W listopadzie 2019 roku Narodowe Centrum Onkologii w Gliwicach otrzymało certyfikat umożliwiający stosowanie nowatorskiej immunoterapii komórkowej. W grudniu 2019 panią Jadwigę, jako pierwszą w Polsce i jedną z pierwszych w Europie Środkowo-Wschodniej pacjentkę, poddano zabiegowi infuzji limfocytów CAR-T cells.
Jadwiga Szotek, pacjentka Kliniki Transplantacji Szpiku i Onkohematologii Narodowego Instytutu Onkologii w Gliwicach ostatnie dwa lata spędziła w cyklu dom - szpital - dom. 62-letnia mieszkanka Chorzowa chorowała i leczyła się na boreliozę, jednak dotkliwe bóle nóg nasilały się i nie potrafiła chodzić. Lekarz zaordynował standardowe leczenie, pomagało na krótko, bóle wróciły ze zdwojoną intensywnością, zaś kolejna diagnoza to... rwa kulszowa. 

Bardzo agresywny chłoniak, odporny na leczenie   

Dopiero specjalistyczne badania wykazały, że powodem bardzo złego samopoczucia jest agresywny chłoniak z bardzo niekorzystnym profilem molekularnym, już wyjściowo sugerującym odporność na chemioterapię. Zaatakowane były węzły chłonne (to typowe dla tej choroby), pojawiły się zmiany w kościach, utrzymywała się wysoka gorączka oraz nocne poty. 

W marcu 2019 roku pani Jadwiga trafiła do gliwickiego centrum onkologii. Zastosowano intensywne leczenie pierwszej linii - po 6 cyklach, czyli pełnej terapii, nie było efektu, włączono więc tę drugiej linii, również intensywną. Już po kilku dawkach zbadano wrażliwość, niestety, dalej bez rezultatu. W listopadzie 2019 sięgnięto po jeden z najbardziej agresywnych schematów chemioterapii, jakimi dysponuje gliwicki ośrodek, opracowany przez amerykańskich specjalistów z ośrodka z Houston. I w tym przypadku nie było oczekiwanych efektów. 

Broń na raka 

Szczęśliwie dla pani Jadwigi właśnie w listopadzie 2019 roku centrum onkologii otrzymało certyfikat umożliwiający stosowanie nowatorskiej immunoterapii komórkowej. W grudniu pacjentkę zakwalifikowano do leczenia jako pierwszą w Polsce i jedną z pierwszych w Europie Środkowo-Wschodniej. Zastosowano zabieg infuzji limfocytów CAR-T cells (chimerowego receptora antygenowego).

To najbardziej zaawansowana forma immunoterapii komórkowej, czyli wykorzystania komórek naszego własnego układu odpornościowego do walki z nowotworem. Stosuje się ją w dwóch wskazaniach medycznych - u chorych z odpornością na chemioterapię z rozpoznanym chłoniakiem (dorośli) oraz u dzieci i dorosłych do 25. roku życia z rozpoznanym chłoniakiem.     

Terapia daje nadzieję pacjentom i lekarzom, wiąże się jednak z trudnościami ograniczającymi dostęp do niej. Pierwsza to wysokie koszty. 
- Oczywiście, z czasem, wraz z upowszechnieniem metody, będą malały. Dziś koszt jednorazowej terapii to około 1,4 mln zł - tłumaczy prof. Sebastian Giebel, szef Kliniki Transplantacji Szpiku i Onkohematologii. Barierą jest również spersonalizowanie leczenia, nie mamy bowiem do czynienia z lekiem leżącym na półce, wszystko trzeba zaplanować i skoordynować pod konkretnego pacjenta. Kolejna przeszkoda wiąże się z logistyką: Europejska Agencja Leków zdecydowała, że tylko wybrane ośrodki otrzymają certyfikaty do stosowania tej terapii. W Polsce wydano je trzem, w tym dwa  trafiły do Narodowego Centrum Onkologii w Gliwicach.

- Jeszcze w latach 90., u progu mojej kariery, myślano o programowaniu komórek tak, by niszczyły nowotwór. Była to jednak tylko koncepcja. Bardziej zaawansowane prace laboratoryjne rozpoczęły się na początku XXI wieku, natomiast w ciągu ostatnich kilku lat pojawiły się pierwsze aplikacje kliniczne, a ostatecznie zarejestrowano wybrane produkty dopuszczone przez amerykańską i europejską agencję leków - wyjaśnia prof. Giebel.  

Bardzo ważny limfocyt T 

Jak leczy się CAR-T cells? Najpierw z krwi pacjenta pobiera się limfocyty T, najbardziej wyspecjalizowane komórki naszego układu odpornościowego. Następnie w laboratorium przeprogramowuje się je i modyfikuje genetycznie z pomocą specjalnych wirusów, wprowadzając sztucznie przygotowany gen kodujący receptor, pozwalający limfocytom T rozpoznawać antygen nowotworu. W ten sposób zmienia się optykę komórek na co dzień walczących z wirusami i bakteriami tak, by rozpoznawały określone cechy komórki nowotworowej. 
Potem, w laboratorium, stymuluje się je, pobudza oraz namnaża. Na koniec z powrotem trafiają do pacjenta w formie infuzji dożylnej. 

O ile sama koncepcja nie jest skomplikowana, o tyle logistyka i organizacja procesu leczenia już tak. Pacjenta należy do leczenia zakwalifikować, pobrać komórki T z krwi. Laboratoria zajmujące się inżynierią genetyczną znajdują się za granicą, w USA, więc pobrany w Gliwicach materiał trafił do Kalifornii i tam został poddany obróbce, izolacji, aktywacji i innym procesom.   

Po około trzech, czterech tygodniach już przetworzone w formie leku komórki trafiły  do kliniki transplantacji i onkohematologii, gdzie przechowywano je w bardzo niskich temperaturach  (-150 stopni Celsjusza) po to, by mogły przeżyć. Nim podano je pani Jadwidze, musiała przejść krótki cykl chemioterapii przygotowawczej, czyli takiej, która ma zapobiegać odrzuceniu leku. To bardzo ważna kwestia, w dużej mierze decydująca o powodzeniu immunoterapii. 

Pacjentka czuje się bardzo dobrze i jest szczęśliwa 

Komórki zaaplikowano pani Jadwidze 27 stycznia, a już 13 lutego mogła opuścić  klinikę, gdzie cały czas była pod ścisłą opieką wielu specjalistów. 
- To dlatego, że zazwyczaj w tej terapii występują powikłania. Tak też było w przypadku naszej  pacjentki. Jednorazowe podanie leku wywołało w organizmie potężną burzę, pojawiła się wysoka gorączka, nawet do 40 stopni, zaburzenia ze strony układu oddechowego, krążenia i innych narządów, zaburzenia orientacji, pamięci i mowy. U pani Jadwigi wszystko wróciło do normy - dodaje prof. Giebel.      

- Po terapii czuję się bardzo dobrze.  Po raz pierwszy od dwóch lat. Jestem też spokojna, ale przede wszystkim cieszę się i ogromnie jestem wdzięczna za to, że podarowano mi drugie życie - mówi pani Jadwiga.   

Małgorzata Lichecka 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj