Trudno zaprzeczyć, że fotografia artystyczna określa to miejsce, nawet jeśli czasem ustępuje malarstwu, instalacji czy fotoreportażowi.
Z Grzegorzem Krawczykiem, szefem Czytelni Sztuki, dyrektorem Muzeum w Gliwicach, rozmawia Małgorzata Lichecka.  


Tworząc Czytelnię, miałeś strategię bazującą na ukazaniu ważnych nurtów w sztuce współczesnej, często pomijanych. Taka platforma dyskusji w prowincjonalnych Gliwicach sprawiła, że oczy wielu artystów zwróciły się na miasto.  


Prowincjonalność jest kategorią geograficzną, a nie intelektualną. Można być kołtunem i mentalnym prowincjuszem, mieszkając na Kazimierzu w Krakowie, Długim Targu w Gdańsku czy przy placu Zbawiciela w Warszawie. Można być inspirującym twórcą, mieszkając w bloku na osiedlu Gwardii Ludowej w Gliwicach, w peryferyjnym Sanoku, Dukli albo Drohobyczu. Poczucie prowincjonalności hodujemy w sobie wyłącznie sami. Jest ono świadectwem naszej własnej pustki, umysłowego lenistwa, gnuśności, kabotyństwa. 

Czy Czytelnia stała się miejscem dyskusji w Gliwicach? Nie, nie stała. Nie stała się miejscem, którym miała być w moim pierwotnym zamyśle, gdyż sztuka, rozpatrywana także jako pewien fenomen życia społecznego, funkcjonuje w dużej mierze jako wydarzenie towarzyskie, jak zamknięta grupa na Facebooku lub niegdysiejszy mieszczański salon. Ja nie jestem zwierzęciem towarzyskim, a salon potrzebuje - tak jak u Prousta - przede wszystkim swoich madame de Loynes czy de Caillavet oraz ich akolitów o przewidywalnych preferencjach, gustach i potrzebach. Ale czy prawdziwa wartość dzieła sztuki lub samego twórcy powinna zależeć od salonowych gier i plotek?  

Idea Czytelni zapewne ewoluowała. Mógłbyś wskazać kluczowe momenty dotyczące zmiany programu. 

Przygnębiało mnie słabe zainteresowanie naszymi pierwszymi wystawami malarskimi oraz smutna konstatacja, że frekwencja na wernisażach nie zależy od jakości prezentowanych dzieł sztuki, ale od tego, ilu krewnych i znajomych ma ich twórca lub kurator oraz czy jest modny lub niemodny. Wówczas zdecydowałem o radykalnym zawężeniu działania do tego, co w Gliwicach w obszarze sztuki powstało najcenniejszego - fotografii. Utworzyłem więc, ściśle powiązany z programem Czytelni, dział fotografii artystycznej oraz skupiłem się na organizowaniu wystaw i wydawaniu książek związanych z fotografią. 

Długa lista artystów świadczy o pewnej konsekwencji programowej - liczy się oczywiście nazwisko, obecne w światowych nurtach, eksperyment, awangarda - bo wielu wyprzedzało/wyprzedza swój czas, tylko publiczności trochę trudno to dostrzec. 

Tę trudność w docenianiu nowatorstwa najłatwiej wyjaśnić na przykładzie fotografów, którzy przez większość swojego życia nie dostali pełnego czy wręcz żadnego poparcia. Zacznijmy od gliwiczan: von Blandowski był zwykłym fotografem atelierowym, jego szalony życiorys i dokonania fotograficzne raczej nie interesowały współczesnych. Dziś można patrzeć na zachowane w Muzeum w Gliwicach zdjęcia jak na ważny dokument epoki, szczególnie, że Blandowskiemu zdarzało się, na szczęście, wychodzić poza atelier.

Jerzy Lewczyński to zupełnie inny przypadek. Był ceniony przez środowisko, dużo wystawiał, choć dopiero pod koniec życia okazało się, jak wielki wpływ wywarła jego sztuka na kolejne pokolenia fotografów. Dwa albumy, w tym nasz, wydany pod szyldem Czytelni Sztuki, ukazały się bardzo późno, kiedy Lewczyński już właściwie zakończył fotograficzną karierę. (Podobny los jako fotografa spotkał Zdzisława Beksińskiego.) 

Prawdziwe znaczenie gigantycznego dzieła Zofii Rydet, „Zapisu socjologicznego”, zaczęto odkrywać dopiero po jej śmierci. A trzeba przypomnieć, że to dzieło nowatorskie, na pograniczu dokumentu i awangardy, dopiero teraz badane przez naukowców, historyków fotografii, powszechnie cenione przez fotografów. Wystawialiśmy w Czytelni Sztuki także dzieła luźniej związane z regionem czy wręcz niemające z nim żadnych związków. One również pokazują trudności związane z pojmowaniem fotograficznego eksperymentu – co nie wyklucza przecież ogromnej przyjemności wynikającej z obcowania z tymi fotografiami. 

Dlatego jestem dumny, że udało mi się pokazać wystawę „Fotografia czy antyfotografia? Zdzisław Beksiński, Jerzy Lewczyński, Bronisław Schlabs – 60-lecie Pokazu Zamkniętego” i zorganizować sesję na temat „Pokazu” czy sprowadzić wystawę zdjęć Augusta Sandera, światowej sławy klasyka fotografii socjologicznej, który przecież zarabiał na życie, będąc właścicielem zwykłego zakładu. Także pokazywany niedawno „Notatnik fotograficzny Hasiora” nawet przez niego, niemal do końca życia, nie był traktowany jako autonomiczne dzieło, miał służyć jako pomoc do wykładów o sztuce. Słowem, staram się oswajać z fotografią jako sztuką czy dokumentem, sięgając po najciekawszych twórców. 

Dla mnie najbardziej znaczące były spotkania ze Zbigniewem Liberą, Ewą Kuryluk, Zdzisławem Beksińskim i Wojciechem Prażmowskim, ich sztuka zostawia ślad na długo. To nie jest intelektualny bełkot, a bardzo przemyślana koncepcja dzielenia się z widzem filozofią życia. Czy masz też takich artystów i twórców prezentowanych w Czytelni, z którymi jesteś związany bardziej.

Tak. Szczególnie dwie, choć diametralnie się od siebie różniące, osoby: Ewę Kuryluk, której książki czytałem na wagarach w pierwszej klasie liceum i Jerzego Lewczyńskiego, z którym bardzo lubiłem rozmawiać o wszystkim, byle nie fotografii. Jego śmierć bardzo mnie zaskoczyła, ponieważ Jerzy z całą stanowczością twierdził, że będzie pierwszym, którego ta przykra nieuchronność ominie. Dobrze, że Olga Ptak napisała „Jerzozwierza” i opracowała listy Beksińskiego, gdyż  Lewczyński, ten prywatny, codzienny, jest w tych książkach zapisany jak owad w bursztynie. Może uda się nazwać kiedyś jego imieniem jakąś skromną uliczkę, może znajdą się też inne dla pamięci Zofii Rydet i von Blandowskego, któż to może wiedzieć? 

Lewczyński, Rydet, Blandowski - dzięki Czytelni odkryci na nowo. Kim są dla ciebie i dlaczego warto było wyczulić na te postaci publiczność? 

Zrobiliśmy w ich sprawie wszystko, co było trzeba, a co z tym publiczność zrobi dalej, to już zupełnie inna sprawa. Życie tych trzech artystów dowodzi, że prawdziwy talent, mądrość i siła twórczego wyrazu nie relatywizują się z upływem czasu, że tego, co wybitne, nie trzeba szukać daleko, ale można znaleźć tuż obok.

Fotografia artystyczna jest dziś emblematem tej przestrzeni. Z czego wynika takie sprofilowanie i jakie plany ma Czytelnia w tym zakresie?     

Muszę nie tyle zaprzeczyć, co nieco stonować to stwierdzenie: fotografia artystyczna rzeczywiście jest często pokazywana w Czytelni, jednak od czasu do czasu równoważymy jej obecność. Wspomnę choćby o reportażowej wystawie Wojciecha Plewińskiego, szykującej się w najbliższej przyszłości wystawie jego portretów kobiet i aktów. W przeszłości odbyła się tu wystawa dotycząca targowiska Balcerek, miejsca, które od tego czasu zniknęło. 

Trudno jednak zaprzeczyć, że fotografia artystyczna określa to miejsce, nawet jeśli czasem ustępuje malarstwu, instalacji czy fotoreportażowi. To decyzja, która wynika z moich rozmów z pracującymi dla nas kuratorami. Sądzimy, że właśnie fotografia artystyczna, niekoniecznie w jakiejś drapieżnej czy niezrozumiałej wersji, uosabia to, co w tym medium najlepsze, najpełniej rozumie jego możliwości. Korzysta przy tym z rozmaitych odmian fotografii, nie sposób jej czasem odróżnić od zdjęcia rodzinnego (u Lewczyńskiego), dokumentacji architektonicznej (jak na zdjęciach Wojciecha Wilczyka czy Nicolasa Grospierre’a, prezentowanych niedawno na wystawie zakupów do naszej kolekcji) czy reportażowego portretu (u Rydet). Używa ich jednak w innym celu, myśl towarzysząca zdjęciom jest niemal ważniejsza od samego obrazu. Staram się, by nasi widzowie chcieli wraz z nami myśleć fotografią.

W najbliższych latach zamierzam kontynuować tę linię programową, która jest już znana polskiej publiczności. Przybliżę kolejną postać z historii gliwickiej fotografii, Wilhelma Beermanna, przewiduję wystawę poświęconą polskiemu fotoreportażowi oraz Peterowi Lachmannowi. Jakość wystaw, możliwość spotkania się z autorami i kuratorami pozostaje moim priorytetem. Będziemy również kontynuować, szczególnie dla mnie ważną, czytelnianą działalność wydawniczą. Jesteśmy jedynym muzeum - galerią w Polsce, które zainspirowało i wydało książkę uhonorowaną  Nagrodą Literacką Gdynia. Niedługo ze znakiem Czytelni ukaże się na rynku europejskim także płyta CD z utworem skomponowanym kilka lat temu, na moje zmówienie, przez wybitnego twórcę muzyki współczesnej, pochodzącego z Gliwic.   Czekam także na tekst Jakuba Kornhausera, którego od dwóch lat, podobnie jak kiedyś Krzyśka Siwczyka, usilnie namawiam na napisanie książki o naszym mieście, jakże istotnym dla historii jego własnej rodziny. Obiecał mi ją przesłać do końca czerwca. 

Kuratorzy są ważnymi ogniwami w łańcuchu między widzem a artystą. Jak ich dobierasz, co jest tym najważniejszym kryterium?  

Wpływ na decyzję o zatrudnieniu kuratora czy kuratorki ma propozycja, z jaką przychodzi (albo którą ja składam) oraz zaufanie, jakie w tej osobie pokładam. Współpracujemy z ludźmi mającymi ponadprzeciętne doświadczenie w swojej dziedzinie, potrafiącymi umiejętnie przedstawić myśl towarzyszącą tworzeniu wystawy. Niektórzy, choć są znakomitymi znawcami tematu, nie sprawdzają się w organizacji przestrzeni, inni nie przykładają wagi do możliwości ekspozycyjnych Czytelni. Muszą to być kuratorzy, którzy wiedzą, o czym mówią, sprawiają także, że oglądanie wystaw jest przyjemnością, ale nie zwalnia od myślenia. No i są zwyczajnie, rzemieślniczo, sprawni. To rzadko obecnie spotykane kwalifikacje. Wybór kuratorów nie wynika z prostych kalkulacji. Zdarza się, że wystawa czeka na swojego kuratora, najzwyczajniej nikt mi nie przychodzi do głowy. Mury galerii to ledwie początek.

Z jakimi trudnościami boryka się szef Czytelni Sztuki? 

Jak pewnie każdy, z obojętnością i głupotą.

Czego na pewno nie zobaczymy w Czytelni Sztuki?   

Tego, co złe.

Czytelnia Sztuki 2010 - 2020

43 wystawy

Jerzy Lewczyński, Zofia Rydet, Ewa Kuryluk, August Sander, Janusz Tarabuła, Zdzisław Beksiński, Rafał Milach, Radek Szlaga, Władysław Hasior, Oskar Hansen, Nicolas Grospierre, Kobas Laksa, Filip Springer, Jan Dziaczkowski, Aneta Grzeszykowska, Joachim Schmid, Lorenzo Castore, Wojciech Bruszewski, Paweł Franik, Grupa ZOOM, Wojciech Plewiński, Nicholas Vaughan, Wojciech Prażmowski, Bronisław Schlabs. 

19 wydanych w serii Czytelnia Sztuki książek, w tym:

- bestsellerowe „Listy Zdzisława Besksińskiego do Jerzego Lewczyńskiego”,  opracowane przez Olgę Ptak;

- książka Rafała Milacha „W samochodzie z R”, nagrodzona główną nagrodą Jury New York Photo Awards 2011, nagrodą serwisu Blurb za najlepszą publikację dokumentalną i umieszczona na liście The Best Books of 2012 magazynu „Photo-eye”;

- nagrodzony główną nagrodą marszałka województwa śląskiego w konkursach na Wydarzenie Muzealne Roku album z esejem Wojciecha Nowickiego „Niepokoje Wilhelma von Blandowskiego”, wyróżniony także w konkursie na Najpiękniejszą Książkę Roku 2013;

-książka "Jerzy Lewczyński. Pamięć obrazu” Wojciecha Nowickiego, umieszczona na liście The Best Books of 2012 magazynu „Photo-eye”;

- nagrodzony  główną nagrodą marszałka województwa w konkursach na Wydarzenie Muzealne Roku album z esejem Wojciecha Nowickiego „Zofia Rydet. Zapis socjologiczny 1978–1990”;

-Alles ist Gut Wojciecha Kostrzewy oraz Invisible Maps Andrzeja Kramarza, finaliści konkursu Fotograficzna Publikacja Roku, organizowanego przez Fotofestiwal Międzynarodowy Festiwal Fotografii w Łodzi, Księgarnię Bookoff i magazyn „Miejsce Fotografii” (2015 r.);

- „Koło miejsca/Elementarz” Krzysztofa Siwczyka i Michała Łuczaka, książka zainspirowana i wydana przez Czytelnię Sztuki, nagrodzona w 12. edycji  konkursu Nagroda Literackiej Gdynia w kategorii esej  (2017 r.);

- nagrodzona brązowym medalem The Prix de la Photographie Paris –  książka fotograficzna Lorenzo Castorego „Ziemia/Land” (2019 r.). 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj