Z Piotrem Chlipalskim rozmawia Małgorzata Lichecka.

Piętnaście lat na ulicy..., ale ja nie o tym, choć wrócimy do tej ulicy. Bardziej zajmuje mnie twoja droga do różnych rzeczy. Chóru, teologii, aktorstwa, bycia dyrekcją. Taki benefis Ci proponuję. Wiem, brzmi paździerzowato. Ale przecież okazja jest doskonała. Piotrze, jesteś tu gdzie jesteś, bo?
Szlag. Bo lubię?

Od dziecka miałeś muzyczno – aktorskie ciągoty? Rodzinne to chyba jest. Bo połowa twojej rodziny, czyli tato i mama związani byli z chórem akademickim Politechniki Śląskiej. Pamiętasz swój pierwszy występ i co to było oczywiście?
Przedszkole — wierszyki. Szkoła podstawowa — piosenki. Liceum — Gałczyński, gitara flamenco, Chór Politechniki Śląskiej i teatr „A”, a potem jakoś tak z górki…

Nastolatek otrzaskany muzycznie i z niezłym głosem ( chór!) to musiałeś myśleć nieco bardziej o aktorstwie. Chciałeś studiować w tym duchu?
Ani trochę. Za dużo autorytetów, za wysokie progi. Drzwi przez kuchnię zawsze były ciekawsze.

Pytam o te studia, bo wybrałeś teologię. Dlaczego? Światopoglądowo? Co cię w tym pociągało? 
Wiedzieć w co i dlaczego wierzę. W pewnym momencie zakręciła mnie tam bardziej filozofia. A tak naprawdę — cudny skrót, bo indeks dostałem gratis przy okazji jakiegoś intelektualnego fikołka w liceum, a miałem wtedy w głowie teatry i internety, więc przez 10 lat ślizgałem się po filozofach. Dobry czas.

Czy był moment, gdy uznałeś, że jednak teologia może poczekać, bo zdaje się, że studiowałeś dość długo i z przerwami. Zajmując się już wtedy teatrem chrześcijańskim. Studia pomogły?
Tak naprawdę chroniły przed armią, i od czasu do czasu zmuszały do czytania, więc zasadniczo spełniły pokładane w nich nadzieje. Ja, z drugiej strony, średnio spełniałem te akademickie (ks. profesorowi Wolszy ukłon po pas, chyba nie uturlam tego doktoratu?), zmieniając uczelnie za każdym razem, gdy brakowało już dla mnie urlopów dziekańskich. A potem odpuścili z armią i nie było już powodu…

A może miałeś kompletnie inne pomysły na siebie w tamtym czasie. 
Jakkolwiek by to banalnie nie zabrzmiało, ostatnie dwadzieścia parę lat to konsekwentnie zawsze było robienie tego, co rozwija… Trochę, jak na szczudłach - musisz wytrącić się z bezpiecznego ”tu”, żeby znaleźć się gdzie indziej… albo obrastasz pajęczynami.

Pamiętam początki Teatru A, sala prób w Biskupicach i ten ogień, pasja. To było takie hipnotyzujące. Jak poznałeś tych ludzi i co ci w ich propozycji artystycznej odpowiadało? 
Chyba wspomniane drzwi od kuchni — teatrowi najpierw robiłem internety w gliwickiej Kanie, a potem jakoś się to poturlało do śpiewogry, tańca, aż po zabawę z zapałkami i produkowanie całkiem sporych rzeczy. No, co zrobisz? Jakoś tak wyszło, a to wszystko po jednym przesłuchaniu, bez egzaminów wstępnych.

Twój najbardziej spektakularny występ to... 
Pamiętam, że spaliliśmy ostatni gliwicki browar na placu Krakowskim. Cudne powidoki!

Byłeś z Teatrem A długo i z pasją, jako człowiek – orkiestra. Przyjaźniliście się, prawda?
Mhm. Przez parę lat Kozubkowy Teatr Totalny pochłaniał totalnie.

Więc dlaczego go rzuciłeś? Znużył Cię? Rozczarował? A może to on cię rzucił?
W pewnym momencie mieliśmy… różne priorytety, więc całkiem uczciwie było podążać za swoimi, bez zmuszania innych, by szli tą samą ścieżką. Chyba wyszło nam wszystkim na zdrowie, może tylko odrobinę za późno?

Lubisz być w ruchu, podróżować, czy to stąd ta ulica się wzięła? 
Ja mam takie trochę mityczne wspomnienie z TVP i relacji z festiwalu w Jeleniej Górze. Mogłem mieć wtedy z 10 lat. A potem kolejne, już na żywo, w ramach Gliwickich Spotkań Teatralnych, pewnie lat miałem 15. A potem było już śpiewanie do kapelusza, coraz bardziej świadome ściąganie „A” na ulicę, wreszcie płomienny monodram o Florjanie, Ulicznicy, „Gakotłuki” dla gdańskiej Fety, Muzikanty, Industriada, Pjoter. I wianuszek krajów, za podróż do których ktoś zapłacił, ktoś zaprosił, ktoś bił brawo.

Kiedy zaczynałeś festiwalowo, wiedziałaś jak to się je? Co cię czeka, myślę tu bardziej o urzędniczej stronie.
Absolutnie nie miałem zielonego pojęcia, co robię, co w efekcie kosztowało mnie ponad dekadę z frankiem szwajcarskim. Ale odrobiłem zadania domowe, zacząłem świadomie podglądać koleżeństwo, latać na festiwale, oglądać, kombinować.
Przepychanki z magistratem traktując po dziś dzień jako zło konieczne, by móc robić ładne rzeczy.

Spotkałeś na swojej drodze wielu ludzi – z branży i nie z branży. Czy jest ktoś/ktosia komu chciałbyś jakoś szczególnie się pokłonić? I za co.
Tłumy! Tak serio, serio — dziesiątki, może setki ludzi — życia nie starczy na podziękowania, a najgorzej, jak komuś nie podziękujesz, bo mu smutno.

Narodziny Muzikantów były chyba kwestią czasu. Improwizacja to także twój żywioł. Ja wiem, że ona jest w pewnym sensie kontrolowana, ale to wciąż improwizacja. Trzeba być cholernie kreatywnym i stale na wysokich twórczych obrotach. Nie męczy cię to?
Najpierw uczysz się odmawiać rzeczom, które przynoszą finans, ale nie dają frajdy. Potem uczysz się wybierać tylko te, które dają frajdę największą. A potem okazuje się, że zapomniałaś, że w kalendarzu jest tylko tyle a tyle dni i… padnij, powstań, popraw koronę i jedziesz dalej. Trochę nie umiem inaczej, ale faktycznie ten rok nie jest łatwy. Za dużo, za szybko, za bardzo. No, ale…co zrobisz? Jak dają to bierz, jak biją, to uciekaj.

Ile zrobiliście z Muzikantami spektakli i który uważasz za taki najbardziej bliski twojego artystycznego ducha?
Osiem? Osiem i pół? Lubiłem „Petronautów”, ale pomysł na tak szeroki skład trochę nam się rozjechał logistycznie. Najmagiczniej chyba wyszło nam „Objazdowe Nieme Kino”, do którego wreszcie wracamy po pandemii, na ten przykład w sierpniu w Tarnowskich Górach. Taki nasz mały wehikuł czasu i przestrzeni — za każdym razem, kiedy wychodziliśmy z jurty, było inne miasto. Takie cudnie kopnięte deja-vu.

W tej pracy najlepsze jest…
Ale w której? Najlepsze tak naprawdę jest możliwość przeskakiwania między różnymi „pracami”- dwu, trójpolówka w głowie.

Jak benefis, to Pjoter – figura smaczna. Mówisz językiem człowieka dojrzałego, ale wciąż ciekawskiego, tak, nie przesłyszałeś się. Ciekawskiego, bo przecież lubisz zaglądać publiczności w oczy. Pjoter to taki Ty w kompakcie?
To chyba taka mała, terapeutyzująca mnie i publiczność wolność, która czasem kompletnie nie pasuje do wszystkiego, co wokół. Na festiwalach ostatnio wygląda to tak: akrobaci, żonglerzy, cudnie wizualne spektakle i…gadający przez prawie 50 minut facet z kanapą, czerwonym winem i paroma wydającymi dźwięki zabawkami. Trochę surrealistycznie, czasem chaotycznie…absurdalnie? Ale jest frajda, i to wciąż po obu stronach sceny, więc…

No i 15. edycja, czyli czym nas Dyrekcjo uraczysz w te lipcowe weekendy?
Uff, nareszcie jakiś konkret! Będzie wymarzona przeze mnie przez lata „Kamchatka”, cudna, malownicza, tęskna, szalona, a do tego znów tak przerażająco aktualn (sobota, 9 lipca, Rynek, 18.00 — obecność obowiązkowa, do tego punktualna — spektakl rusza w nieznanym nikomu kierunku). Wróci La Trócola Circ z najnowszą premierą „Emportats” (sobota, 23 lipca, Park Chopina, 18.00) – żonglerka, akrobacje, muzyka na żywo i… drzwi. Powróci również KTO z najnowszą premierą, do tego w sumie premierowo — na początku lipca po raz pierwszy „Arcadię” ujrzy świat w Krakowie wciągu dnia, chwilę później u ans po raz pierwszy zaprezentowana zostanie wersja nocna (sobota, 30 lipca, 21.00, Park Chopina). Kolejna premiera to powracający The Miraculous Theatre i jego „Funerabilis”, a tam…trumna. Prawdziwa, ale absolutnie nie mroczna — choć kto wie, co się wydarzy — tego cudu nie widział jeszcze nikt — premiera światowa (sobota, 16 lipca w Parku i na Rynku — 17.30, 20.00)! Jak co roku — w każdą sobotę o 16.00 w parku Chopina spektakle dla dzieci —teatru powracające (Delikates, Barnaby, Hapijama Fun Art) i nowi goście — cudnie muzyczna Marta Andrzejczyk i uroczo malowniczy Teatr Uszyty. Do zobaczenia choć raz?

Piotr Chlipalski: performer, scenarzysta, producent teatralny, fotograf, filmowiec dokumentalista, twórca ruchomych obrazków; pomysłodawca i dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Artystów Ulicy „Ulicznicy”; współzałożyciel Open Street a.i.s.b.l. z siedzibą w Brukseli. Dawno temu Laureat Nagrody Prezydenta Miasta Gliwice w Dziedzinie Kultury.
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj