Czy konie miały „zimówki”? Co to takiego kosok, rusek albo ośnik? Na te i inne pytania odpowiedzi zna 66-letni Krystian Tischbierek z Bargłówki w gminie Sośnicowice. W domu po rodzicach urządził prywatne muzeum, a nazwał je Stara Chałupa. To kawał historii Śląska w jednym miejscu.

- To był dom moich zmarłych teściów – tłumaczy Lucyna Tischbierek, żona pana Krystiana. – Przez kilka lat stał pusty. Kiedy mąż przeszedł na rentę, zaczął przynosić tu różne rzeczy, które przez kilkadziesiąt lat gromadził. Od kogoś dostał jakąś staroć, inną odkupił i tak zrodziła się kolekcja. Zgromadził ją po to, by zatrzymać czas i pokazać naszym wnukom, jak żyli kiedyś ich przodkowie.  

Rzeczywiście, otwierając drzwi Starej Chałupy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosimy się w odległe czasy, kiedy nie było jeszcze maszyn, a wszystko robiło się ręcznie. Stoimy w laubie. Na stole narzędzia stolarskie, kilkanaście rodzajów strugów, hebli do drzewa. Obok stare, liczące grubo ponad sto lat, wielkie gwoździe. 
– A wie pan, co to jest? – pyta mnie gospodarz, trzymając w ręce coś, co przypomina śruby. – To były „zimowki” dla koni – śmieje się. – Wkręcało się je w kopyta, żeby zwierzę nie ślizgało się na śniegu czy lodzie.

Dalej sierp, który na Śląsku nazywano kosokiem, przy nim: zapomniana już stara kosa ze specjalnie wygiętym drutem, który ułatwiał zbieranie zboża, rusek, czyli ostrzałka, drewniany cep. Ziarna mielono niegdyś w ręcznych żarnach. Taka maszyna, oczywiście na chodzie, też znajduje się u pana Krystiana, który demonstrował mi jej działanie, podobnie – ręcznych szlifierek ze specjalnym kamieniem.

Tischbierek posiada też stare drzwi z bargłowskiej kapliczki. Mają – bagatela – 150 lat. Na ścianach wiszą reprodukcje starych zdjęć tej miejscowości.

Przechodzimy do sieni. Tu także mnóstwo ciekawych eksponatów. – To jest Mauser, stary karabin sprzed I wojny światowej, który wykopałem w przykopie nieopodal mojego domu. Kolba spróchniała, ale coś tam jeszcze zostało – informuje z uśmiechem Tischbierek.   
 - A to są lutlampy – dodaje. – Ta współczesna, a ta – stara. Proszę na nią popatrzeć, jak pięknie zdobiona. Kiedyś przedmioty miały duszę, dzisiaj wszystko robi się maszynowo. Dziadostwo.

Bargłowianin ma też kolekcję karbidówek i kasków górniczych. Najstarszy, szyty ze skóry, pochodzi z lat 50. Wcześniej górnicy nosili pod ziemią kapelusze.

Na ścianie wiszą: ośnik do ściągania kory, nożyce do strzyżenia barana, specjalny kosok niezbędny przy układaniu snopków i unikatowe grabie. Zamiast drewnianych zębów - powbijane gwoździe. Łatwiej się nimi podobno perz z ziemi wyrywa, a ten rośnie w okolicy na potęgę. I ponoć takie grabie spotkać można tylko w Bargłówce.

Wchodzimy do starej kuchni. Pod ścianą dumnie stoi biały byfyj, czyli kredens. Pół wieku temu obowiązkowe wyposażenie śląskiej kuchni. To samo tyczy się szezlonga, na którym zmęczony pan domu mógł „legnąć” po pracy, i waschtisch – miejsce, gdzie stała miska, w której myli się domownicy. Obok – specjalnie wyhaftowane ozdobne serwety. 

W tym pomieszczeniu stoi też mnóstwo innych przedmiotów, m.in. wiekowa pralka wirnikowa Światowid, spacerowy wózek z lat 60. i  w pełni sprawne dwie centryfugi, urządzenia do produkcji masła. W kolekcji pana Krystiana jest i kilka żelazek na duszę oraz stuletnia butelka ze starej sośnicowickiej rozlewni brauzy, dzisiejszej oranżady.

Z kuchni wchodzimy do sypialni. Na ścianach obrazy z Matką Boską, Jezusem. W centrum wielkie małżeńskie łoże i sterta poduszek. 
– Dlaczego ono takie krótkie – dopytuję o miejsce do spania. 
– Bo kiedyś spano niemal na siedząco, stąd ta duża ilość poduszek – uśmiecha się pani Lucyna. 

Swoją historię mają też: żyrandol, który wisi, od kiedy Bargłówkę zelektryfikowano i figurka św. Franciszka, z francuskiej niewoli przywieziona przez pradziadka pana Krystiana.

Z kuchnią sąsiadowała spiżarnia, w której trzymano potrzebne produkty. W Starej Chałupie ma ona inną funkcję. Jest tam kolekcja książkowych miniatur i… muzeum browarnictwa. Około 500 sztuk puszek i butelek po złocistym napoju i tyle samo kapsli. 
- Wszystkie te piwa osobiście wypiłem – chwali się mój rozmówca.

Jest też zbiór magnetofonów szpulowych, mundurów (m. in. enerdowski) i rozmaitych czapek, w tym z wyposażenia armii rosyjskiej.
 
Po schodach wchodzimy na piętro. Zdjęcia przodków i jedna wyjątkowa fotografia. Wykonana metodą sypania specjalnego proszku. Mistrzostwo świata! Aparat fotograficzny z 1880 roku, cylinder. 

Ostatni pokój to królestwo kobiet. Ubrania, w jakich chodziły kiedyś bargłowianki, pledy, spódnice, sztrykowane obrusy i śliczne kroszonki, które wyszły z rąk pana Krystiana.

Z muzeum sympatycznych Tischbierków wyjeżdżam ze świadomością, że mógłbym w nim siedzieć cały dzień, a pewnie i tak zabrakłoby czasu na pokazanie i opowiedzenie historii każdego przedmiotu, jaki zgromadzili w swej niezwykłej chałupie.

Andrzej Sługocki 
          

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj