Z Eweliną Lasotą, kuratorką wystawy „Kazimiera Dyakowska. Naga. Portret i akt 1959–1966” prezentowanej w Czytelni Sztuki – Muzeum w Gliwicach, rozmawia Małgorzata Lichecka.

Są pierwsze komentarze o wystawie. Że Kazimiera Dyakowska w swojej fotografii uprzedmiotawia kobiety...
 
Spodziewałam się tego. W dobie namiętnych dyskusji, o tym, jak opowiadać o kobiecym ciele i czy w ogóle to robić. Ale musimy „odczepić się” od dziś, wskoczyć do lat 60. i próbować zrozumieć akty Dyakowskiej.

Współczesne filtry są potrzebne: patrzymy przez pryzmat tego, co same przeżyłyśmy. Należy jednak do nich przyłożyć także perspektywę naszych mam czy babć, i wrócić do czasów kiedy te fotografie powstawały, osadzając je w tamtym kontekście społecznym, historycznym, kulturalnym. W archiwum rodzinnym Kazimiery Dyakowskiej przetrwały trzy księgi pamiątkowe towarzyszące wystawie „Impresje dziewczęce” pokazanej po raz pierwszy w 1966 roku, po raz ostatni w 1972 r. Te księgi dają wgląd w bardzo różne opinie: na kartach dyskutuje się o wystawie, niejednokrotnie stosując odsyłacze, strzałki, widzowie, publiczność, wymieniają się poglądami, kłócą o kluczowe pojęcia, jak ciało, pornografia, pruderia albo niewiedza i zacofanie. Znamy to z dziś, prawda? Dla mnie na przykład zaskakujące jest to, że odbiorczynie tamtej wystawy piszą, zwracając się do mężczyzn, żeby sobie panowie zobaczyli, czym jest pornografia, bo one widziały i to nie jest to, co prezentuje pani Dyakowska na wystawie. Fotografia rodzi pytania, budzi kontrowersje, zachęca do spotkania. Jako kuratorka także zachęcam: nawet jeśli mamy odmienne punkty widzenia, spotkajmy się przy fotografiach Dyakowskiej i porozmawiajmy o tym, jak na nie dziś patrzeć, jak o nich myśleć.

Dla Dyakowskiej zainteresowanie kobiecym ciałem wcale nie było niezwykłe, wręcz powszednie – była sportsmenką, narciarką, pływaczką, obcowała z ciałem w bardzo różnej sferze. Nie tylko intymnej, weźmy chociażby zawody pływackie, gdzie ciało jest eksponowane prawie cały czas. Zatem miała jego pełną świadomość i pokazała je na zdjęciach z zupełnie innej perspektywy, z ogromnym wyczuciem. To nie były chamskie akty, brutalne, jak często fotografowali jej koledzy po obiektywie.

Jeśli pojawiają się głosy krytyczne na temat jej twórczości, dotyczą naśladowania, oddawania w formie, rysunku, światłocieniu tego, co już wcześniej historia fotografii znała, a za czym stali głównie mężczyźni. Natomiast nie wydaje mi się, a mówię to w oparciu o materiały, do których dotarłam, i rozmowy, które przeprowadziłam z rodziną pani Dyakowskiej, żeby ona chciała od tego uciec. To był język plastyczny tamtej epoki, pierwszej połowy lat 60., ale na wystawie zobaczymy, że jednak wypracowała swój sposób opowiadania czy pokazywania kobiecego ciała. Moim zdaniem odmienność jej spojrzenia wynika z tego, że fotografie powstawały w kręgu zaznajomionych osób. Sama niedawno zostałam mamą, był to również czas, kiedy zaczęłam pracować nad książką oraz wystawą, i wydaje się, że to pomogło mi uchwycić intencje fotografki. Bo to, że mama fotografuje swoją nagą córkę wcale nie jest czymś oczywistym, wręcz przeciwnie, stanowi o bliskiej relacji między nimi, o dużym zaufaniu, o tym, że umieją razem spędzać czas wolny. No i nie jest sztywno: widzimy przebieranki przed obiektywem, nakładanie peruk, dobieranie artefaktów. To nie jest czas modelingu za pieniądze. Młode kobiety pozują Dyakowskiej, bo tego chcą, nawet jeśli niektóre z nich są namawiane, jak przyszłe synowe pani Kazimiery, i muszą się ośmielić, przełamać wewnętrzne tabu, potem są z tego pozowania zadowolone. A po latach pozytywnie oceniają doświadczenie i cieszą się, że dały się namówić. Skusiły się i mają fotografie-pamiątki samych siebie z okresu gdy wyglądały dobrze, atrakcyjnie, były ładne. Chociaż wszystkie te pojęcia należy wziąć w cudzysłów, bo inaczej rozumiano je w latach 60. niż dziś.

Dziś wszystko jest bardziej zniuansowane, trzeba uważnie dobierać słowa. Nawet jeśli to robimy prywatnie.

Lata 60. to są lata kultury młodości i urody eksponowanej w prasie kolorowej. Pokazujemy to na wystawie, żeby osadzić twórczość Dyakowskiej w konkretnym kontekście. Ona sama, będąc po 50., zwraca swoją uwagę ku młodym, dwudziestoparoletnim dziewczynom, i czerpie z tego, odnajdując się na nowo. To jest też moment, w którym zostaje wynaleziona „dziewczyna”. Urodzone na początku lat 40., tak jak córka pani Kazimiery, Barbara Dyakowska- Firlej, pozująca do wielu aktów, w latach 60. są pierwszym pokoleniem mogącym cieszyć się wolnością. Zgoda, wieloma aspektami ich życia rządzą społeczne zakazy ( na przykład nie mogą prowadzić autobusów czy traktorów), ale ważniejsze jest to, że wojna jest już za nimi, mogą się kształcić, umawiać z rówieśnikami. Wówczas obowiązywały dość liberalne zapisy prawne: legalizacja rozwodów, świeckie małżeństwa, uprawomocnienie kobiety i mężczyzny, jeśli chodzi o podział obowiązków czy prawo do dziecka po rozwodzie, legalna aborcja. Kobiety fotografowane przez Dyakowską są beneficjentkami tych zmian. Rzeczywistość przypadająca na ich młodość jest zupełnie inna niż rzeczywistość młodej Kazimiery. Bardzo mnie interesowało, jak to się społecznie rozgrywało w tamtym czasie, jakie fotografie powstawały tutaj, lokalnie, w Gliwickim Towarzystwie Fotograficznym, którego członkinią była Dyakowska. W rozmowie z Czesławem Siemianowskim usłyszałam, że „oni wszyscy” pomagali pani Kazimierze w promowaniu tych zdjęć, bo zależało im na wprowadzeniu aktów w obieg.

Nie wierzę w to, biorąc pod uwagę, jak później GTF potraktował Dyakowską i z jakim pobłażaniem, tak właśnie z pobłażaniem, wyrażano się o koleżankach fotografkach... Bo w GTF-ie rządził, i to niepodzielnie, testosteron.

To faktycznie było męskie towarzystwo i widać to, gdy zagłębia się w historię GTF, ale przecież tak było w wielu towarzystwach fotograficznych w Polsce, przynajmniej do lat 90. zdominowanych przez mężczyzn. Kobiety, jeśli decydowały się na karierę na przykład w fotografii, robiły to kiedy ich dzieci dorosły. Skończyło się gotowanie, opieranie i inne domowe obowiązki, mogły się więc realizować, znajdować czas dla siebie. Tak jak Kazimiera Dyakowska, dla której pojawiła się przestrzeń – fotografia, a konkretnie portret i akt.

Poznała członków GTF-u i , zachęcona, przystąpiła do stowarzyszenia, chodziła na spotkania i chyba w bardziej profesjonalny sposób zaczynała zajmować się fotografią, towarzyszącej jej praktycznie od dziecka.

Rodzice Dyakowskiej – Aleksander Reichard i Maria Reichard, pochodzący z Leżajska, w latach 20. prowadzili tam, w swoim domu, zakład fotograficzny. Ojciec Kazimiery był wprawdzie fotografem amatorem, ale wyspecjalizował się na rzemieślnika i mała Kazimiera, ze swoją siostrą Anną, pomagały ojcu w ciemni, więc tak, fotografia towarzyszyła jej od najmłodszych lat. Najczęściej robi zdjęcia rodzinie, zobaczymy je także na wystawie w Czytelni. Dopiero pod koniec lat 50., kiedy wiąże się z GTF, jej twórczość nabiera bardziej konceptualnych ram. Dyakowska decyduje się na akt i portret kobiecy, a swoją najważniejszą wystawę, którą dziś nazwalibyśmy pewnie cyklem fotograficznym, nazywa „Impresje dziewczęce”.

Przyszła synowa pozuje nago przed przyszłą teściową.

Dla niektórych młodych kobiet są to przełomowe zdarzenia. Dla córki Dyakowskiej, wychowanej w otwartym obyczajowo domu, pozowanie matce do aktu to rzecz naturalna. U Dyakowskich myślenie o ciele, o kobiecości, jest postępowe. Dla mnie kluczowymi zdaniami wypowiedzianymi podczas spotkań z rodziną fotografki były stwierdzania syna, Stanisława: „od ciała się nie ucieknie” i córki Barbary: „ciało się ma”. Proste, mocne zdania. Stosunek do ciała na pewno kształtuje się u pani Kazimiery w czasie studiów (kończy Studium Wychowania Fizycznego na UJ w Krakowie), ale również pod wpływem doświadczeń z czasów drugiej wojny światowej. Kiedy raniona w wypadku samochodowym, mimo dość poważnych obrażeń (ciętej rany z dziesięcioma szwami) mobilizuje siły, prowadzi samochód i ucieka na Polesie.

To w czasie wojny rodzi dwoje kolejnych dzieci i opiekuje się całą trójką. To w czasie wojny w obozie koncentracyjnym ginie brat Dyakowskiej. Te zdarzenia – tragiczne, jak wypadek i śmierci oraz wysiłkowe, jak porody na pewno uświadomiły jej, jak ciało możne się zmienić. Myślę, że doświadczenia wojenne, kiedy sama zaznała głodu, była wycieńczona i pozbawiona domu, kiedy miała styczność z ludźmi pokieraszowanymi i odartymi z godności, sprawiły, że w swojej późniejszej twórczości nie pokazywała ciał zniszczonych, albo mało atrakcyjnych, albo niepełnosprawnych, bo to było za nią. Chciała je zostawić, a dobrym sposobem było zajęcie się młodością.

Dyakowska dokonała takiego wyboru także i dlatego, że chciała tę młodość zatrzymać. Nie lubiła starości, irytowała ją, drażniła... Tak aktywna kobieta złościła się na niedołężność, nie akceptowała jej. Na pewno więc obcowanie z młodością, wtedy gdy była czynną fotografką, a później ze zdjęciami swoich modelek, dawały jej energię.

Myślę, że tak. Ona sama przystępuje do GTF mając 50 lat, mając pięćdziesiąt parę realizuje swój cykl „Impresje dziewczęce”. Jest to znaczące dla rozumienia biografii twórczych innych kobiet w GTF: Zofia Rydet także późno debiutowała.

Dyakowska miała w Gliwicach trudności z pokazaniem swojego cyklu. Nie chciano Impresji , dlatego przeniosła się do Krakowa, gdzie też miała kłopoty, chociażby z honorarium. Ona się o nie upomniała i została skarcona. Z kolei w Gliwicach sprzedała prace i za to ją z GTF-u wyrzucono.

To na pewno było dla niej dojmujące, ale także pokazywało układ sił – za jedną i drugą decyzją stali prezesi ówczesnych Towarzystw Fotograficznych. W Gliwicach, w 1966 roku, sprzedała zaledwie dwie prace i być może był to pierwszy krok do minimalnego, ale jednak, finansowego uniezależnienia się. Dyakowska żyła w modelu tradycyjnym: to mąż, Stanisław Dyakowski, pracował w Biprohucie, był inżynierem z pensją pozwalającą zadbać o pięcioosobowy dom. Pani Kazimiera nie pracowała, zajmowała się domem i dziećmi i nagle pojawiła się wspaniała możliwość, żeby z tego co się lubi, z fotografii będącej dotąd hobby, uczynić źródło finansowania. Okazało się jednak, że stoi to w sprzeczności z regulaminem Towarzystwa (nie może działać komercyjnie), więc Kazimiera Dyakowska zostaje w 1966 roku, czyli w roku swojej wystawy, skreślona z listy członków GTF. Na wystawie w Czytelni znajduje się dokument poświadczający tę sytuację.

Jaką Dyakowską zobaczymy na wystawie?

Podstawą były „Impresje dziewczęce”, czyli wystawa z 1966 roku, pokazująca portret i akt kobiecy. Stosujemy trzy klucze: biograficzny, mamy daty i fakty z życia pani Kazimiery, żeby zobaczyć w jaki sposób życie codzienne splata się z jej wyborem ścieżki fotograficznej. Drugi to związki z GTF - tutaj zobaczymy kilka prac Jerzego Lewczyńskiego i Michała Sowińskiego, sygnalizujące, że Dyakowska pracowała w męskim środowisku i to, że mężczyźni również zajmowali się aktem i kobiecą cielesnością, ale robili to inaczej: brutalnie, jak Sowiński, któremu zdarzało się do zdjęć krępować kobiety liną (choć na wystawie zobaczmy jego bardziej erotyzujące akty) i kolekcjonując fotografie typu pin up girls, jak Lewczyński. Trzeci klucz, tylko zasygnalizowany, to archiwalne fotografie okładki „Przekroju”. Żeby pokazać w jakim czasie Dyakowska fotografowała. „Przekrój” dlatego, bo gdy pracowałam z archiwami fotografiki, wycinki z tej gazety najczęściej trafiały w moje ręce, łącznie z okładkową fotografią, na której pani Kazimiera rozpoznała dziewczynę pozującą jej do aktu, Monikę, którą fotografował także Wojciech Plewiński.

A zdjęcie psa skaczącego przez płot?

O, to ważna fotografia, bo za nią właśnie w 1918 roku kilkuletnia Kazimiera dostała od ojca swój pierwszy aparat. Dużo o tym zdjęciu słyszałam, czytałam o nim we wspomnieniach Dyakowskiej, a tuż przed otwarciem wystawy jej syn przyniósł je. Mamy tu psa myśliwskiego skaczącego przez płot – ujęcie w ruchu, w tle widać ścianę domu w Leżajsku, na której wisi gablota ze zdjęciami portretowymi, prawdopodobnie to reklama zakładu fotograficznego państwa Reichardów.

Pudełko po butach narciarskich gdzie Dyakowska przechowywała część dokumentacji. Podejrzewam, że było niejedno. Tam zbierała wszystko co dotyczyło jej twórczości i pamiątki, rodzinne fotografie. Kuratorce pewnie trudno się pracuje z takim zbiorem.

Porządkowała swoje negatywy prowadząc skoroszyty. Rolki negatywów zawijała w to, co w danym momencie było pod ręką: serwetki, kawałki gazet, przypadkowe papierki, ale opisywała je chociażby imieniem pozującej dziewczyny. To wszystko jest, ale ja musiałam obejść się smakiem, bo ten porządek ujmuje fotografie, które Dyakowska robiła już w GTF, świadomie, pod kątem wystawy, ale także zdjęcia rodzinne. Te zbiory nie są oddzielone i dla rodziny problematyczne jest oddanie takiego archiwum instytucji, chce decydować co jest prywatne, a co publiczne. Jestem więc świadoma, że to obraz niepełny, wiele wątków można rozwinąć. Ale Muzeum w Gliwicach chciało dać impuls. A ja, kiedy przeczytałam wspomnienia pani Kazimiery, zobaczyłam nie tylko fotografkę, lecz także osobę pięknie posługującą się językiem, pięknie opowiadającą, a trzeba wiedzieć, że swoje wspomnienia spisywała w latach 90., mając już ponad 80 lat. Chciałam żebyśmy także mieli okazję taką ją poznać.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj