Z Aleksandrą Maj, aktorką Teatru Miejskiego w Gliwicach, rozmawia Małgorzata Lichecka. 

Co się pani dzisiaj śniło? 

Dziś... o, to będzie trudne.. ale za to mogę powiedzieć, że w moich snach zazwyczaj dużo się dzieje. I pojawiają się pewne osoby,  ale o nich nie mogę wspomnieć.

To takie prywatne sny...  

Tak, właśnie tak.   

A jak pani myśli, co mogło się śnić Halinie Poświatowskiej z „Dotkniętych” , Agnes z „ Całego życia” czy Solange z „Pokojówek” ?  

Zacznę od Solange. Tej postaci musiały towarzyszyć na pewno ciężkie sny, przeplatające się z jakimiś światłem wyprowadzającym ją i jej siostrę z mrocznego świata, w którym żyły. Świata, gdzie było sporo krwi. No i zjaw, bo Solange prowadziła rozmowy z duszami. Solange żyła planem wydostania się z mroku, z mieszkania – więzienia,  więc na pewno były to także sny o dobrym życiu. W spektaklu przekonuje swoją siostrę by  zabić swoją panią, po to żeby wydostać się z matni i rozpocząć nowe życie. Gdzie jest jasno, gdzie jest ocean. Myślę, że Agnes z „Całego życia” śniło się wiele silnych kobiet, ale ona śni też o czułości, o bliskości.  To zresztą wspólna cecha tych trzech  postaci, bo każdej brak bliskości i czułości,  i każda z nich ucieka w jakiś rodzaj ukojenia. U Haliny z „Dotkniętych”  to poezja, w której się odnajduje, ale również wiele niepewności co do swojej twórczości. 
 

Te postaci do pani przyszły świadomie, pani je wybrała?

Te postaci łączy moc wypływająca z nieokiełznanej chęci do życia, przy jednoczesnym mocowaniu się z sytuacją, w jakiej się te kobiety znalazły. Halina od wczesnych lat była skazana na chorobę. W czasie wojny mieszkała z rodziną w piwnicy w swojej kamienicy. Tam złapała zwykłe przeziębienie, które, nie leczone, stało się dość poważną anginą, a ta zrujnowała jej serce i na lata przykuła do łóżka domowego i szpitalnego. Halina nie chodziła do szkoły, uczyła się w domu, a miała  przemożną chęć uczenia się i wychodziło jej to znakomicie, bo robiła to pięć razy szybciej niż rówieśnicy. Solange i jej siostra z „Pokojówek” miały najgorzej – to sieroty bez wsparcia, uwikłane, odgrywające rytuały i wierzące w te rytuały. 

Na gliwickiej scenie gra pani albo w spektaklach kameralnych albo w produkcjach na dużej scenie, więc jest zachowany „bezpieczny”, w pewnym sensie także komfortowy dla aktora i dla publiczności, dystans. Natomiast w bytomskiej Sztukoffni, teatrze w prywatnym mieszkaniu, jest pani na wyciągnięcie ręki. Co to zmienia?                

Bardzo dużo! Robi się taki klimat ze wszystkimi dźwiękami od sąsiadów, kiedy nad  głową biegają dzieci. W czasie prób nawet myślałam, żeby pójść i poprosić o pół godziny ciszy, ale potem pomyślałam, że to jest dobre. Dzieje się po prostu życie i nie ma sensu stwarzanie przestrzeni typowej dla teatru, gdzie mamy ciszę bo spektakl. W Sztukoffni czasami decyduję się na przywitanie z gośćmi, tak jak było z waszą trzyosobową grupką.  Praca nad Dotkniętymi w takiej przestrzeni jest dla  mnie mocnym doświadczeniem i przyznam się, że nawet czekam kiedy będę grać tylko dla jednej osoby. Mnie to mobilizuje. Ja i tak muszę przejść z postacią i jej emocjonalnym stanem tę godzinę. No i odbieram to, co dzieje się w mieszkaniu podczas spektaklu. Ale czasami boję się, że widzowie się zanudzą.
 

Nie była pani przekonana do tego spektaklu.

Na początku faktycznie nie byłam. Jednak im dłużej byłam z tym scenariuszem, tym częściej wracała do mnie Halina. Uznałam też, że teatr to cały czas nauka, a „Dotknięci” są dla mnie dobrą teatralną lekcją. Ważne jest branie z tego co przychodzi i osiąganie osobistej korzyści – jeśli w moim zawodowym życiu coś  do mnie przychodzi to znaczy, że po coś. I tak właśnie pomyślałam o tym tekście. Spotkaliśmy się z reżyserem, Darkiem Jezierskim, i to w bardzo trudnym, ze względów zdrowotnych, dla niego czasie. Ale mimo to ja się na ten projekt teatralny ostatecznie zgodziłam. 

To było trudne zadanie, bo praca praktycznie bez reżysera. To znaczy był oczywiście, ale nie z panią, nie w Sztukoffni.

Darek bardzo chciał mnie w tym spektaklu i mimo tego, że ciężko zachorował komunikowaliśmy się przez jego zonę. Co ma oczywiście dobre i złe strony. Reżyser jest dla mnie rodzajem opiekuna, wręcz rodzica przeprowadzającego mnie przez niepewności, których w czasie pracy nad rolą mam mnóstwo. Jeśli w pierwszym odruchu reżyser widzi we mnie kogoś innego niż ja proponuje dla postaci, może mnie to mocno zablokować a gra idzie jak po grudzie. Już jest trudniej i wtedy  ja tego reżysera szczerze nienawidzę.  A że nienawiść przeplata się z miłością, wszystko ostatecznie przeradza się we wdzięczność, bo zawsze z blokad i nieporozumień wyłania się dobra iskra. Tak jak w przypadku Haliny, „Dotkniętych” i Darka Jezierskiego.  Najpierw pytałam siebie po co się w to pcham, po co ten tekst powstał, ale im dłużej z  nim byłam, tym bardziej on coś ze mną robił. 

Często ma pani wątpliwości co do tekstów? 

Czy często... nie, ale na przykład tak było też z „Pokojówkami”. To bardzo trudny, gęsty, ciężki tekst. I cały czas prowokowałyśmy, ja i moja sceniczna partnerka,  reżysera pytaniami. Czasami bardzo dziwnymi, reżyser radził sobie z nimi, a my z „Pokojówkami”. 

Ma pani aktorską markę, na koncie ważne teatralne nagrody, główne role w ważnych spektaklach, radzi sobie pani dobrze w różnorodnym repertuarze. W pani przypadku widać emocje i pewnego rodzaju fascynację postaciami.    

Marka... to są duże słowa. Byłabym z tym ostrożna. Mnie zależy na tym by pozostać sobą.  Zawsze bardzo chciałam być aktorką. Ale nie taką udającą, kimś kto nie jest prawdziwy i komu nie można ufać. Dlatego z aktorstwem obchodzę się bardzo uważnie i mój wewnętrzny barometr jest zawsze na te kwestie wyczulony. To, że jestem aktorką daje mi możliwość spotykania się z popsutymi miejscami, żeby je dotknąć, ukochać. I jestem wciąż w drodze, do takiego momentu, w którym osiągnę spokój co do tego, ile wkładam rzetelnej pracy w to, co robię. 

Halina, pani postać z „Dotkniętych”, jest z krwi i kości. Poetka bardzo dobrze opisana w literaturze.   

Nie sięgałam za głęboko w jej życiorys, choć znam go oczywiście. Moją ważną lekturą była „Nierozważna i nieromantyczna” Grażyny Borkowskiej. Ta książka mnie bardzo zaciekawiła i podobno to jedyna pozycja, z długiej listy książek o Poświatowskiej, rzucająca światło na jej relacje z mamą. Dużo jest u Borkowskiej  o ich więzi, znacząco wpływającej na osobowość Haliny. Spektakl , który gram w bytomskiej Sztukoffni, jest ciągle w procesie, zatem pewnie emocjonalnie się nad tym wątkiem bardziej pochylę, bo dotąd jest tylko zarysowany, a chciałabym go bardziej wyeksponować. Mimo że tekst na początku do mnie nie przemówił, zostawił rodzaj niewygody. A skoro tak, to musiałam w niego wejść. A kiedy przeczytałam go mojemu przyjacielowi przez telefon , żeby usłyszeć tekst, przeszła przeze mnie delikatna smużka wyrafinowanego smutku. I już z Haliną zostałam. 

W pani „Dotkniętych” nigdy nie jest tak samo.

Może jeśli chodzi o aktorskie mikrodziałania. Tekstu nigdy nie modyfikuję. Co prawda myślałam żeby go troszeczkę przemodelować, nieco w nim ponurkować, bo jest w nim na to przestrzeń, ale nie wiem dlaczego to się jeszcze nie wydarzyło. On po prostu we mnie niepokojąco pulsuje i wciąż się zastanawiam co zrobić z tą kobietą.  

Uciekamy od Haliny i biegniemy do Agnes z „Całego życia”. Bardzo lubię tę postać. 

Ja też.

Agnes jest milionem kobiet. W ciągłej walce o siebie. 

Nie mam takiego doświadczenia jak ona,  bo nie  żyłam z kimś w małżeństwie przez 20 lat, ale i tak moje osobiste doświadczenia zderzają się z historią Agnes. Miałam bardzo dokładnie rozpisaną tę postać: od sposobu poruszania się , mimiki mówienia, układania głowy, twarzy. Choć na pierwszych próbach trochę mnie to irytowało, powiedziałam nawet do reżyserki ” Joasiu, może ty się z obsadą pomyliłaś i Agnes to nie ja”. Nagrywała mnie i potem mi pokazywała, a ja wiedziała, że się nie myliła. Ta postać była czymś zupełnie nowym w mojej dotychczasowej pracy a spotkanie z Joasią Oparek dało mi bardzo dużo. Ciągle też próbuję się do tej postaci bardziej dostać i zadręczam reżyserkę i całą ekipę. 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj