Rozmowa z Maciejem Rogulskim, zwycięzcą 10. edycji Masterchefa, kucharzem w restauracji Cechownia

Wciąż niewiele osób wie, że wśród kucharzy gliwickiej Cechowni znajduje się Masterchef, Maciej Rogulski. Choć na ekranie dał się poznać jako utalentowany kucharz, 24-letni absolwent Politechniki Śląskiej nie ukrywa, że dopiero teraz zaczął swoją przygodę z gastronomią na poważnie. Zdradza, że odkąd pracuje w Cechowni, czuje, że robi to co chce i żyje tak jak chce. Poznajcie Macieja Rogulskiego, o którym Magda Gessler powiedziała, że to najlepszy kucharz ze wszystkich polskich edycji programu.

Minęły dwa miesiące, odkąd zaczął pan pracę w Cechowni. Jak się panu tam podoba?

Cieszę się, że to jest nowa restauracja. Rzadko ma się okazję brać udział w narodzinach takiego przedsięwzięcia. Widać, jak się buduje. Ruch jest coraz większy. Na początku października, kiedy się otwierała, było z tym różnie, ale teraz dzieje się coraz więcej. Ludzie przychodzą nawet w tygodniu.

Miałam przyjemność spróbować dań serwowanych w Cechowni. Czy brał pan udział w ustalaniu menu?

Nie, menu ustalone zostało przez trójkę kucharzy. Teraz jest nas w sumie pięcioro – jest jeszcze Asia. Za menu głównie odpowiadają szef kuchni Daniel, oraz Tomek i Adam. Chciałbym podkreślić, że ja wciąż jestem amatorem – bo przecież program Masterchef jest dla amatorów. W kuchni jesteśmy drużyną. Zupełnie inaczej niż w programie, gdzie tylko nieliczne konkurencje były drużynowe – większość polegała na rywalizacji indywidualnej, co zupełnie nie przekłada się na pracę w kuchni. Tu jest zespół. Poza tym tu gotujemy dla nieznajomych ludzi – nie dla przyjaciół czy jurorów. Gdy gotujemy w prawdziwej kuchni, klienci widzą tylko nasze potrawy, nie nas. To zupełnie inna praca, niż gotowanie w programie.

Ale wiąże pan przyszłość z gastronomią? Wiem, że właśnie skończył pan studnia na Wydziale Budownictwa…

Już przed skończeniem studiów i przystąpieniem do programu wiedziałem, że moją przyszłością będzie gastronomia. Poszedłem do tej właśnie edycji tylko dlatego, że wiedziałem, że jak skończę studia i zacznę pracować w gastronomii zawodowo, wykluczy to mój start w programie. Aby wziąć udział w Masterchefie musiałem być amatorem.

Odkąd pracuję w Cechowni z uśmiechem na ustach jadę do pracy. Wiem, że jestem młody, mam 24 lata. Dotąd wykonywałem jedynie dorywcze, wakacyjne prace. Nigdy nie przepracowałem dłużej w jednym miejscu. Ale czuję teraz, że żyję swoim wyborem. Studiując wiedziałem, że gdybym pracował w zawodzie, w jakim się wykształciłem, na przestrzeni 10-20 lat narosłaby we mnie frustracja, że nie robię tego co chcę. Właśnie dlatego teraz, od 2 miesięcy, odkąd pracuję w Cechowni, czuję, że wstaję i robię to co chcę i żyję tak jak chcę. Może w budownictwie zarobiłbym więcej, ale szczęścia się nie kalkuluje.

Ma pan swoje ulubione danie?

To jest ciężkie pytanie (śmiech).

Ja odpowiedziałabym na nie bez wahania: pierogi z kapustą i grzybami.

A ja nie bardzo lubię polską kuchnię. Kojarzy mi się głównie z babcią świętej pamięci i tylko w jej wykonaniu mogłem ją spożywać. Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to dobry hamburger. Ale powiem pani szczerze, że gdy myślę o tym, co lubię jeść najbardziej, przed oczami stają mi słodycze. Brownie i sernik. Więc tak, te trzy dania lubię najbardziej: hamburger, brownie i sernik.

Ma pan za sobą staż w trzygwiazdkowej restauracji Arzak w San Sebastian. Czego się pan tam nauczył?

Do San Sebastian pojechałem zaraz po obronie i spędziłem tam niecały miesiąc. To było moje marzenie - zobaczyć kuchnię na poziomie. Trzygwiazdkowa restauracja…! w Polsce mamy jedną jednogwiazdkową, w Krakowie. Tam jest wspaniałe jedzenie, a trzygwiazdkowa jest w teorii trzy razy lepsza. Jak tam było? Na powierzchni mniejszej niż wynosi kuchnia w Cechowni, pracowało 20 kucharzy. Pierwsze co mnie zszokowało, to pewna kulturowa różnica – obowiązująca sjesta, nawet na kuchni. Przez 2 godziny nic się nie robiło. Ale przekładało się to też na to, że dwa razy trzeba było sprzątać kuchnię. Czego się nauczyłem? Może zaskoczę, ale przede wszystkim porządku. Gdy na małej powierzchni pracuje 20 osób, pierwsze czego się człowiek uczy, to zajmować jak najmniejszą powierzchnię, by nie przeszkadzać kolegom, a po skończonej czynności natychmiast posprzątać. Jeśli chodzi o potrawy, zauważyłem trend, że odchodzi się od udziwnień – pyłu z mięsa, piany czy wody morskiej pobranej z lodowca. To mnie zdziwiło, ale gotowaliśmy bardzo proste dania. A jaka jest różnica pomiędzy tamtą restauracją a Cechownią? Do tamtej restauracji nikt nie chodziłby codziennie, tylko na specjalne okazje. Do Cechowni można przychodzić każdego dnia i ani się to nie znudzi, ani nie zaboli to portfela.

Jak wspomina pan przygodę z Masterchefem? Co różni to, co widział Pan w telewizji od tego, co działo się na nagraniach?

Ja właściwie nie oglądam telewizji (śmiech). Moja babcia była fanką tego programu. Ja jestem bardziej z pokolenia Internetu. Obecnej edycji również nie oglądam. Przyznam, że mnie to nie interesuje. Co do różnic pomiędzy programem a rzeczywistością – nie wiem, ile mogę powiedzieć. Zawsze jakaś tajemnica powinna pozostać… Z powodów prawnych, ale też ze względu na magię ekranu. Tak, wygląda to nieco inaczej, ale jeśli chodzi o samo gotowanie, nie różni się od tego, co widać w telewizji. Mogę z całą odpowiedzialnością zdementować plotki, że wiemy, co będziemy gotować, czy że ktoś nam pomaga. Nie. Każdy gotuje sam, na podstawie pomysłu, który musiał mu przyjść w 5 minut.

Program wspominam bardzo dobrze. To przygoda nie na jedno życie a na dwa. Dużo z tego zostało pozytywnych konsekwencji. Największa, osobista, to zmiana jaka we mnie zaszła. Otworzyłem się. Ten program dał mi dużo życiowej odwagi. Poznałem bardzo wielu wspaniałych ludzi, którzy są zafiksowani na ten sam temat co ja, a przy tym tak różni ode mnie. Nie sądziłem nigdy, że jednym z moich najlepszych przyjaciół będzie 40-letni mężczyzna z dwójką dzieci. Mam na myśli Mariusza Kisiela, który zajął drugie miejsce. Dzwonimy do siebie często, pytamy co u nas. Wygrałem główną nagrodę, ale takich rzeczy nie da się przeliczyć na pieniądze czy rozgłos. Szczęścia się nie kalkuluje.

Rozmawiała: Adriana Urgacz-Kuźniak

 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj