Ewelina ma 42 lata i poczucie, że grunt pod nogami wciąż się osuwa. Patrząc z zewnątrz, radzi sobie dobrze – pracuje od wielu lat, utrzymuje się samodzielnie, podróżuje, potrafi wywalczyć dla siebie miejsce w świecie. A jednak właśnie to „radzenie sobie” staje się dla niej pułapką.
Państwo mówi: skoro pracujesz i przekraczasz widełki dochodowe, to nie zasługujesz na wsparcie. A ona wie, że bez niego nigdy nie wyjdzie z wynajmowanego mieszkania, w którym przy każdym ładowaniu wózka elektrycznego ryzykuje pożarem.
Marzy o własnym mieszkaniu. Nie o luksusowym apartamencie, nie o modnym lofcie. Chce ciasnego, ale swojego, gdzie będzie mogła wstawić wodę na herbatę i sama ugotować pomidorówkę. To marzenie, które wielu z nas może wydać się banalne, ale w jej sytuacji urasta do rangi najważniejszego planu na przyszłość. - Nie wiem, ile jeszcze mam siły – mówi – a chciałabym doczekać momentu, w którym poczuję się bezpiecznie.
Dzieciństwo i ucieczka
Ewelina urodziła się w rodzinie rolniczej. Ojciec, jak mówi, w swoim sercu nigdy nie miał dla niej miejsca – chłodny, gwałtowny, obojętny. Na szczęście była mama. Długo walczyła o rehabilitację córki, ale kiedy umarła babcia, poddała się – psychicznie i fizycznie. Ewelina wspomina, że gdyby kontynuowała rehabilitację do dwunastego roku życia, miała szansę chodzić, potem postępy zostały zatrzymane.
Rodzeństwo było zajęte własnymi sprawami, a ojciec coraz częściej pokazywał swoją wybuchową naturę. - Miałam dziewiętnaście lat i wiedziałam, że jeśli zostanę, to się rozsypię. Dlatego sama podjęłam decyzję, żeby iść do DPS-u” – mówi. - To nie była decyzja narzucona, to była ucieczka w świadomą wolność.
Lata w DPS-ie
Dom Pomocy Społecznej w Borowej Wsi okazał się początkowo miejscem dobrym. Młodzi ludzie, wyjazdy nad morze, poczucie wspólnoty. - Było naprawdę fajnie, to miejsce żyło – wspomina Ewelina. Ale z czasem wszystko zaczęło się zmieniać. Pandemia zamknęła mieszkańców w czterech ścianach na jedenaście miesięcy. Izolacja zniszczyła ludzi – jednych fizycznie, innych psychicznie. Ewelina przywołuje w pamięci matkę, którą zobaczyła po długim czasie: - To była połowa człowieka, nawet mnie nie poznała na dworcu.
Do tego dochodziły przepisy. W DPS-ie reguła była prosta: im więcej zarabiasz, tym więcej oddajesz. Siedemdziesiąt procent dochodu szło na opłaty. To właśnie wtedy zrozumiała, że jeśli chce naprawdę żyć po swojemu, musi stamtąd wyjść.
Na swoim
Pomógł znajomy, który znał właścicielkę lokalu, zamieszkałego obecnie przez Ewelinę. - Kiedyś o czwartej w nocy wywaliło korki, myślałam, że zaczęła się trzecia wojna światowa – opowiada kobieta. Jej strach ma solidne uzasadnienie. Instalacja elektryczna ma kilkadziesiąt lat, kable są utlenione, każde ładowanie wózka to gra w rosyjską ruletkę. A przecież Ewelina, choć dzielna, w przypadku pojawienia się ognia nie będzie w stanie sprawnie opuścić mieszkania.
Mimo to zaczęła urządzać się po swojemu. Z własnej kieszeni wydała kilka tysięcy na dostosowanie łazienki. Właścicielka nie zamierza inwestować w lokal, bo to tylko wynajem. - To nie ma sensu – mówi Ewelina – bo przecież i tak kiedyś będę musiała stąd wyjść. A ja nie chcę już inwestować w cudze.
Codzienność na wózku
Życie Eweliny to nie tylko walka o mieszkanie. To też codzienne przeszkody: zepsuta winda w bloku, która uziemiła ją na kilka dni, pralka, która się zepsuła i właścicielka kazała jej płacić. Ewelina sama znalazła rozwiązanie – sprzedała starą na części, nową kupiła przez ogłoszenie za 200 zł. - Nie potrzebuję luksusu. Potrzebuję, żeby wszystko wokół mnie działało – powtarza.
System jednak widzi w niej osobę „radzącą sobie”. Bo pracuje, bo zarabia, bo nie pasuje do obrazu biernego podopiecznego. Paradoks polega na tym, że jej aktywność odbiera jej prawo do pomocy. Renta rodzinna po matce i pensja z pracy sprawiają, że przekracza kryteria dochodowe. Gdyby nie ta renta – miałaby szansę na mieszkanie socjalne, nawet bez remontu. Teraz tkwi w zawieszeniu: decyzja urzędników może przyjść jutro, może za rok, a jeśli nawet, to nie wiadomo, w jakim stanie będzie przydzielony lokal.
Zawieszenie
O mieszkanie do remontu Ewelina walczy od półtora roku. Złożyła wniosek i czeka. Wie, że to dopiero połowa drogi – nie wiadomo, kiedy i co dostanie. A czas, jak powtarza, jest śliski. Siły nie są nieograniczone.
Na razie żyje pomiędzy – pracuje, radzi sobie, walczy. I nie przestaje powtarzać: - Nie chcę czekać. Chcę żyć. Ale żeby żyć, potrzebuję swojego miejsca.
Będziemy zwracać się do Miasta o pomoc w uzyskaniu mieszkania. Drodzy Czytelnicy, a może Wy macie pomysł, jak pomóc Ewelinie?
Adriana Urgacz-Kuźniak


Komentarze (0) Skomentuj