Zdaniem jednych, szkolne posiłki są smaczne i zdrowe, innym one nie w smak. Niektórzy rodzice narzekają, że cena nie zawsze idzie w parze z jakością. Sprawdziliśmy, jak i za jakie pieniądze szkoły karmią uczniów.
Ceny posiłków w szkołach są bardzo zróżnicowane. Dwudaniowy obiad z kompotem, bez deseru, może kosztować 3,20 zł, ale za taki sam zestaw rodzic może zapłacić nawet 7 zł. Skąd biorą się tak znaczące rozbieżności?

Zacznijmy od tego, że za obiady płacą nie tylko rodzice. Posiłki dofinansowują gminy.  Miasto przekazuje pieniądze na prowadzenie i utrzymanie stołówek, z OPS idą środki na dożywianie dzieci z ubogich rodzin. - Rodzice wnoszą jedynie opłaty za surowiec potrzebny do przygotowania posiłków (tzw wsad do kotła), pozostałe koszty ponosi miasto w ramach budżetu jednostek oświatowych. Mieszczą się w tym wydatki na zatrudnienie pracowników, a także wyposażenie, media, remonty, inwestycje, utrzymanie kuchni (materiały, środki czystości, szkolenia, usługi, przeglądy). Ponadto OPS, z miejskich i ministerialnych środków, finansuje obiady dzieciom w trudnej sytuacji materialnej - informuje Mariusz Kucharz, naczelnik Wydziału Edukacji UM Gliwice.

Stołówki kosztują miasto miliony złotych rocznie. I kwota ta stale rośnie. W 2012 Gliwice na ich prowadzenie wydało 5,2 mln zł, dwa lata później już blisko milion złotych więcej, a w 2017 niemal 5,9 mln. Gmina nie traktuje jednak wszystkich jednakowo. Gdy jedni rodzice płacą 3,20 zł za obiad, innych może on kosztować nawet 6 zł. Średnia stawka wynosi 4,10.

Wpływ na ostateczną cenę posiłku mają koszty i, teoretycznie, jakość produktów do jego przygotowania. - Dyrektorzy szkół mają w tym względzie wolną rękę. Nie narzucamy menu, dostawców, ilości dań. Przy czym chciałbym zauważyć, że dofinansowanie z miasta powoduje, że stawki dla rodziców są dużo niższe, niż gdyby go nie było – podkreśla naczelnik Kucharz. Niskiej cenie czasem odpowiada kiepska jakość. Urzędnicy przyznają, że zdarzają się skargi rodziców na marną wartość posiłków.

- Niektórzy gotowi są dołożyć parę złotych, byle obiad był pożywniejszy i zdrowszy – mówi Kucharz. - Dyrektorzy nie mają jednak pola manewru. Tryb postępowania narzuca ustawa o zamówieniach publicznych. Duża liczba przygotowanych posiłków obliguje szkoły do dokonywania zakupów surowców (mięso, nabiał, pieczywo) w drodze przetargu. Utrudnia to nie tylko organizację obiadów, ale może wpływać na ich jakość ze względu na rozstrzygające kryterium ceny.

Z drugiej strony drożej nie zawsze oznacza lepiej.  Wiedzą coś o tym rodzice uczniów,  których szkoła zlikwidowała stołówkę i zamawia jedzenie na zewnątrz. W odczucie niektórych rodziców jakość posiłków z cateringu pozostawia wiele do życzenia, a ich smak nie zawsze odpowiada gustom dzieci. Są też sporo droższe. Średnia stawka w Gliwicach za dwudaniowy obiad to 7 zł. 

- Gdy obiady przygotowywała szkolna kuchnia, syn oddawał puste talerze. Często prosił o dokładkę, bo tak mu smakowało. Nie mógł się nachwalić kompotów. Odkąd wprowadzono catering, skończyły się dokładki. Ale i tak nie wracałby po repetę. Posiłki przestały mu smakować. Nie zdarza się, by jedzenie było zimne, ale nie trafia w jego upodobania, choć nie jest szczególnie wybredny. Czasem przychodzi do domu głodny, bo zrezygnował z obiadu. O kompocie mówi, że to zabarwiona woda. A ceny poszybowały w górę. Obiady kosztują nas ok. 140 zł miesięcznie, czyli dwa razy więcej niż wcześniej – skarży się Maria, mama ucznia szkoły, która niedawno zamknęła kuchnię i przeszła na catering. Nie brakuje jednak rodziców, którzy po zmianie są zadowoleni. - Moja córka nie lubiła posiłków ze szkolnej stołówki. Teraz zjada prawie wszystko. Firma gotuje smacznie, menu jest urozmaicone, a przede wszystkim zdrowe – mówi Aleksandra, mama 10-letniej Zosi.

Wychodzi na to, że nieważne, czy posiłek powstaje na miejscu, czy w zakładzie żywienia, ale jaki kucharz gotuje i co wrzuci do garnka.
- Gorąco namawiamy, aby rodzice bezwzględnie pilnowali realizacji wybranej oferty: jakości jedzenia, ilości itp. Nie ma powodu wiązać się umową długoterminową, bo to uniemożliwia szybką zmianę dostawcy, jeśli jedzenie grzeszy jakością. Ważne też, by ostateczne przygotowanie (temperatura, porcjowanie) miało miejsce w szkole, a rodzice mieli dostęp do kuchni, gdzie przygotowane są posiłki, oraz do protokołów kontrolnych sanepidu – radzi naczelnik wydziału edukacji.

Bez względu na to, czy po zmianie formy żywienia nasze dzieci jedzą lepiej czy gorzej, z pewnością wychodzi ona na dobre miastu. Zastąpienie kuchni cateringiem oznacza, że rodzic musi pokryć cały koszt przygotowania posiłków, a tyle samo  oszczędza gmina. Część rodziców zastanawia się więc, czy stołówki szkolne nie są miastu solą w oku. 

- Nie ma odgórnego polecenia zastępowania stołówek firmami zewnętrznymi – stanowczo odrzuca podejrzenia naczelnik Kucharz. -  Decyduje zawsze dyrektor, rozpoznając możliwości organizacyjne placówki. Rozstrzygająca może być np. niemożność dostosowania zaplecza kuchennego do wzrastającej liczby uczniów lub związane z tym koszty. Innym powodem są problemy mniejszych jednostek w sytuacji  nieobecności pracownika obsługi czy wzrastająca z roku na rok liczba posiłków „dedykowanych” - diabetycznych, cukrzycowych i innych rodzajów diet. W skali pojedynczej kuchni taka różnorodność to kłopot, znakomicie radzą sobie z tym firmy cateringowe, wydające posiłki masowo.

Mapa szkolnej gastronomii nie daje dowodów, by stołówki powodowały niesmak urzędników. Na 28 placówek z wyżywienia w formie cateringu korzysta osiem. Ten stosunek kuchni szkolnych do zewnętrznych utrzymuje się od lat. Podobnie wyglądała sytuacja trzy  i pięć lat temu. Zmiana zaszła w ubiegłym roku, gdy do szkół bez własnej stołówki dołączyła SP 28.

Obiad szkolny to często jedyny ciepły posiłek dziecka w ciągu dnia. Nie ma znaczenia, czy powstanie na miejscu, czy poza nim. Najważniejsze, żeby był smaczny i pożywny. A przy tym, jak chcieliby rodzice, jeszcze w zdrowej cenie.

Adam Pikul
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj