolicę mieszkańcy Zamkowej, do tanich nie należy. Pani Monika za swoje 54 metry płaci ponad 432 zł miesięcznie. Wychodzi 8 zł w przeliczeniu za metr. Za taką stawkę miasto wynajmuje swoje w pełni komfortowe, ogrzewane centralnie lokale. 
- Nie wierzymy, że spółdzielni nie stać było na remont. Bo jeżeli tak, gdzie podziały się nasze pieniądze z czynszów? - zastanawiają się lokatorzy. 

Spółdzielnia: idźcie do gminy

Władze spółdzielni nie czują się winne sytuacji, tłumacząc ją stanem finansów Starych Łabęd. Deklaratywnie obiecują też pomoc lokatorom w znalezieniu mieszkań zastępczych do czasu usunięcia zagrożenia, ale za słowami tymi nie idą działania. Najchętniej przerzuciłyby problem na miasto. 

- To gmina, z mocy prawa, zobowiązana jest do reagowania w wypadkach zagrożenia katastrofą budowlaną. Spółdzielnia nie ma wolnych mieszkań do wykorzystania na lokale zamienne. Dysponuje nimi gmina. I u niej radzę lokatorom szukać pomocy – dowodzi prezes Barcik.

Szef spółdzielni od miesiąca pozostaje w kontakcie z Zakładem Gospodarki Mieszkaniowej w Gliwicach. Miasto w błyskawicznym, wymuszonym sytuacją, tempie dało przydziały dla czterech osób z prawem do lokali socjalnych. Barcik twierdzi, że gmina powinna również dać klucze dwóm rodzinom z umowami na najem. A w jaki sposób zamierza zabezpieczyć dach nad głową pozostałym trzem, które mieszkają „na dziko”, w tym dwóm rodzinom z małymi dziećmi i emerytce? 

- Zachęcam lokatorów do złożenia wniosku o przydział na docelowe mieszkanie komunalne. Jeżeli to się nie powiedzie, mam w zanadrzu inne rozwiązanie. Spółdzielnia znajdzie im mieszkania na wolnym rynku i będzie pokrywać różnicę między  faktycznym czynszem a stawką obecną – twierdzi prezes Starych Łabęd.

Zapytany, czy ma już upatrzone lokale, przyznaje, że „na razie się rozgląda i czeka na rozwój sytuacji”.      

Miasto: idźcie do spółdzielni

Lokatorzy z zagrożonego domu nie mają się też co spodziewać zrozumienia ze strony  miasta. Przedstawiciele ZGM mówią jasno: specjalnego traktowania nie będzie, bo nie ma do tego podstaw prawnych. Na natychmiastową pomoc mogą liczyć jedynie mieszkańcy z prawem do lokalu socjalnego. 
- W pierwszym rzędzie gmina przydziela mieszkania osobom z wykwaterowań, np. związanych z rozbiórką budynku, ale dotyczy to jedynie mieszkańców lokali gminnych. To do obowiązków właściciela nieruchomości należy zapewnienie lokalu zamiennego w takiej sytuacji. Oczywiście, nikt nie odmawia tym ludziom prawa do złożenia wniosku na zasadach ogólnych – mówi dyrektor ZGM Bożena Kus.

Lokatorzy: gdzie mamy pójść  
 
Dom przy Zamkowej jeszcze stoi, ale lokatorzy już czują się jak ofiary katastrofy. Urzędniczej. Odsyłani z jednej instytucji do drugiej, bez nadziei na zrozumienie. Procedury w urzędach trwają. A potrzeba rozwiązania na już. Czas ucieka, oni utknęli w sytuacji bez wyjścia.

Spokojne o dach nad głową mogą być tylko cztery osoby. Czekają na nie lokale socjalne. Przyszłości nie są pewni pozostali. W najgorszej sytuacji znaleźli się mieszkańcy pozbawieni umów najmu. Tych nie obejmuje ochrona. Jak pani Moniki. 

- W pewnym momencie zalegałam spółdzielni kilka tysięcy złotych. Nie płaciłam tylko dlatego, że potrzebowałam pieniędzy na wymianę ogrzewania, czego odmówiła spółdzielnia. Uregulowałam dług, lecz umowy już nie odzyskałam.

Jak sprawdziła w gminie, ma za wysokie dochody na lokal komunalny. Może się jeszcze starać o mieszkanie w powstającym budynku miejskim przy ul. Jagiellonki, ale z góry została uprzedzona, że ze względu na duże zainteresowanie szansa jest niewielka. 

- Przeraża mnie myśl, że trafię w końcu z synkiem pod most. Z braku innych rozwiązań to jedyna konkretna alternatywa – mówi kobieta, nie mogąc powstrzymać płaczu. 
Niepokój podgrzewają pisma ze spółdzielni. Prezes Barcik w korespondencji z mieszkańcami używa innego tonu niż w rozmowie z dziennikarzem. W pismach do „dzikich” lokatorów nie pozostawia cienia nadziei na dobrą wolę spółdzielni. Przypomina, że  z uwagi na brak tytułu prawnego nie jest zobowiązany do zapewnienia im lokalu zamiennego. I straszy:

 „Pozostanie w lokalu (…) przy jednoczesnym istnieniu w obrocie prawnym decyzji PINB dla miasta Gliwice z dnia 29 kwietnia 2019 r. powoduje, że czyni to Pani jedynie na własne ryzyko oraz swoich domowników. Jednocześnie ponownie wzywam do opróżnienia lokalu (…), a brak zastosowania się do tego obowiązku spowoduje podjęcie kroków prawnych”.   

Los budynku wydaje się przesądzony. Na potrzebę jego wyburzenia wskazują ekspertyzy techniczne, rachunek ekonomiczny – zbyt wysokie koszty modernizacji wobec wartości obiektu, bierze to również pod uwagę „na 95 procent” prezes Barcik.   ?????? Takie rozwiązanie może być nawet wygodne dla spółdzielni. Za jednym zamachem zniknie problem z potencjalnie kosztochłonną ruderą i „roszczeniowymi” lokatorami, co to raz płacą, raz nie, a w to miejsce pojawi się wolna działka. 

A co z mieszkańcami, ich bezpieczeństwem i przyszłością? Z tymi pytaniami gliwiczanie zostali pozostawieni sami sobie. 

(pik)

Z ostatniej chwili
W poniedziałek, 10 czerwca, PINB Gliwice wydał upomnienie ponaglające spółdzielnię do wykonania decyzji o opróżnieniu części nieruchomości i jej zabezpieczeniu. To pierwszy krok na drodze postępowania egzekucyjnego. Jak przekazał nam przedstawiciel instytucji, dalszy brak reakcji może grozić właścicielowi budynku konsekwencjami finansowymi i zajęciem konta przez urząd skarbowy.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj