Z Krzysztofem Kobylińskim, twórcą i dyrektorem festiwalu PalmJazz, rozmawia Ewa Piasecka.     

EP: Zacznijmy może od końcoworocznych podsumowań. W mijającym roku grałeś wyjątkowo dużo koncertów solo i w duetach. Nie było występów w ramach KK Pearls. Dlaczego? 

KK: Wiesz, co to są prawa rynku? 

EP: Chcą od ciebie akurat tego? Bo? 

KK Bo duety są tańsze niż kilkuosobowe zespoły. Z Perłami zresztą z przyjemnością bym zagrał i chcę z nimi robić nowy program, ale to dopiero w 2024 roku. Musiałbym się naprawdę napracować, żeby sprzedać zespół, a teraz głównie pracuję nad muzyką, nie nad sprzedażą. 

EP: W tym roku sporo grałeś w Hiszpanii… 

KK: Zbieg okoliczności, ale rzeczywiście w Hiszpanii było sporo koncertów, poza tym też: Włochy, Francja, Niemcy. W przyszłym roku będzie sporo Czech, Słowacji, Niemiec. Litwa, Francja, a w 2024 – taka trasa amerykańska: Waszyngton, Nowy Jork, Detroit, Chicago, i mniejsza trasa w Kanadzie.

EP: Zdradź mi, czy można na tym zarobić? 

KK: To zależy, co rozumiesz przez „zarobić” (śmiech) 

EP: Powiedzmy w relacji do średniej krajowej, bo chciałabym zburzyć to dość powszechne przekonanie, że każdy artysta powinien żyć  tylko, sławą, powietrzem i miłością do sztuki… 

KK: Życie mi się szczęśliwie ułożyło, więc pieniądze nie są dla mnie aż tak bardzo ważne, ale nie gram za darmo ani nie zamierzam się przed nimi bronić. Nie są to może kokosy, ale dochody z koncertów mam i na nie nie narzekam. Tylko weź pod uwagę, że ja w to zainwestowałem wiele lat ciężkiej pracy. 

EP: I w tej chwili za tę pracę jesteś wynagradzany. Cenią cię. 

KK Ale nie bez powodu wspomniałem o tych latach inwestowania w siebie: ćwiczeniu, komponowaniu, budowie własnej marki na koncertach i w necie… 

EP: Masz na myśli duże koszty własne? 

KK Właśnie, one są, i to duże. Ale coś za coś. Jak rozmawiam z młodszymi muzykami, zadaję im pytanie, co jest ważniejsze dla nich: muzyka czy pieniądze. I na ogół mi odpowiadają, że i to, i to. A ja im mówię: nieprawda! Bo jak ważniejsza jest muzyka, kasa na tym cierpi, a jak kładziesz nacisk na kasę – muzyka idzie w dół. 

EP: Uważasz, że nie warto za wszelką cenę walczyć o kasę, bo wtedy poziom artystyczny spada? 

KK: Musisz się zdecydować. W czymś takim jak sztuka wybór jest bardzo prosty. Trzeba wiedzieć, co postawić na pierwszym miejscu, a co na drugim, bo skończysz znacznie poniżej możliwości. 

EP: Wygląda na to, że artysta ma dwie drogi utrzymania z działalności muzycznej: kosztowne i cierpliwe budowanie własnej marki albo pozyskiwanie grantów z różnych urzędów i ministerstw. Jak się czujesz w tym momencie, będąc kimś, kto jest niezależny poprzez swoją muzykę? 

KK: Staram się znaleźć jasne strony tej niełatwej sytuacji i patrzę na swoje działanie jak ktoś, kto zaczyna nowy rozdział. Skupiam się na tworzeniu własnej muzyki. Wiesz, ja nigdy nie uważałem się za animatora życia kulturalnego, choć nim byłem – niejako przy okazji. 

EP: Mówiąc o animowaniu życia muzycznego, wypada poruszyć temat sytuacji PalmJazz Festivalu i twoich relacji z władzami Gliwic.

KK: W moim obecnym położeniu dobre jest to, że nie muszę się już tłumaczyć nikomu z cen biletów na swoim festiwalu. Wezmę artystę, nazwijmy go Alfa, i wpuszczę na jego koncert ludzi za darmo – wolno mi! A wcześniej miałem z tym szalone kłopoty. Z drugiej strony jest rozczarowanie, bo wydawało mi się, że jak zrobiłem w Gliwicach dwadzieścia festiwali, to ktoś to w tym  mieście powinien zauważyć, jakoś mnie może dopieścić, zwłaszcza w roku mojego okrągłego jubileuszu (śmiech)… A zrobiono wręcz przeciwnie. 

EP: Co się stało, że miasto zrezygnowało z dofinansowania twojego festiwalu? 

KK: Nie mam pojęcia! Wydawało się, że wszystko jest dogadane. Wszystkie zobowiązania, które wziąłem na siebie wobec miasta – zrealizowałem, bo nie przyszło mi do głowy, że ktoś może tak postąpić. Miasto umówiło się ze mną na przekazanie mi pewnych środków, tymczasem – w czerwcu, kiedy miała zostać podpisana umowa – wycofano się z wcześniejszych ustaleń, a umowa nie została podpisana.    

EP: W czerwcu? Wiedząc, że festiwal zaczyna się w październiku? 

KK: Tak. I nie do mnie należy wyjaśnianie czy tłumaczenie tej sytuacji, bo ja wywiązałem się ze swoich obietnic, jak zawsze zresztą. 

EP: Dzięki tym wszystkim ruchom… 

KK: …straciłem pieniądze i zyskałem wolność. A wolność nie ma ceny. Czy może być coś ważniejszego dla jakiejkolwiek sztuki? 

EP: Jak wobec tego rysuje się przyszłość festiwalu? 

KK: W tej chwili powiem tylko, że jeśli będę go robił, to w paru miastach – być może również w Gliwicach. 

EP: Wyprowadzasz PalmJazz z Gliwic, przynajmniej częściowo? 

KK: Cóż, jeżeli mam gdzie indziej ludzi, którzy chcą ze mną współpracować, to robię coś z tymi, którzy chcą, nie z tymi, którzy nie chcą. Ale na razie nie będę podawał żadnych konkretów, poza tym, że tacy ludzie istnieją. Być może dla czytelników to istotne, ale dla mnie ważna jest przede wszystkim muzyka, którą robię – ta pierwsza część dnia, codziennie poświęcona zawsze na ćwiczenie i komponowanie. 

EP: Przechodząc więc do twojej działalności kompozytorskiej: w maju ukazała się twoja nowa płyta – „U”. 

KK: Tak, ale nie została jeszcze wydana. W przyszłym roku chcę wydać dwie nowe płyty, a może nawet trzy. Pierwsza została nagrana pięć lat temu z Trilokiem Gurtu i myślę, że pora już ją wydać, choć mój wydawca nie jest co do tego ze mną zgodny, ale może uda nam się dojść do porozumienia. Druga – to płyta z Nilsem Petterem Molvaerem, która będzie nagrywana w styczniu i trzecia – solowa. Ta solowa jest najbardziej zaawansowana, a wydana zostanie w Hevhetii, co ma być połączone z czesko-słowacką trasą promocyjną. 

EP: Czyli teraz skupiasz się na komponowaniu…

KK: …do tego stopnia, że czasem nawet nie chce mi się od tego odrywać, żeby np. potwierdzić koncert, choć wiem, że powinienem. Wiesz, przez kilka ostatnich lat grałem nawet do trzydziestu kilku koncertów rocznie, trzecią część roku spędzając poza domem. Dodaj do tego jeszcze festiwale i okaże się, że w moim życiu nie bardzo był czas na kreatywną muzykę. Ale od covidu zacząłem systematycznie grać, ćwiczyć i bardzo ładnie mi się to rozwija, mam dużo nowych melodii. Na sesji z Molvaerem na przykład pojawią się utwory, które jeszcze nigdy nie były nagrane. 

EP: A jak powstają nowe utwory? 

KK: Ja to robię tak, że najpierw czekam na pomysł formalny. Cierpliwie, bez nerwów. Jak już mi jakiś wpadnie do głowy, to się go uczę i uczę. To długo trwa, ponieważ kiedy jest nowy pomysł, to go nie umiesz, bo go wcześniej nie było. I dopiero jak się go nauczysz, budujesz na nim – przez zaprzyjaźnienie – melodię. 

EP: Szukasz melodii? 

KK. Szukam melodii, a jest to o tyle trudne, że muzyka musi łączyć dwie funkcje: emocjonalną i estetyczno-intelektualną. Jedno i drugie musi ze sobą współgrać, a ty musisz znaleźć moment ich równowagi. Bo musisz być uczciwy i wobec estetyki, i wobec emocjonalności. Potem te ciekawe rytmy czy harmonie muszą się zacząć rozwijać. I ja im na to pozwalam, starając się działać w tych rejonach muzyki, w których innych ludzi jeszcze nie było. Na tym się teraz skupiam. 

EP: Można powiedzieć, że – paradoksalnie – zrealizowałeś wreszcie coś, co planowałeś od dawna. 

KK: Zdecydowanie. Zacząłem nowy etap. I tego właśnie – takiego dobrego początku – życzę na Nowy Rok wszystkim czytelnikom „Nowin”. 
                 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj